"Jak zwykle Polak", "znowu Lewandowski", "zaprzyjaźniony z golem", "jeszcze raz trafia dwukrotnie" - takie stwierdzenia dotyczące napastnika Borussii Dortmund znajdziemy w wielu światowych serwisach informacyjnych. Nie jest to oczywiście niezasłużone lub wyssane z palca, dwa strzały Polaka stały się jego istotnym wkładem w zwycięstwo wicemistrza Niemiec nad Olympique Marsylia. W tytułach informacji dotyczących meczu bryluje nazwisko Lewandowskiego, które stało się nie tylko powszechnie znane, ale też przyciągające uwagę czytelników. To samonakręcająca się spirala, która dotyczy wielu graczy rozpoznawalnych takich jak Zlatan Ibrahimović, Radamel Falcao, Mario Balotelli, Franck Ribery, czy Neymar. Messiego i Ronalda zostawiam na boku, bo to już absolutnie najwyższa półka. Między dokonaniami piłkarza, a znaczeniem nadawanym im przez media może istnieć spory rozdźwięk. Mario Balotelli był wczoraj jednym z najgorszych graczy Milanu w starciu z Ajaksem, ale światowe serwisy przedstawiają go jako tego, który uratował zespół przed porażką. Zrobił to w sposób zawstydzający, oszukując arbitra teatralnym padem w polu karnym. A po wykorzystaniu jedenastki zachowywał się prowokacyjnie wobec piłkarzy i kibiców Ajaksu. Nie szkodzi, w przekazie medialnym został bohaterem numer 1. tego wieczoru, bez względu na ciężką pracę wykonaną przez mniej przyciągających uwagę kolegów. To oczywiste. Sukces newsów ściśle związany jest z ich tytułem. 90 minut walki na boisku trzeba podsumować w dwóch słowach, najlepiej z wykorzystaniem magnesu, czyli sławnego nazwiska. Gdyby w nagłówku pojawił się na przykład Denswil, czyli strzelec gola dla Ajaksu, nie zwróciłoby to uwagi czytelnika. Kiedy gra Milan, trzeba pisać o Balotellim, bo każdy kibic jest ciekawy, co też nowego mógł spsocić lub czym zachwycić? Dziś mecz PSG, a więc jutrzejsze serwisy zaroją się od nazwisk Ibrahimovicia lub Cavaniego. Graczy drogich, popularnych, często kontrowersyjnych i regularnie pojawiających się na listach strzelców. Z popularnością piłkarza jest jak z kulą śnieżną. Rośnie niezależnie od tego, w jaką stronę się toczy. O graczu, który osiągnął wysoki poziom rozpoznawalności, dowiemy się wszystkiego, również tego, co w ogóle nas nie interesuje, bo kompletnie nie ma związku z jego klasą i formą. Robert Lewandowski przekroczył ten próg, w którym dokonania piłkarza są zwielokrotniane przez media. Piszę to absolutnie bez cienia ironii lub złośliwości. Polak stał się symbolem Borussii Dortmund, pod względem rozpoznawalności dorównują mu tylko Juergen Klopp i Marco Reus. Dokonał tego bez tych wszystkich ataków szaleństwa w stylu Balotellego, bez unikalnego show w stylu Kloppa. Stał się twarzą i symbolem rewelacji w światowej piłce dzięki swojej grze i swoim golom. Bywało w przeszłości, że po obejrzeniu dobrego meczu rodaka w Champions League nadaremnie poszukiwałem o nim wzmianki w zagranicznych mediach. Nikt nie porwał się na głębszą analizę, nikt nie chciał dostrzec mrówczej pracy obrońcy, pomocnika, czy kluczowych parad bramkarza. O Lewandowskim piszą wszyscy, każdy gol jest wyróżniany za urodę, każdy ruch doceniony, każdy krok wyolbrzymiony. Kiedy chodzi o informację z meczu Borussii postronny kibic chce wiedzieć jak wypadł ten Polak, o którego zabiega Real Madryt, ale który za chwilę założy koszulkę Bayernu Monachium. Jedni cytują drugich, drudzy trzecich i tak dalej. Popularność piłkarza rośnie niezależnie od jego postawy na zielonej murawie. Kibic myśli Arsenal, a mówi Oezil. Myśli Napoli, ale mówi Higuain. Realizator wczorajszego meczu często pokazywał kontuzjowanego Argentyńczyka siedzącego z miną zbitego psa na trybunach The Emirates. Dzisiejsze media w Katalonii trąbią, że pod nieobecność Leo Messiego Barcelonę do zwycięstwa na Celtic Park poprowadził Neymar, choć to Cesc Fabregas zdobył jedyną bramkę, a kilku innych graczy pracowało na trzy punkty ciężej niż Brazylijczyk. To jednak jego nazwisko kibice chcą w tytułach. To w sumie fantastycznie, że także polski futbol doczekał po latach gracza, który osiągnął światowy status gwiazdy. Ma to swoje złe strony, bo kibic reprezentacji Polski też najchętniej ocenia Lewandowskiego nie wdając się w głębsze analizy, ale bezdusznie rzucając okiem na listę strzelców goli. W tak samo powierzchowny sposób wynosi się piłkarza na piedestał i strąca w przepaść. Stany pośrednie słabo sprzedają się w mediach, a nawet w prywatnych rozmowach. Każdy z nas wiele razy zetknął się zapewne z bezpodstawnym, ale jednak szczerym oburzeniem fanów posądzających nie tylko Lewandowskiego, ale całe trio z Dortmundu o niedomiar serca wkładanego w mecze drużyny narodowej. Zdezorientowany słabymi wynikami kadry kibic ucieka od poszukiwania przyczyn do poszukiwania winowajców. O to zawsze łatwiej. Kiedy zapytamy, dlaczego Polska jest na czwartym miejscu w grupie eliminacyjnej, najprościej odpowiedzieć: "Bo Lewandowski nie gra i nie strzela jak w Bundeslidze". Póki co przyjmijmy jednak do wiadomości z satysfakcją, że w końcu nie tylko Szwed, Anglik, Niemiec, Argentyńczyk, czy Brazylijczyk, ale także Polak wyskakuje z przysłowiowej otwartej lodówki. Światowe media patrzą na Lewandowskiego niemal tak samo czujnie jak polskie. To działa jak sprężyna wynosząca dokonania napastnika Borussii do rangi wydarzenia międzynarodowego. Dyskutuj z autorem artykułu na jego blogu