Szachtar Donieck, w związku z agresją Rosji na Ukrainę, swoje mecze Ligi Mistrzów w roli gospodarza rozgrywa na stadionie Legii. Dzięki temu Warszawa po sześciu latach przerwy może gościć Champions League. Rywalami Szachtara w grupie są szkocki Celtic (było 1-1, zobacz skrót wideo), Real Madryt (początek meczu dziś o godz. 21, transmisja w Polsacie Sport Premium i na Polsat Box Go) i RB Lipsk. Przyjazd aktualnego triumfatora Ligi Mistrzów, Realu Madryt, jest wydarzeniem tym większym, że gdy "Królewscy" grali z Legią jesienią 2016 roku, to z powodu wcześniejszych burd na warszawskim stadionie, mecz odbywał się bez kibiców. Historia meczów Realu z polskimi klubami jest jednak dłuższa. Dla bohatera tej opowieści, 30-letniego Kuby, szczególny był mecz Wisły Kraków z Realem Madryt - w eliminacjach Ligi Mistrzów w sierpniu 2004 roku. Wtedy spełnił swoje marzenia, a największe gwiazdy światowego futbolu okazały się równymi gośćmi. Pamiątki z tamtego spotkania przechowuje w swoim pokoju, zaś wspomnienia - w kibicowskim sercu. SKRÓTY WSZYSTKICH MECZÓW LIGI MISTRZÓW NA SPORT.INTERIA.PL Liga Mistrzów. Real Madryt w Krakowie, Ronaldo w futrynę "Nazywam się Kuba Wlazło. Mam 12 lat, mieszkam w Plewiskach w gminie Komorniki koło Poznania, chodzę do V klasy szkoły podstawowej. Od 6 lat jeżdżę na wózku inwalidzkim. Poruszam tylko trochę dłońmi i głową. Musiałem przejść trzy operacje. Czasami jednak jest mi bardzo smutno, bardzo chciałbym kiedyś chodzić i móc grać w piłkę oraz prowadzić sportowe samochody" - tak zaczynał się list, który w kwietniu 2004 roku Kuba wysłał do Fundacji Dziecięca Fantazja. Chłopak bywał już wtedy z tatą regularnie na meczach Lecha Poznań, ale marzył, by zobaczyć "Galacticos", jak mówiono wtedy Realu Madryt naszpikowanym najlepszymi piłkarzami świata. Fundacja, zgodnie ze swoją nazwą i słowami piosenki, uznała, że dziecięca fantazja jest od tego, by bawić się na całego i rozpoczęła starania, by Kuba jesienią poleciał na mecz Realu w Madrycie. Latem okazało się jednak, że słynny zespół przyleci do Polski - na mecz eliminacji Ligi Mistrzów z Wisłą Kraków. - Czekałem na piłkarzy, gdy schodzili na posiłek do hotelowej restauracji. Wszyscy po kolei do mnie podchodzili, składali podpisy na piłce, pozowali ze mną do zdjęcia. Beckham, Zidane, Roberto Carlos, Ronaldo, Casillas... Nieco dłużej, przez tłumaczkę, porozmawiał ze mną Roberto Carlos, który także podpisał mi się na koszulce Realu, specjalnie dla mnie. Dłuższą chwilę poświęcił mi też Zinedine Zidane. Byli fajni, pogodni. Roberto Carlos, jak to Brazylijczyk, ciągle się uśmiechał. Z kolei jego rodak Ronaldo, tak się zagapił na moich oczach, że zamiast wejść do restauracji, wszedł w futrynę - wspominał ze śmiechem Kuba. - Zidane i Roberto Carlos byli tacy naprawdę serdeczni, w sposób niewymuszony, nie marketingowy. Gdy jakiś czas później Francuz przyjechał do Poznania na turniej dziecięcy, Kuba był akurat chory, ale szef ochrony, taki postawny łysy mężczyzna, rozpoznał mnie i pozwolił wziąć jeszcze jeden autograf dla syna, a sam Zidane też skojarzył mnie z Kubą - opowiada nam Andrzej