Po pierwszym meczu Rakowa Częstochowa z ekipą FC Kopenhaga pozostał spory niedosyt. Mistrz Polski przegrał 0:1, choć - jak przyznał po meczu pomocnik "Medalików" Marcin Cebula - miał inicjatywę i nie pozwolił rywalom na stworzenie sobie wielu sytuacji. Duńczycy zapewnili sobie zaliczkę przed rewanżem wyłącznie dzięki wielkiemu szczęściu - w kuriozalnych okolicznościach piłkę do własnej bramki skierował w dziewiątej minucie Bogdan Racovitan. Ostry apel trenera Kopenhagi, żądał reakcji UEFA. Kuriozalne sceny po meczu Rakowa Pech stanął na drodze Rakowa także pod koniec pierwszej połowy. Bo choć trybuny eksplodowały po wyrównującym trafieniu Giannisa Papanikolaou, jego trafienie ostatecznie nie zostało uznane. Analiza VAR wskazała na minimalnego spalonego. Zadecydowały centymetry, o ile nie milimetry. - Byliśmy stroną dominującą w tym meczu i szkoda tego spalonego, bo na pewno był niewielki. Szkoda też niewykorzystanych sytuacji - żałował po meczu Marcin Cebula. I dodał: Kara dla rywala Rakowa, ale wszystko na nic. "Ogień" w Sosnowcu nie pomógł Raków Częstochowa o grze w Sosnowcu: To nie jest do końca normalne Marcin Cebula odniósł się także do słów kilku innych piłkarzy, którzy narzekali na warunki, w jakich przyszło im rywalizować w Sosnowcu. To tam mistrz Polski musiał podjąć ekipę Kopenhagi, ponieważ stadion w Częstochowie nie spełnia wymogów UEFA. 27-latek stwierdził, że "Medaliki" de facto muszą rozegrać więc dwa mecze wyjazdowe, co - jak przyznał - nie jest normalne.