Tylko osiem drużyn pozostało w grze o najwyższe laury w Champions League - Benfica, Liverpool F.C., Manchester City, Atletico Madryt, Chelsea, Real Madryt, Bayern Monachium i Villarreal. Dla niektórych zdobycie pozycji triumfatora byłoby ukoronowaniem kampanii 2021/2022, uzupełnieniem sezonu z - prawdopodobnie - krajowym mistrzostwem, dla innych szansą na uratowanie ostatnich kilku miesięcy. Do tej drugiej grupy zalicza się bez wątpienia lizbońska Benfica. Liga Mistrzów. Benfica - Liverpool F. C.: Podrażniona duma i poczwórna korona "As Aguias", czyli "Orły", przez dekadę były tą "lepszą" drużyną ze stolicy Portugalii - to właśnie zespół z Estadio da Luz lądował regularnie w tabeli ligowej wyżej niż lokalni rywale ze Sportingu. Choć czasem Benfica zajmowała przy okazji miejsce za FC Porto, to z całą pewnością nie było to dla jej kibiców takie upokorzenie, jak kończenie rozgrywek za "Lwami". Sytuacja zmieniła się na wiosnę ubiegłego roku. Po świetnym sezonie Sporting pierwszy raz od 19 lat zdobył mistrzostwo i tym razem to na Estadio Jose Alvalade mogła odbyć się wielka feta. Benfica kończyła jako trzecia - i wszystko wygląda na to, że powtórzy ten rezultat i w tym sezonie, bowiem brakuje jej do dwóch najważniejszych rywali 9-12 punktów. Ponieważ z krajowym pucharem również się pożegnała, ma w przewadze nad Benficą i Porto tylko jedno - możliwość wygrania LM. Podczas gdy "Smoki" pożegnały się z Ligą Mistrzów już na poziomie fazy grupowej, a "Lwy" odpadły w 1/8 finału zmiażdżone w pierwszym meczu 0-5 przez City, Benfica najpierw - minimalnie, ale jednak - zdołała w grupie wyprzedzić będącą w kryzysie Barcelonę, a potem ograć po zaciętej rywalizacji nieobliczalny Ajax Amsterdam Erika ten Haga. Teraz powinno być jednak znacznie trudniej. Co działo się w ostatniej kolejce naszej ekstraklasy - sprawdź w naszym programie wideo! Przeciwnikiem "As Aguias" będzie Liverpool F.C., bez wątpienia jedna z najmocniejszych obecnie drużyn europejskich - ale wsparcie dla lizbończyków przychodzi z dosyć niespodziewanej strony. Jak bowiem opisuje "A Bola", analitycy Benfiki skontaktowali się z analitykami... Wolverhampton Wanderers. "’Wilki’ pomagają się przygotować" - stwierdzono, podając, że specjaliści trenera Bruno Lage z WW przekażą cenne wskazówki sztabowi Nelsona Verissimo. Nie jest to przypadek - Verissimo to jedynie tymczasowy szkoleniowiec, który drugi raz z rzędu przejął zespół po trenerskim kryzysie - w grudniu ster przekazał mu Jorge Jesus, a latem 2020 roku... właśnie Lage. Jeśli 44-latek odniesie sukces w Champions League, to być może władze Benfiki przestaną go traktować jedynie jako "opcję zapasową". "Jesteśmy wielką drużyną i zasługujemy na zwycięstwo" - mówi odważnie przed meczem szalenie utalentowany Darwin Nunez, ostoja ofensywy "Orłów" i obecny lider klasyfikacji strzeleckiej portugalskiej ekstraklasy. Przez obronę "The Reds" łatwo mu się przedrzeć nie będzie. Na Wyspach uwaga mediów w kontekście Ligi Mistrzów podzielona jest - w przeciwieństwie do Portugalii - na aż trzy zespoły, bowiem w grze, prócz LFC, pozostają cały czas Manchester City i Chelsea. Nie ma również co ukrywać - ekipa z miasta The Beatles ma, przynajmniej na papierze, najłatwiejsze zadanie przed sobą, bowiem dwa madryckie kluby - Atletico i Real - zdają się być znacznie bardzie kłopotliwe niż lizbończycy. Benfica oczywiście wciąż nie może sobie odpuścić ligi, ale jej perspektywa jest zupełnie inna, niż w przypadku Liverpoolu. Podopieczni Juergena Kloppa znajdują się w tej chwili na najwyższych obrotach - i nie mogą sobie pozwolić nawet na moment zawahania, bo w ich zasięgu jest cały czas... poczwórna korona. "The Reds" dopisali już do swojego konta w tym sezonie Puchar Ligii Angielskiej - i choć rozgrywek tych nie można określić mianem pierwszorzędnych (ba, wielu kibiców określa je pogardliwie mianem "Pucharu Myszki Miki"), to z całą pewnością zdobycie tego trofeum stanowi niezłe przetarcie przed kolejnymi potencjalnymi laurami. 16 kwietnia Liverpool czeka półfinał Pucharu Anglii z Manchesterem City - a "Obywatele" w Premier League swoich oponentów wyprzedzają zaledwie o jeden punkt, podczas gdy już niebawem przed obiema stronami bezpośredni mecz. Klopp musi więc trzymać swoich podopiecznych w ryzach na aż trzech frontach jednocześnie i w najbliższym czasie może albo zgarnąć pełną stawkę, albo skończyć jedynie z EFL Cup. Presja jest ogromna, ale zawodnicy ze Stamford Bridge mają też podstawy, by wierzyć, że dźwigną to wyzwanie. W bieżącym roku kalendarzowym przegrali bowiem... jeden jedyny raz, z Interem Mediolan. Poza tym wydarzeniem i dwoma remisami w styczniu "The Reds" nie biorą jeńców. Na kogo szczególnie powinien liczyć Liverpool? W tym całym gronie bardzo mocnej, skonsolidowanej ekipy ostatnio wyróżnia się zwłaszcza Diogo Jota, były gracz m.in. FC Porto, który z pewnością z miłą chęcią utrze nosa Benfice. Portugalczyk w trzech swoich ostatnich meczach dla LFC zdobył trzy gole, a w międzyczasie odnotował kolejną bramkę i asystę w grając w barwach narodowych. "Rozwinął się w taki sposób, w jaki to zakładaliśmy, albo może i nawet lepiej" - powiedział o nim Klopp na konferencji po meczu z Watfordem podkreślając, że niezwykle cieszy go wszechstronność piłkarza, którego obowiązki były wcześniej (w Wolverhampton Wanderers) nieco inne. Jota to pewny wybór do pierwszej jedenastki w batalii o LM. Liga Mistrzów. Manchester City - Atletico Madryt: Wymagania szejków, wymagania piłkarzy Tego samego dnia co Liverpool swoją walkę w ćwierćfinałach rozpocznie wspominane już City. Pod wieloma względami zespół z błękitnej części Manchesteru znajduje się obecnie w sytuacji mocno porównywalnej do LFC, bowiem od 1 stycznia 2022 roku tylko raz ulegli oponentom - Tottenham zdołał z nim wygrać 3-2, jednakże zwycięstwo "Koguty" wyszarpały dopiero w 95. minucie spotkania, a katem okazał się Harry Kane. Niecały miesiąc później, w połowie marca, MC zaliczyło jednak dosyć niezrozumiałe potknięcie - w potyczce ze zdecydowanie niżej notowanymi rywalami z Crystal Palace padł bezbramkowy remis, który wydatnie przyczynił się do tego, że Liverpool zdołał zniwelować niegdysiejszą przepaść kilkunastu punktów do "The Citizens" do zaledwie jednego "oczka". "To może ich wiele kosztować, ale każdy, kto pragnął jeszcze prawdziwej rywalizacji w pozostałej części sezonu, może być zadowolony" - pisał wówczas "The Guardian". City ma tak czy inaczej na wyciągnięcie ręki cały czas trzy triumfy - Premier League, Puchar Anglii i Ligę Mistrzów. Zwłaszcza te ostatnie rozgrywki stanowią zadrę w sercach piłkarzy, bowiem niemal równo rok temu byli w stanie przejść do historii swojej drużyny i wygrać tę rywalizację, ale na ich drodze stanęła doskonale poukładana przez Thomasa Tuchela Chelsea. Tymczasem z roku na rok wzmaga się niezadowolenie włodarzy klubu, z szejkiem Mansourem bin Zayedem na czele. Liczne wygrane ligowe owszem, wciąż cieszą, ale przy tak wielkich pieniądzach, jakie wykładane są na "Obywateli", oczekuje się od nich dominacji nie tylko na krajowym podwórku, ale i w całej Europie. Zanim jednak w ogóle piłkarze City będą w stanie spojrzeć w kierunku pucharu LM wychodząc z szatni Stade de France, muszą pokonać Atletico Madryt, drużynę, która pod wodzą Diego Simeone już dwukrotnie niemal miała trofeum w rękach, ulegając jednak również dwa razy wielkim rywalom z Realu. O powtórzeniu sukcesu z ubiegłego roku i zdobyciu krajowego czempionatu "Los Colchoneros" mogą sobie już raczej jedynie pomarzyć - czemu więc nie mieliby rzucić wszystkich sił na Champions League? "Istnieje pewne niezrozumienie dla tego, w jaki sposób stara się grać Simeone" - mówił na przedmeczowej konferencji Pep Guardiola, który nie tylko daleki jest od bagatelizowania zdolności rywali, ale wręcz ze sporym szacunkiem podchodzi do proponowanej przez nich wizji futbolu. "Cholo" w roli trenera zna przecież nie od dziś, bo obaj panowie rywalizowali już jako szkoleniowcy za barcelońskich czasów Guardioli. "On gra bardziej ofensywnie, niż się wydaje" - stwierdził Katalończyk. "Nie lubi ryzykować przy ataku pozycyjnym, ale jego drużyna bardzo dobrze radzi sobie w grze bliżej bramki rywali". Simeone ma w końcówce kampanii 21/22 wiele do udowodnienia - przede wszystkim to, że wciąż ma pomysł na "Los Rojiblancos" i wciąż może konkurować w europejskiej czołówce. Na jedną ekipą z Manchesteru Argentyńczyk znalazł już sposób w 1/8 finału - ale trzeba zaznaczyć, że United są obecnie w zupełnie innej piłkarskiej galaktyce, niż ich rywale zza miedzy. Jak najlepszy wynik w LM na Wanda Metropolitano rozpatrują też pod względem najbliższej przyszłości klubu - patrząc na fakt, że jesteśmy raczej świadkami schyłku kariery Luisa Suareza w Atletico, a na takich zawodników jak Joao Felix ostrzą sobie zęby od dawna inne potęgi, kwestia wzmocnienia ofensywy może być kluczowa dla madrytczyków najbliższego lata. Mówi się sporo o sięgnięciu po wspominanego już Darwina Nuneza, albo o transferze Paulo Dybali, który już na sto procent żegna się z Juventusu. W kogo by AM nie celowało - we wciąż młode gwiazdy z perspektywą mocnego rozwoju czy w "stare wygi", które zdołały już zapisać się na kartach europejskiej piłki, to muszą mieć coś do zaproponowania swoim potencjalnym nabytkom. Finansowo nie mogą równać się z City, PSG czy Realem, który może być skłonny tym razem rzucić fortunę na nowych zawodników. Perspektywy zdobywania trofeów mogą jednak w niektórych przypadkach skutecznie zastąpić w oczach graczy nieco niższe wypłaty. Liga Mistrzów. Chelsea - Real Madryt: Nadzieja na trudne czasy i statek bez kapitana Tymczasem "Los Blancos" mają przed sobą bez wątpienia najciekawszą potyczkę tej fazy Ligi Mistrzów, a swoich sił spróbują z trzecią angielską drużyną w stawce, Chelsea. Kibice Realu - jak się zdaje - zdołali już przywyknąć do myśli, że tylko prawdziwa katastrofa pozbawi ich ulubieńców zdobycia mistrzostwa Hiszpanii. Na tym etapie rozgrywek jest to dla nich pewnik, coś, co nie może się już wymknąć Benzemie i spółce. Teraz jedyne pytanie, jakie dźwięczy w ich uszach brzmi: czy hasło "Somos los reyes de Europa", "Jesteśmy królami Europy", zostanie w bieżącej kampanii podparte triumfem na Stade de France. Niczym w starym kawale madryccy fani muszą się mierzyć z dwiema wiadomościami - dobrą i złą. Dobra jest taka, że ich kadra meczowa pozostaje w zasadzie nienaruszona przed starciem z "The Blues" - zabraknie w niej z powodu urazów Isco, Jovicia i Hazarda i trzeba powiedzieć wprost, nie jest to informacja, która spędzałaby komukolwiek sen z powiek w ośrodku szkoleniowym Valdebebas, bo mówimy tu o głębokiej rezerwie. Złe wieści są jednak takie, że na krótko przed starciem z Chelsea wciąż nie wiadomo, czy