To już 32. edycja Ligi Mistrzów, która jest następcą Pucharu Europy Mistrzów Krajowych. Do tej pory tylko trzy razy polskie kluby dotarły do fazy grupowej. Ostatnio, po 20 latach oczekiwania, udało się to w 2016 roku Legii Warszawa. Tym razem przerwa trwa więc siedem lat. Teraz przed szansą pierwszy raz w historii staje Raków Częstochowa. To według wielu piłkarskich fachowców najlepiej poukładany polski klub, z jasnym celem i strategią. Co roku robi postęp w ekstraklasie, a w europejskich pucharach nie przydarzały mu się wpadki. Jeśli odpadł, to z rywalem wyżej notowanym. Mimo to nie był rozstawiony i w pierwszej rundzie trafił na Florę. Estoński futbol nie jest wysoko notowany, ale akurat ten zespół regularnie gra w europejskich pucharach i nie brakuje mu doświadczenia. Dwa lata temu spore problemy z Florą miała Legia, ale awansowała. Zespół z Tallinna to dopiero pierwsza przeszkoda na drodze do fazy grupowej LM. Jeśli uda się ją pokonać, każda kolejna zapewne będzie trudniejsza. A mistrzom Polski nie brakowało problemów - kontuzje Iviego Lopeza i Adnana Kovacevicia, wkomponowanie dziesięciu nowych zawodników czy też debiut trenera Dawida Szwargi. Raków atakował, ale brakowało precyzji 33-letni szkoleniowiec w wyjściowym składzie postawił wyłącznie na dobrze znanych mu zawodników. Od pierwszej minuty nie zagrał żaden z nowych piłkarzy, ale pięciu usiadło na ławce rezerwowych. Szwarga zapewnia, że wystawi jedenastkę najsilniejszą, jaką obecnie ma. Być może nowi gracze mieli jeszcze za mało czasu, by zapoznać się ze stylem drużyny. W zespole z Tallinna wystąpili znani z polskich boisk Konstatnin Vassiljev i Henrik Ojamaa. Raków nie czekał, tylko zaatakował od początku. Kilka razy zagotowało się w polu karnym Flory, ale skończyło się na rzutach rożnych, a strzał Frana Tudora był bardzo niecelny. I to właśnie precyzji brakowało mistrzom Polski nie tylko w uderzeniach, ale także w podaniach. Ustawieni na swojej połowie goście liczyli na kontrę, a kiedy przejmowali piłkę, próbowali grać szybko i na jeden kontakt. Gospodarze zaczęli coraz bardziej spychać rywali w ich pole karne i w 16. minucie Evert Grunvald musiał interweniować po strzale Bartosza Nowaka. Dobrą okazję po błędzie Vassiljewa zmarnował Fabian Piasecki, który kopnął bardzo niecelnie z około 16 metrów. W końcówce swoje pięć minut miała Flora i stworzyła najlepszą sytuację do przerwy. Najpierw Stratos Svarnas ofiarnie zablokował strzał Ojamy. Za moment Vladan Kovacević pokazał, dlaczego chce go ściągnąć Bayer Leverkusen. Najpierw z trudem odbił strzał Martina Millera i fantastycznie obronił dobitkę Stena Reinkorta. A w doliczonym czasie poradził sobie z atakiem Rauno Alliku. Pierwszy trafił Koczerhin Trener Szwarga nie czekał ze zmianami, tylko od razu po przerwie wprowadził Deiana Sorescu i debiutującego Johna Yeboaha. Po słabej końcówce pierwszej połowy Raków znów zaczął przeważać. Kilka razy z prawej strony podawał Tudor, ale nikt tego nie wykorzystał. Drugą stroną zaatakował Władysław Koczerhin i jego strzał szczęśliwie złapał Grunvald. Chwilę później było już 1:0. Do odbitej przed pole karne piłki dopadł Ukrainiec. Kopnął z około 18 metrów, piłka odbiła się jeszcze od rywala i kompletnie zmyliła bramkarza Flory. Kibice szybko krzyknęli: "Jeszcze jeden". Blisko był Marcin Cebula, ale bramkarz Flory obronił. Raków potrzebował jeszcze jednego gola, by spokojniej polecieć do Tallinna. Dobrą zmianę dał Yeboah. Po jego akcji w dogodnej sytuacji był Sorescu, ale jego strzał w ostatnim momencie podbił rywal. Raz za razem z prawej strony w pole karne podawał Tudor, ale efektów nie było. Strzelał Yeboah, uderzał Piasecki, ale wcelował w Koczerhina i wciąż było tylko 1:0. Kolejną okazję zmarnował Mateusz Wdowiak, a za chwilę przestrzelił następny rezerwowy Łukasz Zwoliński. Raków kończył spotkanie w dziesiątkę, bo urazu doznał Tudor, a nie było już możliwości zmian.