Fragment książki Leszka Orłowskiego "Hiszpańskie drużyny, które zadziwiły świat" (wyd. SQN), śródtytuły od redakcji Wszystkie pucharowe przeszkody Villarreal pokonał w swoim stylu, a więc starając się jak najlepiej grać w piłkę. Najczęściej powtarzaną przez trenera frazą było: "Jeśli mamy przegrać i odpaść, to pozostając wiernymi naszej idei". Dbał też, by nikt nigdy nie doszedł do wniosku, że jest już zadowolony z tego, co osiągnęła drużyna. "Ktoś mógłby pomyśleć, że sam awans do Ligi Mistrzów jest spełnieniem naszych ambicji. Ale dla mnie byłoby wielkim rozczarowaniem i odpadnięcie z Glasgow Rangers, i porażka z Interem. Nie widzę w stawce zespołów poza naszym zasięgiem, dlatego nie zamierzam być konformistą" - mówił Chilijczyk przed bojami z Arsenalem. By zmotywować zawodników, jeszcze przed startem rozgrywek powiesił w szatni wielką tablicę z godłami wszystkich uczestników Ligi Mistrzów. Następnie zdejmował odznaki tych, którzy już z niej odpadli. Za każdym razem towarzyszyli mu w tym piłkarze, wręcz świętujący, gdy znikało godło Juventusu, Realu czy Bayernu, a herb ich klubu cały czas widniał w gronie żywych. Musiały to być dla wszystkich bardzo słodkie momenty. Villarreal podbija Ligę Mistrzów Wszyscy wierzyli też, że i ostatnia przeszkoda na drodze do finału zostanie pokonana. Za dobry omen brano to, że finał Ligi Mistrzów miał się odbyć w Saint-Denis 17 maja, a więc w dniu imienin świętego Pascuala, patrona miasteczka Villarreal. Tuż po wyeliminowaniu Interu Mediolan w ćwierćfinale rozgrywek kibice Submarinos skandowali: "Sí, sí, sí, nos vamos a París" (Tak, tak, tak, jedziemy do Paryża), a już następnego dnia w biurach turystycznych w Villarrealu, Castellón i Walencii wykupili wszystkie wycieczki do stolicy Francji w tym terminie. Przed meczami z Arsenalem w drużynie panowały bardzo bojowe nastroje, nikt nie twierdził, że zespół już osiągnął sukces. Wszyscy zdawali sobie sprawę ze skali trudności czekającego ich zdania: Arsenal nie stracił gola w poprzednich ośmiu meczach Ligi Mistrzów, co oznaczało, że ostatni raz stało się to 27 września, konkretnie w 71. minucie starcia z Ajaxem, mieli jednak apetyt wyeliminować Kanonierów. "Bycie półfinalistą Ligi Mistrzów nic nie znaczy. Chcę zagrać w finale, bo tylko finalistów pamięta się przez lata" - mówił Juan Román Riquelme, a prezydent Fernando Roig dodawał: "Prawdziwy sukces to dopiero awans do decydującej rozgrywki". Zatrzymajmy się na chwilę przy tych zdaniach. Na dobrą sprawę po wejściu do czwórki najlepszych drużyn Europy w klubie powinno zapanować zadowolenie. Przecież tylko raz w historii Ligi Mistrzów zdarzyło się, że tak daleko doszła drużyna z równie małego ośrodka, mianowicie AS Monaco. Choć samo to miasto liczy 32 tysiące mieszkańców, to nikt nie ośmieli się nazwać go prowincją, ale to słowo pasuje jak ulał do 47-tysięcznego Villarrealu. Porywanie się z motyką na słońce to jednak coś, co zawsze charakteryzowało Roiga i czym zarażał pracowników. Bez wielkich marzeń prezydenta drużyna nigdy nie dotarłaby tak wysoko. Jak napisaliśmy, w poprzednich latach zespół z El Madrigal dwukrotnie awansował z Pucharu Intertoto do Pucharu UEFA, a potem odnosił sukcesy w tych rozgrywkach, docierając do półfinału i ćwierćfinału. Kiedy w poprzednim sezonie Villarreal zajął trzecie miejsce w lidze, liczyło się już tylko jedno - Liga Mistrzów. Najlepszym na to dowodem jest fakt, że w decydującym być może o starcie w europejskich pucharach w sezonie 2006/07 ligowym meczu z Barceloną, kilka dni przed pierwszą potyczką z Arsenalem, nie zagrało sześć gwiazd zespołu. Po co walczyć na jutro o coś, co się ma dziś? Mecze półfinałowe Submarinos z Arsenalem wzbudzały zresztą wielkie zainteresowanie w całej Hiszpanii. Oczekiwano futbolu pięknego, eleganckiego, dystyngowanego, czyli odpowiadającego cechom obu trenerów, Wengera i Pellegriniego. Zresztą do decydujących bojów zakwalifikowały się akurat wyłącznie zespoły stawiające na ofensywę i jakość z piłką, bo drugą parę tworzyły Barcelona i Milan. Nikt