Szkocki klub poinformował, nie podając danych osobowych mężczyzny, że przebywa obecnie w areszcie w Glasgow. Trudno w to uwierzyć, ale nie został zatrzymany ani podczas meczu, ani tuż po jego zakończeniu. W czwartek rano policja wydała oświadczenie, w którym zaapelowała do niego, by sam się zgłosił i prosiła o pomoc w jego ujęciu. Ani klub, ani Policja nie ujawniły jednak w jaki sposób kibic trafił do aresztu. Incydent na stadionie Celtic Park miał miejsce tuż przed ostatnim gwizdkiem sędziego, chwilę po tym, jak Scott McDonald zdobył drugą, zwycięską, bramkę dla gospodarzy. Sympatyk "The Bhoys" niezbyt mocno uderzył Didę przebiegając obok bramki gości. Brazylijski bramkarz najpierw zerwał się w pogoń za nim, by po chwili w dramatyczny sposób przewrócić się na murawę. Po udzieleniu pomocy przez lekarzy Dida na noszach opuścił boisko. Celtikowi grożą poważne sankcje za brak należytego zabezpieczenia spotkania, ale kara może spotkać także symulującego poważny uraz Didę. Włoski klub w czwartek poinformował, że nie będzie się domagał weryfikacji wyniku i walkowera, a trener Carlo Ancelotti przyznał, że zachowanie Didy "nie było poważne". Prezes mistrzów Szkocji Peter Lawwell wyraził zadowolenie, że identyfikacja i schwytanie nierozważnego kibica trwały tak krótko. - Podeszliśmy do tej sytuacji z całą powagą. Ten człowiek już nigdy będzie uczestniczył w meczach Celtiku ani w Glasgow, ani w żadnym innym mieście - wyjaśnił Lawwell. - Mam nadzieję, że ten incydent nie przekreśli doskonałej opinii o naszych fanach, którzy niejednokrotnie dali przykład wspaniałego zachowania i wsparcia naszych piłkarzy w kraju oraz za granicą - dodał. Europejska Unia Piłkarska (UEFA) w czwartek odmówiła komentarza na temat zajścia w Glasgow, tłumacząc się oczekiwaniem na raport sędziego meczu Markusa Merka z Niemiec.