Kapitan mistrzów świata z 2014 roku w swoim felietonie stara się udowodnić odgórnie postawioną tezę, że Liga Mistrzów stała się zamkniętym kręgiem, do którego dostęp ma jedynie bardzo ograniczona liczba klubów, które dodatkowo mocno pilnują, by nie dopuścić do niego nikogo nowego. Wybrał także ciekawy przykład na poparcie tej myśli, bo jako argumentu użył transferu Roberta Lewandowskiego. - Transfer Lewandowskiego jest objawem strategii, którą największe kluby mają od lat - kupują graczy od siebie nawzajem, by utrzymać swoją dominację. Nie daje to świeżego impetu, ale zachowuje status quo. Gwarantuje, że na szczycie pozostaną największe kluby, o największej sile nabywczej. Możemy spokojnie się założyć, że w półfinałach zaczynającej się dzisiaj Ligi Mistrzów będziemy oglądać tych samych zawodników, co zwykle - pisze Lahm. Liga Mistrzów. Phillip Lahm narzeka na brak nieprzewidywalności Lahm odnosi się także do sytuacji w Bayernie po odejściu Polaka, poddając pod wątpliwość, czy Sadio Mane można traktować jako bezpośrednie zastępstwo za Lewandowskiego. - Mane może teraz spiąć swoją karierę dodając kilka tytułów w Niemczech. Pytanie, jak dokładnie zastąpi Lewandowskiego na boisku, nie zostało jeszcze wyjaśnione. Lewandowski był typowym napastnikiem, Mané gra inaczej. Aby jeszcze bardziej skomplikować sprawy dla Mané, niemieccy gracze mają tendencję do posiadania całej władzy w Monachium. Dwie światowe gwiazdy, James Rodríguez i Philippe Coutinho, nie były w stanie znaleźć się w wyjściowej jedenastce, a Lucas Hernández potrzebował dwóch lat, aby się rozkręcić - dodaje były piłkarz Bayernu. Dalej 38-latek zastanawia się czy Liga Mistrzów w obecnym formacie rzeczywiście jest tym, czego potrzebuje europejski futbol. - Liga Mistrzów zapewnia ekscytujące noce, takie jak półfinały między Realem i City w zeszłym roku. Ale czy rozgrywka, w której tylko pięć klubów może wygrać, jest naprawdę tym, czego chcemy, czy też czego potrzebuje europejski futbol? - pyta, nieco retorycznie, Lahm.