więc nie spodziewał się, że w czterech meczach między tymi zespołami padną tylko dwa gole... Ale przecież, jak już pisaliśmy, słynąca w Hiszpanii z widowiskowego stylu gry drużyna w Lidze Mistrzów bywała ustawiana przez Pellegriniego zupełnie inaczej. Gdy rywalem była toporna ekipa Glasgow Rangers albo defensywny Inter, Submarinos atakowali, ale gdy przeciwnik sam chciał mieć inicjatywę, przyczajali się, prezentowali piłkę defensywną, bazującą na kontratakach. To też przynosiło efekty. Można powiedzieć, że jasna hierarchia celów i podporządkowana ich realizacji taktyka, nawet jeśli stało to w sprzeczności z deklaracjami trenera, to najważniejszy z czynników, który wpłynął na sukces zespołu w owej kampanii. TERMINARZ 1/8 FINAŁU LIGI MISTRZÓW. PROGRAM TRANSMISJI, OBSADA KOMENTATORÓW Liga Mistrzów. Villarreal kontra wielki Arsenal Dlaczego na mecze półfinałowe strategia ta miałaby ulec zmianie? Pellegrini podziwiał Arsenal. "To prawdziwy zespół. Jego piłkarze myślą i działają w ten sam sposób. Obrońcy są silni fizycznie i mocni w powietrzu. Wszyscy grają znakomicie na jeden kontakt. Ale są też szybcy, jednym podaniem potrafią wyjść ze strefy obronnej z groźną akcją. My do tego potrzebujemy przynajmniej dwóch zagrań" - mówił. Główną różnicę między oboma rywalami widział w filozofii gry w ataku. "My mamy dwóch ruchliwych, często schodzących na skrzydła napastników, a oni jednego statycznego... dopóki nagle nie cofnie się po piłkę, by wspaniale zaatakować z głębi pola" - charakteryzował Chilijczyk Thierry’ego Henry’ego. Zapewniał, że jego zawodnicy nie dadzą Francuzowi nie tylko się rozhuśtać, ale nawet o tym pomyśleć. Wymierzoną w gwiazdora Arsenalu taktyką miał być natychmiastowy pressing najbliżej stojącego zawodnika, gdy Francuz tylko otrzyma piłkę. Pellegrini bardziej obawiał się Cesca Fàbregasa, którego trudniej było rozszyfrować, a co za tym idzie - także upilnować. (...) VILLARREAL NA DRODZE JUVENTUSU DO ĆWIERĆFINAŁU LIGI MISTRZÓW. KIEDY I O KTÓREJ MECZ? Cel wyłączenia z gry Henry’ego udało się na Highbury zrealizować tylko częściowo, gdyż Francuz niewiele mógł zdziałać w polu karnym Villarrealu. To on jednak w głębi pola zainicjował akcję, po której padła jedyna bramka: podał do Alaksandra Hleba, a ten świetnym zagraniem obsłużył obrońcę Kolo Toure. Bardzo słaby występ zanotował Riquelme, jakby przyznając rację szefom Barcelony, którzy z niego zrezygnowali, ponieważ nie wierzyli, że w grach o najwyższą stawkę i z najtrudniejszymi przeciwnikami Argentyńczyk będzie w stanie wznieść się na wyżyny. Tak więc Kanonierzy zakończyli zwycięsko swój ostatni europejski bój na stadionie Highbury, który opuszczali, by od nowego sezonu grać na Emirates. Submarinos zaś przypadł niewątpliwy honor uczestniczenia w międzynarodowym pożegnaniu tego legendarnego obiektu. W rewanżu wynik 0:0 dawał awans drużynie z Anglii. Arsenal szybko mógł go stracić, gdyby Guille Franco miał lepiej nastawiony celownik. Reprezentant Meksyku zapamiętany został przez kibiców Villarrealu głównie z nieskuteczności, która tego dnia osiągnęła kulminację. Do 89. minuty gole nie padły, goście już witali się z finałem, lecz nagle sędzia Walentin Iwanow podyktował dla gospodarzy kontrowersyjny rzut karny po starciu Gaëla Clichy’ego i José Mariego. Bramka doprowadziłaby do dogrywki, lecz Riquelme uderzył słabo oraz w miejsce, gdzie czekał już golkiper gości Jens Lehmann. Dwudziestego piątego kwietnia 2006 roku o 22.30 na Estadio El Madrigal w 89. minucie rewanżowego meczu półfinałowego Ligi Mistrzów z Arsenalem Londyn kibice Submarinos przeżyli największe rozczarowanie w życiu. A oto skład Groguets z tego meczu: Barbosa - Venta, Peña, Álvarez, Arruabarrena (82. Roger) - Riquelme, Senna, Josico (62. José Mari), Sorín - Franco, Forlán. "Byliśmy lepsi od Arsenalu, zasłużyliśmy na ten finał z Barceloną, ale widać miało być inaczej, bo nie strzeliłem tego feralnego karnego" - wspominał po latach z żalem do samego siebie Riquelme. A pomocnik Josico powiedział: "Fakt, że graliśmy jak równy z równym z Arsenalem, mającym w składzie takie gwiazdy jak Henry, Reyes, Pirès, Vieira, jest zasługą tylko trenera Pellegriniego. On swoją klasą niwelował różnice w umiejętnościach między piłkarzami". To był w sumie trzeźwiejszy sąd. Tak naprawdę bowiem sam półfinał był historycznym sukcesem Submarinos. Z dzisiejszej perspektywy wydaje się wręcz osiągnięciem niewyobrażalnym i nie do powtórzenia. Villarreal CF był prawdziwą rewelacją tamtego sezonu. Pod względem sportowym klub rozwijał się prawidłowo, więc prezydent Roig uznał, że nadszedł czas, by wyraźnie podciągnąć marketing. Fakty bowiem były takie, że w Hiszpanii ekipa wciąż miała tylu kibiców, co w Polsce wówczas Groclin Grodzisk Wielkopolski, również przecież przebijający się do pucharów. Także za granicą, poza kilkoma krajami Ameryki Południowej, mało kto kupował wcześniej koszulki Submarinos. W trakcie sezonu 2005/06 sprzedano ich natomiast dziesięć tysięcy, co było czwartym wynikiem w La Liga. Prezydent Fernando Roig zrozumiał, że albo teraz, albo nigdy. "Nasz mecz z Interem oglądano w siedemdziesięciu krajach. Nie możemy tego zaprzepaścić" - mówił. Wdrożono wiele działań marketingowych. W samym mieście nowy image klubu miało wykreować nowe muzeum. Władze Villarrealu zgłosiły się do hiszpańskiej marynarski wojennej z prośbą o przekazanie przeznaczonej na złomowanie łodzi podwodnej. Stanęła ona w mieście, została pomalowana na żółto, przebudowana w środku i zaczęła pełnić funkcję galerii chwały. Łódź-muzeum została pomyślana jako atrakcja turystyczna zupełnie nieatrakcyjnego pod tym względem miasteczka, a także symbol klubu w całym świecie. Trzeba przyznać, że rozmaite akcje dały efekt: tu i ówdzie zaczęły powstawać pene, czyli kluby kibica dzielnych Groguets, za granicą uporczywie zwanych tylko Submarinos. Jeden powstał nawet w Finlandii i okazał się najwierniejszy, bo do dziś flaga tej grupy powiewa za jedną z bramek niemal na każdym meczu na El Madrigal. (...) Jak Zinedine Zidane uhonorował Juana Riquelme Opowieść o sezonie 2005/06 i o pierwszej części kadencji chilijskiego trenera w Villarrealu zamknijmy zaś przypomnieniem ligowego meczu rozegranego 7 maja na Santiago Bernabéu, gdzie Submarinos zremisowali 3:3 z Realem. Zdarzyła się wówczas jedna z najpiękniejszych moim zdaniem historii w dziejach futbolu. Spotkanie owo było pożegnaniem kończącego karierę Zinédine’a Zidane’a z madrycką publicznością. Na trybunach Santiago Bernabéu kibice zgromadzili się tylko w tym celu, by po raz ostatni napawać się grą idola. Transparenty "Jesteś najlepszy i zawsze będziesz", "Panie sędzio, niech pan nie kończy tego meczu" mówiły wszystko. Zidane strzelił gola, grał dobrze, ale prawdziwy koncert dał zawodnik występujący na jego pozycji w Villarrealu, czyli Juan Román Riquelme. Ambitny Argentyńczyk postanowił w takich właśnie okolicznościach pokazać, jaką dysponuje klasą, odegrać się za karnego przestrzelonego w meczu z Arsenalem, za co został w wielu miejscach mocno skrytykowany. Wykonał owego wieczoru wiele doprawdy nieziemskich zagrań. Zizou powiedział po latach w rozmowie z "L’Équipe": "Tego dnia Riquelme pokazał magiczny futbol. Po prostu doprowadzał nas wszystkich do szaleństwa. Całkowicie zniszczył moje pożegnanie z Santiago Bernabéu". Zidane zachował się z klasą. Zmieniony w 88. minucie, po otrzymaniu owacji od kibiców nie poszedł do szatni, lecz poczekał przy ławce na zakończenie meczu, by... poprosić Riquelme o wymianę koszulek. Nie zauważył, że ten już nie ma trykotu, gdyż zaraz po ostatnim gwizdku sędziego rzucił go siedzącemu tuż za ogrodzeniem synowi Agustínowi. Musiał iść do szatni po drugą "Było dla mnie zaszczytem zakończyć karierę na tym stadionie z koszulką Riquelme w dłoniach" - powiedział Zizou w 2015 roku, gdy Riquelme z kolei pożegnał się z futbolem, ale przecież to nie Francuz, ale Argentyńczyk wszedł owego dnia na madryckim stadionie w posiadanie absolutnie wyjątkowej pamiątki, którą wielu kibiców nazwałoby relikwią. VILLARREAL - JUVENTUS - "NA ŻYWO" NA SPORT.INTERIA.PL