na Stamford Bridge zjawi się trener Carlo Ancelotti. Włoch bowiem w środę otrzymał pozytywny wynik testu na koronawirusa podczas rutynowego badania zawodników i sztabu i wciąż nie otrzymał zielonego światła na wyjście z izolacji. Może on oczywiście dotrzeć do Anglii nawet później niż reszta drużyny, bo wyprawa wyczarterowanym przez klub samolotem z Madrytu do Londynu nie będzie długa, ale fakty są takie, że od blisko tygodnia "Królewscy" nie trenowali bezpośrednio pod okiem "Carletto". Obowiązki Ancelottiego przejął asystent - a prywatnie jego syn - Davide, który oczywiście cały czas kontaktuje się z menedżerem i bez wątpienia w razie potrzeby będzie prowadził konsultacje i podczas starcia z Chelsea. Mimo wszystko takie okoliczności do pewnego stopnia budzą zakłopotanie w drużynie, która chce z Wysp wrócić z tarczą, a nie na tarczy przed rewanżem na Santiago Bernabeu. To wszystko to jednak nic przy tym, z czym zmaga się obecnie Chelsea - problemy tego klubu sięgają bowiem znacznie dalej niż do szatni, są one bowiem - jak można by rzec - systemowe. Co by nie mówić blisko dwie ostatnie dekady "The Blues" spędzili w atmosferze pełnej stabilizacji - Roman Abramowicz po przejęciu drużyny w 2003 roku zawsze był skory do powtarzalnego pompowania jej budżetu gigantycznymi pieniędzmi, które zamieniły Chelsea w topową europejską drużynę, z największymi nazwiskami w składzie. Abramowicz jednak jako osobnik blisko powiązany z Putinem znalazł swój kres w prowadzeniu interesów w Wielkiej Brytanii po tym, jak Rosja dopuściła się zbrojnego ataku na Ukrainę, a na wszystkich biznesmenów związanych z Kremlem zaczęły spadać kolejne dotkliwe sankcje. Najpierw próbował właściciel CFC próbował jedynie "zniknąć z przedniego siedzenia" przekazując zarząd nad klubem w ręce fundacji Chelsea, potem jednak stało się już jasne, że będzie musiał całkowicie sprzedać swoje oczko w głowie. To sprawia, że ekipa w niebieskich koszulkach znajduje się w stanie swoistego zawieszenia, nie wiedząc, kto zostanie jej nowym właścicielem, w jakim kierunku pójdzie klub i jak bardzo uszczupli się lub poszerzy jego budżet. To sprawia, że część zawodników - przede wszystkim obrońcy, Azpilicueta, Christensen i Ruediger - którzy byliby w normalnych warunkach zapewne bardziej chętni do przedłużania kontraktów, teraz skłonili się raczej ku definitywnemu rozstaniu z sześciokrotnymi mistrzami Anglii. Sporo ostatnio mówiło się też o możliwym odejściu Thomasa Tuchela, ale ten raczej na razie chce kontynuować swoje dzieło, które rozpoczął w styczniu ubiegłego roku zastępując Franka Lamparda. Utrata Niemca byłaby bardzo bolesna, ponieważ stworzył on doskonale naoliwioną maszynę. Chelsea bowiem pod rządami swojego byłego piłkarza, klubowej legendy, popadła w pewnym momencie w marazm, a Tuchel tchnął w nią zupełnie nowe życie i skutecznie poprowadził operację "Liga Mistrzów 2021" do końca. Jednocześnie o włos umknął mu triumf w Pucharze Anglii (0-1 z Leicester) i niemal zdołał on wyprowadzić swoich podopiecznych na najniższy stopień podium w angielskiej ekstraklasie. Po tym, jak Chelsea wygrała LM, świat obiegły zdjęcia Tuchela, który na płycie Estadio do Dragao wdał się w dłuższą pogawędkę z Abramowiczem - ponoć wówczas obaj panowie pierwszy raz mieli szansę pogadać twarzą w twarz. Co dokładnie mówił trenerowi Rosjanin? To do pewnego stopnia pozostanie już tajemnicą, ale bez wątpienia dawał do zrozumienia, że liczy na kolejne sukcesy. Teraz Niemiec ma okazję, by powtórzyć swój wielki triumf - już bez miliardera z Saratowa nad sobą, który uważnie