Kiedy trzy miesiące temu, pod wodzą Juppa Heynckesa, Bawarczycy kończyli najlepszy sezon w swojej historii, większość obserwatorów mogła tylko współczuć byłemu trenerowi Barcelony. Co prawda Pep Guardiola zdecydował się na przyjazd do Manachium już w grudniu, nie mogąc być pewnym, że wybiera bezdyskusyjnie najlepszą drużynę w Europie, szybko jednak okazało się, iż będzie skazany na ulepszanie futbolowego mechanizmu ocierającego się o perfekcję. Monachijska fascynacja Guardioli nie była powierzchowna, liczy sobie wiele lat. Podziwiał bawarski klub jeszcze jako zawodnik, a jako trener Barcy dał jasno do zrozumienia Karlowi Heinzowi Rummenigge, że praca u jego boku byłaby zaszczytem. Szefowie Bayernu czuli to samo. Przecież pod kierunkiem Guardioli drużyna z Camp Nou rozkwitła jak nigdy przedtem. 8 kwietnia 2009 roku Pep stał się dopiero pierwszym szkoleniowcem, który poprowadził Barcę do triumfu nad kolosem z Bawarii. I pozostaje nim do dzisiaj. Nie było sensu spierać się, kto powinien czuć się bardziej zaszczycony. Czy młoda gwiazda trenerska, czy klub, który ma w witrynach pięć Pucharów Europy? Znacznie ważniejsze było pytanie, czy Guardioli wystarczy odwagi, by zmieniać coś, co zdawało się działać doskonale. Obsesyjna nauka niemieckiego, którym olśnił media podczas prezentacji na Allianz Arena, szybko zmieniła się w epizod bez znaczenia. Musiał udowodnić, że ma osobowość, a jego dotychczasowe dokonania to coś więcej niż fart wynikający z pracy z Xavim, Messim i Iniestą. Juergen Klopp jako pierwszy postawił to pytanie. Czy Katalończyk da sobie radę z graczami, których możliwości indywidualne wydają się niższe? A potem zrobił, co było można, by Guardiola miał w Monachium jak najgorszy start. Borussia wybiła Bawarczykom z głowy Superpuchar Niemiec. Pep mimo wszystko zmieniał Bayern, co dla większości było podjęciem niepotrzebnego ryzyka. Po co dotykać się do schematów, które działają? Po co szukać nowych pozycji dla Philippa Lahma, Thomasa Muellera czy Francka Ribery’ego, skoro są najlepsi tam, gdzie grają? "Rośnie niewiara w Guardiolę" - donosiły hiszpańskie media po porażce Bayernu w Superpucharze. Brzmiało to paradoksalnie, zważywszy na to, że pracował zaledwie kilka tygodni. Był jednak przekonany, iż stagnacja jest wrogiem każdej wielkiej drużyny - na Camp Nou przeżył to na własnej skórze. Czuł poparcie szefów klubu, choć rzecz jasna nie miał prawa liczyć na kredyt bez dna. Wczoraj na Etihad Stadium, w hitowym meczu Champions League posłał do walki drużynę bez klasycznego środkowego napastnika, co w klubie o tradycji Bayernu zdawało się karygodne. A jednak gra przyjezdnych ocierała się o doskonałość pod każdym względem. Musieli śmiać się w głos ci, którzy wyobrażali sobie, że pojedynek Manchesteru City z obrońcą trofeum będzie równy. Bawarczycy dorwali się do piłki i nie dali jej tknąć piłkarzom klasy Yaya Toure czy "Kuna" Aguero. Gospodarze kompletnie stracili głowy, jakby z futbolem o takiej jakości nie zetknęli się nigdy wcześniej. To nie Joe Hart zawalił mecz wicemistrzom Anglii, oni po prostu natychmiast przekonali się, że rywal jest poza zasięgiem. Mieli zamiar ruszyć odważnie, jak w niedawnych derbach Manchesteru, gdy pobili United 4-1. Ale Bayern nie zrobił ani kroku do tyłu. Za wcześnie na wnioski? Zapewne. Pracę Guardioli tak naprawdę będziemy mogli ocenić za kilka miesięcy. Z nowym trenerem nie musi być jednak gorzej, Bawarczycy wcale nie są skazani na opuszczenie szczytu. Mają podstawy wierzyć, że jako pierwsi w erze Ligi Mistrzów obronią trofeum. Zespół Heynckesa był jak taran zmiatający rywali z boiska. Drużyna Guardioli dokonała wczoraj tego samego tylko subtelniej. Bawarczycy nie nadużywali siły fizycznej i walki wręcz, bo na takiego przeciwnika jak City, mogła to być broń obosieczna. Grali dynamicznie, szybko, pomysłowo zmieniając się w boiskowe zjawy niemożliwe do osiągnięcia. Być może Guardiola popełnił błąd, że nie przekonał szefów Bayernu do zatrudnienia Erica Abidala. Jerome Boateng zdaje się jedynym słabym ogniwem w zespole z Allianz Arena. Mocarstwowe plany Bayernu mogą pokrzyżować kontuzje, wahania formy, przemęczenie. Przecież Arjen Robben nigdy nie umiał utrzymać się w szczycie dłużej niż kilka miesięcy.Póki co jednak zespół Pepa może być wzorem dla najlepszych. To zabójcze połączenie dynamiki, techniki, polotu, a czasem wręcz wirtuozerii sprawia, że postronny kibic odczuwa frajdę patrząc na boisko. Bawarczycy nie należą do klubów powszechnie kochanych, częściej budząc obawę niż podziw. Taka była drużyna Heynckesa. Guardiola ma odwagę podążać własną drogą.