Pierwszym przedstawicielem "skreślonych katów" był Bernd Schuster. Niemiec grał w Realu dwa sezony, w latach 1988-1990. Zdobył z tą drużyną dwa mistrzostwa Hiszpanii oraz krajowy puchar. Walijski trener John Toshack, który prowadził "Królewskich w sezonie 1989/1990, mówił, że Schuster jest kluczowym zawodnikiem w jego systemie. Latem 1990 roku większość zawodników madryckiego zespołu udała się na mistrzostwa świata we Włoszech. Schuster zrezygnował z gry w niemieckiej kadrze sześć lat wcześniej i wraz z kolegami miał pojechać na tournée do Meksyku. Niemiec zmagał się jednak z lekkim urazem i nie chciał lecieć za ocean. Zachowanie pomocnika rozzłościło prezydenta Realu Ramona Mendozę oraz trenera Toshacka i zdecydowali się pozbyć Schustera. Pomocnik dobrze czuł się w Hiszpanii i nie chciał zmieniać otoczenia. Ofertę nie do odrzucenia skierował do niego prezydent lokalnego rywala "Królewskich" - Jesus Gil, twardo rządzący w Atletico Madryt. Po zmianie barw klubowych Schuster wielokrotnie potykał się Realem w rozgrywkach ligowych, ale żadnego z tych meczów "w białej części Madrytu" nie wspomina się tak źle jak derbów z 2 czerwca 1992 roku. Na Estadio Santiago Bernabeu odbył się madrycki finał Pucharu Króla, w którym Real uległ Atletico 0-2 (0-2). W siódmej minucie Schuster przymierzył bezpośrednio z rzutu wolnego zaskakując bramkarza "Królewskich" - Francisco Buyo. Niemiec nie krył radości z przepięknego trafienia, które pognębiło byłego pracodawcę, a Atletico zapewniło drugi z rzędu triumf w Copa del Rey. "Blondwłosy Anioł", jak na niego mówiono, nie okazał się jednak pamiętliwy. W 2007 roku przyjął ofertę Realu i został trenerem "Królewskich". Pod wodzą Niemca Real zdobył mistrzostwo i Superpuchar Hiszpanii. Zwolniono go w grudniu 2008 roku, na kilka dni przed "El Clasico" z Barceloną. Nie pasowali do Realu, błyszczeli w Barcelonie W składzie Realu, który przegrał z Atletico po bramce Schustera, grał 22-letni wówczas Luis Enrique. Asturyjczyk występował w Madrycie pięć sezonów, ale w lecie 1996 roku nie zdecydował się na przedłużenie kontraktu. Powodem odejścia Enrique był konflikt z zarządem klubu oraz kibicami "Królewskich". Pomocnik wybrał ofertę Barcelony i szybko wkupił się w łaski katalońskich kibiców. Przez osiem lat spędzonych w stolicy Katalonii strzelił Realowi pięć bramek, z każdej ciesząc się równie mocno, nieraz nawet demonstracyjnie. Najlepiej "smakowała" bramka strzelona na Estadio Santiago Bernabeu 1 listopada 1997 roku. Enrique trafił wówczas z dystansu, a jego gol przyczynił się do ważnego zwycięstwa 3-2. "Blaugrana" z Enrique w składzie zakończyła sezon mistrzostwem, a "Królewscy" ukończyli ligę dopiero na czwartym miejscu. W Barcelonie, po Enrique, błyszczał jeszcze jeden zawodnik, z którego zrezygnowano w Madrycie. Mało kto pamięta, że zanim Samuel Eto’o został gwiazdą katalońskiej drużyny, był piłkarzem Realu. Wystąpił w trzech meczach ligowych w barwach "Los Blancos". Jako piłkarz Mallorki i Barcelony strzelił Realowi dziesięć bramek. Zabrał Puchar Europy, wrócił wyeliminować Wisłę O tym, że Real Madryt nie uczy się na błędach, kibice ponownie przekonali się w sezonie 2003/2004. Po sześciu latach występów w barwach "Królewskich" do