Wlazło, tata Kuby. Na samym meczu Wisła - Real, Kuba miał na sobie białą koszulkę Realu z podpisami gwiazd, co niekoniecznie podobało się części kibicom z Krakowa. By nie narażać się na więcej głupich odzywek, opiekunowie Kuby ukryli przed oczami innych cenną pamiątkę, szczelnie okrywając chłopca kocem. Z kolei, gdy Kuba miał wracać ze stadionu Wisły do hotelu, ktoś złośliwie włożył zapałkę do zamka w samochodzie i go zablokował. Ta historia ma jednak happy end: dzięki temu opóźnieniu, Kuba raz jeszcze zobaczył z bliska piłkarzy Realu, czekających w autobusie na zielone światło. Rywal: dystrofia mięśniowa. Kuba między Realem w Krakowie, a Realem w Warszawie Do pierwszej klasy szkoły podstawowej Kuba pojechał na wózku jeszcze sam. I nie odpuszczał: gdy czasem jakiś kolega mu dokuczał, potrafił zapędzić go wózkiem w "kozi róg". Z kolejnymi latami coraz bardziej potrzebował asysty, a z czasem stała się ona konieczna, jak wtedy w Krakowie, w 2004 roku. W liceum Kuba nie mógł już sam utrzymać długopisu. Koledzy i koleżanki robili mu więc notatki przez kalkę. A chłopak - jak wielcy sportowcy, których podziwia - nie poddaje się. Najpierw zdał maturę. Potem dostał się na studia. I je ukończył, broniąc licencjat z kulturoznawstwa w Wyższej Szkole Nauk Humanistycznych i Dziennikarstwa. Nie odpuszcza, ale i choroba wciąż mu nie odpuszcza. Marzenie przerodziło się więc w chęć bycia komentatorem sportowym. Kuba ma wszelkie możliwe dostępy do kanałów sportowych i wszelkie możliwe "Skarby kibica", za którymi jego tata jeździ czasami po całym Poznaniu. Kibicem-czytelnikiem też jest wyrobionym, ma przeczytane od "deski do deski" wszystkie reportaże zebrane w "Magazynie Kopalnia - sztuka futbolu". - Gdy widzę, jak bardzo współcześni piłkarze wielkich klubów są odgradzani od kibiców, to bardzo wątpię, by taka wizyta jak tamta Kuby w Krakowie była dziś możliwa - piszę do Wojtka, brata Kuby. - Już wtedy to był wielki fuks, że akurat Real przyjechał do Polski i że to wszystko się udało. Ale czasem Kuba ma takie szczęście. Zaległe 30. urodziny urządzaliśmy mu na stadionie Lecha, to standardowa sprawa. Ale akurat tego dnia wyniki meczów Ekstraklasy ułożyły się tak, że po wygranej z Wartą i po porażce Rakowa, Lech świętował mistrzostwo Polski. I gdy piłkarze "Kolejorza" wrócili z Grodziska na stadion, Kuba był jedną z pierwszych osób, z którymi przybijali piątki - opisuje Wojtek Wlazło. Stadion Lecha to w ogóle ważne miejsce dla rodziny Kuby, nie tylko ze względu na odbywające się mecze. To tu w pomieszczeniach na parterze znajduje się Wielkopolskie Centrum Rehabilitacji, które mama Kuby założyła w 2009 roku, po zdobyciu pieniędzy w miejskim konkursie. - Choroba Kuby postępuje, z upływem czasu jest coraz gorzej... Teraz już w ogóle niczym nie rusza. Ze względu na stan zdrowia osłabły jego relacje towarzyskie, mniej wychodzi z domu itd. Przełomu w medycynie na razie nie ma, liczymy, że kiedyś nastąpi... Ale nadal tak samo mocno jara się sportem i przede wszystkim piłką nożną. To oczywiste, że obejrzy mecz Realu z Szachtarem w Lidze Mistrzów - podkreśla brat Kuby. Bartosz Nosal