25 maja 2005 roku na stałe zapisał się wielkimi literami w historii piłki nożnej. Tego, co stało się tamtego wieczoru na Stadionie Olimpijskim im. Atatürka w Stambule, nie można było przewidzieć nawet w najśmielszych scenariuszach. Pierwszy raz od dwudziestu lat przed szansą na wygranie Ligi Mistrzów stanął wówczas Liverpool, nie był jednak faworytem starcia z włoskim AC Milan, który chciał powetować sobie niepowodzenie i brak tytułu mistrzowskiego w krajowych rozgrywkach. Oba zespoły stworzyły wówczas kapitalne widowisko, które na zawsze pozostanie w pamięci kibiców. "Cud w Stambule" przeszedł do historii. Liverpool dokonał niemożliwego Włosi bardzo szybko pokazali, że nie bez powodu to im dawano dużo większe szanse na kolejne europejskie trofeum. Już w 53. sekundzie strzegący bramki Liverpoolu Jerzy Dudek musiał uznać wyższość rywali po tym, jak dobre dośrodkowanie Andrei Pirlo z rzutu wolnego pewnie wykorzystał Paolo Maldini, zaskakując polskiego golkipera uderzeniem z pierwszej piłki. Potem było już tylko gorzej. Jeszcze przed przerwą kolejne dwa ciosy zadał Anglikom Hernan Crespo i gdy sędzia kończył pierwszą połowę spotkania, chyba nikt nie miał wątpliwości, że ten mecz jest już rozstrzygnięty. Był to zresztą najniższy wymiar "kary", bo przewaga zespołu z Mediolanu mogła być jeszcze bardziej okazała. The Reds nie istnieli na boisku, a do bramki trafił Andrij Szewczenko, ale sędzia odgwizdał spalonego. Rywali ratował też słupek. I to właśnie wtedy doszło do spektakularnej przemiany i powrotu, który do dziś nazywany jest "cudem w Stambule". W przerwie zespół z Liverpoolu przeszedł bowiem prawdziwą metamorfozę i mimo skrajnie niekorzystnego wyniku, wyszedł na boisko zmotywowany. Podopieczni Rafaela Beniteza nie mieli już nic do stracenia i rzucili się do ataku, ku zaskoczeniu całego piłkarskiego świata doprowadzając do chyba najczarniejszych sześciu minut w historii AC Milan. Zaczęło się w 54. minucie, gdy bezradny Dida mógł tylko patrzeć, jak Steven Gerrard kapitalnym strzałem głową posłał piłkę do siatki. Już chwilę później włoski bramkarz został zaskoczony po raz drugi, gdy na uderzenie z dystansu zdecydował się Vladimir Smicer. Nadzieje w Anglikach odżyły, a emocje sięgnęły zenitu, gdy w 60. minucie kapitan liverpoolczyków padł w polu karnym. Sędzia dopatrzył się faulu Gennaro Gattuso i mimo ogromnych protestów Włocha wskazał na jedenasty metr. Dida co prawda obronił strzał Xabiego Alonso, ale ulga u fanów Rossonerich nie trwała długo - już sekundę później Hiszpan dopadł do odbitej przez bramkarza piłki i doprowadził do wyrównania. Kibice mogli tylko przecierać oczy ze zdumienia, bo oto podopieczni Rafaela Beniteza dokonali "niemożliwego". Jerzy Dudek na ustach całego świata. Niesamowite, co Polak wyprawiał w bramce Do końca regulaminowego czasu gry zostało pół godziny, ale żaden z zespołów nie zdołał przechylić szali zwycięstwa na swoją stronę i doszło do dogrywki. Ona również nie przyniosła rozstrzygnięcia, między innymi dzięki kapitalnej postawie Jerzego Dudka, który tuż przed jej końcem intuicyjnie obronił dwa mocne strzały Szewczenki, wywołując podziw komentatorów na całym świecie. I to właśnie on został później bohaterem Liverpoolu, dając niesamowity popis z rzutach karnych. "Dudek dance", jak nazwano potem "taniec" golkipera The Reds na linii bramkowej, przyniósł oczekiwany skutek i rozproszył rywali. Najpierw Serginho posłał piłkę ponad bramką, a zaraz po nim jedenastki nie wykorzystał Andrea Pirlo. W piątej serii, przy stanie 3:2, do wykonania decydującego uderzenia podszedł Szewczenko. Wówczas ziścił się koszmar Włochów. Polak wyczuł reprezentanta Ukrainy, pięknie obronił jego strzał i zapisał się w historii angielskiego klubu jako ten, który zapewnił mu kolejne trofeum. Jerzy Dudek znalazł się na ustach całego piłkarskiego świata, a o pamiętnym finale w Stambule będzie się mówić jeszcze przez długie lata. Na jego temat powstawały już książki i filmy, m.in. produkcja "Will" z 2011 roku, w której stał się tłem dla fikcyjnej historii jedenastoletniego chłopca - mały kibic Liverpoolu po śmierci ojca ucieka z domu, by spełnić jego największe marzenie: dotrzeć i zobaczyć na żywo właśnie ten mecz, który potem okazał się tak niezwykły i został uznany za jeden z najlepszych i najbardziej emocjonujących w historii europejskich rozgrywek.