Monako wypożyczono wówczas Fernando Morientesa. "El Moro" nie miał miejsca w składzie wypełnionego głośnymi nazwiskami Realu. Jego koszulka nie sprzedawała się tak dobrze jak trykoty Raula, Ronaldo czy nawet Michaela Owena. Los chciał, że Morientes spotkał się z kolegami z macierzystego klubu w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. Pierwszy mecz na Estadio Santiago Bernabeu zakończył się zwycięstwem "Królewskich" 4-2, ale trafienie "El Moro" na siedem minut przed końcem pozwalało Francuzom zachować nadzieje na awans. Dwa tygodnie później Hiszpan definitywnie wyzbył się sentymentów. Strzelił jedną z trzech bramek dla AS Monaco, które przy jednym golu Realu dały Francuzom awans. Morientes triumfalnie świętował z sektorem kibiców klubu z księstwa, który dotarł do samego finału Ligi Mistrzów, gdzie uległ FC Porto. Po sezonie wrócił do Madrytu, ale w stolicy Hiszpanii spędził zaledwie pół roku. Pomógł "Królewskim" w eliminacjach Champions League. Zaliczył dublet w Krakowie, samemu wygrywając spotkanie z Wisłą. Były to jedne z ostatnich bramek tego zawodnika w barwach "Los Blancos". Być jak Schuster W sezonie 2003/2004 przez Morientesa "Los Blancos" nie wywalczyli Pucharu Europy, ale mieli szansę na triumf w Pucharze Króla. Na stadionie Olimpijskim w Barcelonie Real przegrał jednak po dogrywce z Realem Saragossa 2-3, a jedną z bramek dla rywala "Królewskich" zdobył Dani Garcia, wychowanek madryckiego klubu. W pierwszym zespole spędził cztery sezony, ale zaliczył zaledwie 10 spotkań w Primera Division. Nic więc dziwnego, że zirytowany swoim statusem poprosił o transfer. W 1998 roku odszedł do RCD Mallorca. Sześć lat później zemścił się na "Królewskich". Hiszpan, podobnie jak jego poprzednicy, nie krył radości z trafienia przeciwko byłemu klubowi. Sukcesem w Copa del Rey nawiązał do Bernda Schustera. W poprzednim sezonie mistrzem Hiszpanii zostało Atletico. Być może tytuł przypadłby w udziale Realowi, gdyby nie fakt, że na dwie kolejki przed końcem rozgrywek na Estadio Santiago Bernabeu przyjechała Valencia CF. W składzie "Nietoperzy" znalazł się Dani Parejo, który pierwsze kroki w futbolu stawiał w rezerwach Realu Madryt. Po zaledwie pięciu występach w zespole "Los Blancos" i wypożyczeniu do Queens Park Rangers został bez żalu oddany do Getafe CF. Z podmadryckiego klubu trafił do Valencii CF. Parejo strzelił jedną z dwóch bramek na wagę remisu 2-2, który wyrzucił "Królewskich" z wyścigu o mistrzowski tytuł. Z nim będzie inaczej? Ostatni, jak do tej pory, rozdział w opowieści o "skreślonych katach" Realu dopisał 22-letni Alvaro Morata. Hiszpan trafił do Realu z Getafe jako piętnastolatek. Był gwiazdą rezerw, ale nie przebił się w pierwszym zespole.W letnim okienku transferowym Juventus Turyn wyłożył 20 milionów euro na jego pozyskanie. Eksperci twierdzili, że Włosi przepłacają, a Real robi świetny interes. Morata strzelił w dwumeczu dwie bramki. Po jednym golu w Turynie oraz Madrycie. To, co odróżnia go od wymienionych wcześniej zawodników to fakt, że po żadnym z trafień nie okazywał radości. Być może wciąż liczy na to, że Real wykupi go i da mu prawdziwą szansę na zostanie legendą pokroju Raula Gonzaleza czy Ikera Casillasa. Kamil Kania