śledził jego boiskowe wybory. Liga Mistrzów. Villarreal - Bayern Monachium: Przeciekająca łódź i wyszarpywanie korony Nie ma wątpliwości - z perspektywy przeciętnego Polaka to ostatnia, niewymieniona jeszcze para rywalizująca w ćwierćfinale LM przyciąga najwięcej uwagi i budzi największe emocje. Powód jest jednak tylko jeden - jest nim obecność Roberta Lewandowskiego w składzie Bayernu Monachium, który walczyć będzie z hiszpańskim Villarrealem. "Lewy" kolejny już sezon zachwyca swoją grą Polskę, Niemcy i cały "Stary Kontynent" - i kolejny już sezon walczy o koronę króla strzelców Champions League, chcąc powtórzyć swój wyczyn z sezonu 2019/2020, kiedy to z 15 bramkami na koncie nie miał sobie równych. Obecnie ma na koncie już 12 goli i jest na jak najlepszej drodze do tego, by zasiąść po raz kolejny na tronie najskuteczniejszego snajpera. Jego największy jak dotychczas konkurent - Iworyjczyk Sebastien Haller - zdołał pokonać bramkarzy rywali 11 razy, ale już nie wyśrubuje swojego wyniku - jego Ajax jest już bowiem poza rywalizacją. Kto więc pozostał w stawce? Mohamed Salah i Karim Benzema - obaj z ośmioma trafieniami na koncie i niezłymi widokami na poprawienie tego rezultatu. Jeśli Lewandowski chce, by jego przewaga nad Egipcjaninem i Francuzem nie stopniała już po pierwszym meczu ćwierćfinałowym, to jedno jest pewne - musi zagrać zupełnie inaczej, niż w niedawnym starciu "Die Roten" z Freiburgiem. Bawarski zespół co prawda zdobył cztery gole, ale żaden z nich nie był autorstwa Polaka, który został wyjątkowo szybko - jak na niego - zdjęty z placu gry, bowiem na ławce usiadł już w 61. minucie. Powodów do zmartwień Julian Nagelsmann nie powinien mieć jednak zbyt wiele - poprzednio, gdy "Lewy" nie zdobył bramki w meczu Bundesligi (i to dwa razy z rzędu, z Eintrachtem i Bayerem), w najbliższym starciu Ligi Mistrzów grał koncert - z Salzburgiem strzelił hat-tricka. Czy tak będzie i tym razem? Czysto teoretycznie rywal "Gwiazdy Południa" to najgorzej dysponowana obecnie drużyna w stawce wciąż walczącej o paryski finał. Villarreal najpierw sensacyjnie wyeliminował Juventus w 1/8 finału, w drugim meczu wygrywając 3-0 (przy dwóch trafieniach z karnych), po czym... równie niespodziewanie przegrał dwa kolejne mecze w Primera Division, z Cadizem i Levante. To o tyle szokujące, że przeciwnicy "Żółtej Łodzi Podwodnej" znajdują się w dolnej części tabeli, a zwłaszcza klub z Walencji obija się o dno klasyfikacji, mając - wespół z Deportivo Alaves - najmniej zgromadzonych w rozgrywkach punktów, bo ledwie 22. Villarreal tymczasem po ostatnich zawirowaniach jest siódmy i europejskie puchary zaczynają mu uciekać - a już LM zdaje się być dla podopiecznych Unaia Emery’ego zupełnie nie do ogarnięcia. Patrząc na fakt, że w poprzedniej kampanii "El Submarino Amarillo" kończyło ligę jako... siódme i awans do europejskich rozgrywek wywalczyło przez europejskie puchary (wygraną w Lidze Europy), być może kolejny raz trzeba będzie obrać nieco niestandardowy kurs... Choć zdecydowanie trudniejszy. *** 5 kwietnia będziemy świadkami meczu Manchester City - Atletico Madryt oraz Benfica - Liverpool. Potyczki te będzie można obejrzeć odpowiednio na kanałach Polsat Sport Premium 1 i Polsat Sport Premium 2. 6 kwietnia z kolei odbędą się starcia Chelsea - Real Madryt i Villarreal - Bayern Monachium, które również do obejrzenia będą w Polsacie Sport Premium 1 i 2. ZOBACZ TAKŻE: Liga Mistrzów. Kiedy Villlarreal - Bayern i Chelsea - Real? Kto komentuje? Bayern osiągnął pierwszy cel w sezonie. Nie dokonał tego jeszcze nikt w Europie