Kiedy po zaledwie 30 sekundach gry Marcus Thuram efektowną "piętką" pokonał Wojciecha Szczęsnego wiadomym stało się, że będzie to mecz niezwykły. Gdy niedługo później Denzel Dumfries podwyższył prowadzenie Interu, Barcelona była pod ścianą. Miała jednak w swoich szeregach futbolowego geniusza - Lamine Yamala. W 24. minucie strzelił on kontaktową bramkę, a jeszcze przed przerwą wyrównał Ferran Torres. Wydawało się, że wszystko w "Dumie Katalonii" wraca na właściwe tory. Niestety, nie do końca tak było. Jeszcze w pierwszej połowie murawę opuścić musiał bowiem filar drużyny Hansiego Flicka, Jules Kounde. Zastąpił go Eric Garcia, a humory w Barcelonie wyraźnie się popsuły. I to nie tylko z powodu faktu, że na własnym terenie drużyna "tylko" zremisowała z Interem 3:3. Przede wszystkim dlatego, że w rewanżu, na trudnym terenie stanie przed nie lada wyzwaniem, by wywalczyć sobie przepustkę do finału. Cios dla Barcelony, Flick nie miał nadziei Francuz jest w tym sezonie absolutnie kluczowym graczem ekipy Flicka. Dotąd opuścił tylko jedno spotkanie. Nic zatem dziwnego, że w trakcie pomeczowej konferencji prasowej niemiecki trener poświęcił jego osobie sporo uwagi. I niestety - nie miał dobrych wieści. Szkoleniowiec zasugerował, że 26-latek mógł nabawić się urazu uda, co oznaczałoby jego absencję w rewanżu w Mediolanie, a także - być może - w nadchodzącym pojedynku z Realem Madryt, planowanym na 11 maja. "Musimy poczekać do jutra" - mówił, lecz w słowach tych nie było słychać nadziei na inny werdykt lekarzy. Także pierwsze doniesienia mediów nie są optymistyczne - "Mundo Deportivo" nocą informowało że szans na występ w rewanżu z Interem Kounde nie ma.