"Nie gram po to, by uciszyć krytyków, ale dlatego, że sprawia mi to frajdę" - tłumaczy Kaka. Nie łagodzi to skali cierpienia Brazylijczyka w ostatnich czterech latach. Od 2007 roku, kiedy jako piłkarz Milanu przygniatającą większością głosów wyprzedził Cristiano Ronaldo i Lionela Messiego w plebiscycie "Złota Piłka", jego akcje gwałtownie zaczęły spadać. Tak gwałtownie, że część kibiców Realu Madryt, który zapłacił za niego 65 mln euro, skłonnych było uważać go za najgorszy transfer w historii klubu. Z wielkiego idola zmienił się niemal w persona non grata, gdy zamiast poddać się operacji natychmiast po mundialu w RPA, pojechał sobie na wakacje. Przychodząc do Madrytu Jose Mourinho obiecywał, że jego misją jest nie tylko podniesienie z kolan klubu, ale także jego największych gwiazd. Była to uwaga w pierwszym rzędzie skierowana do Kaki. Ponieważ się nie udawało, latem Brazylijczyk miał opuścić Santiago Bernabeu, ale tak on sam, jak Mourinho postanowili dać sobie jeszcze ostatnią szansę. Po raz pierwszy od czterech lat Kaka przepracował okres przygotowawczy, zrezygnował nawet z wyjazdu na Copa America, by udowodnić szefom Realu, że tym razem klub jest dla niego co najmniej tak samo ważny jak reprezentacja. Po wczorajszym meczu z Ajaksem zastępujący zdyskwalifikowanego Mourinho Aitor Karanka mówił tyle samo o zwycięstwie, co o jego głównym bohaterze namiętnie porównywanym z Andrijem Szewczenką, który po transferze z Milanu do Chelsea, gdzie grał u Mourinho, kompletnie zgasł. Dziś Kaka daje w końcu oznaki życia, oznaki radości z gry. Do madryckiej taktyki szybkiego ataku pasuje wręcz idealnie. Wywalczył miejsce w podstawowym składzie, gra u boku Mesuta Oezila, co wydawało się niemożliwe. Taka kontra, jak ta na 1-0 z Ajaksem, w której udział wzięli Kaka, Oezil, Benzema i Ronaldo mogłaby kandydować do piłkarskiego Oscara. Brało w niej udział pięciu piłkarzy, trwała 16 sekund, a "Królewscy" 11-krotnie dotknęli piłkę! W starciu gigantów na Allianz Arena przekonaliśmy się, że tradycja i pomysł na drużynę wart jest nie dziesiątki, ale setki milionów euro. Jedyny klub w Europie, którego stać na transfery porównywalne z tymi do Realu Madryt poległ na całej linii. Manchester City oblał nie tylko test klasy, ale i charakteru. Z graczami wartymi koło 200 mln euro (Samir Nasri, Yaya Toure, David Silva, Kun Aguero i Edin Dżeko) "The Citizens" nie potrafili zdziałać czegokolwiek, nawet w drugiej połowie przegrywając 0-2. Na dodatek Carlos Tevez odmówił wyjścia na boisko i jak ogłosił trener Roberto Mancini, jego czas w klubie dobiegł końca. "Apacz" był na wojennej ścieżce już od kilku miesięcy, wczoraj nastąpiło ostateczne rozstrzygnięcie. Manchester City znalazł się w bardzo trudnej sytuacji, Bayern wyprzedza go już o 5 pkt, Napoli o 3 i bezpośredni mecz z Anglikami zagra u siebie. Wczoraj sensacją dnia był remis drugiego z liderów najlepszej ligi świata Manchesteru United z Bazyleą 3-3 uratowany w 90. min przez Ashleya Younga. Drużyna Aleksa Fergusona prowadziła 2-0 po 17 minutach, by 50 minut później przegrywać 2-3. Mimo wszystko to była zwykła wpadka, z której nie da się wyciągnąć wniosku o kryzysie faworyta. Najbardziej zaimponował wczoraj Bayern z Mario Gomezem, któremu instynkt "sępa" daje szczególne miejsce wśród napastników. Jego dwie "dobitki" wystarczyły, by kolos z City osunął się na kolana i już z nich nie wstał. Klub z Monachium udowodnił, że mimo iż na rynku transferowym nie rywalizuje na najwyższym poziomie, na boisku nie ma kompleksów. Po okresie stawiania na gwiazdy zaciężne, Bayern to znów zespół, o którym decydują gracze niemieccy. Stąd bierze się pragmatyzm i efektywność owocujące 10 kolejnymi zwycięstwami bez straty gola. Kiedy do formy wróci Arjen Robben finał Champions League na Allianz Arena nie musi odbyć się bez gospodarza. Dyskutuj na blogu Darka Wołowskiego Zobacz niesamowitą kontrę Realu zakończoną golem Ronaldo: