"The Blues" drugi raz z rzędu odpadają w tej fazie rozgrywek. Przed rokiem Chelsea, wtedy prowadzona przez Claudia Ranierego, nie sprostała AS Monaco. Rywalem "The Reds" w tegorocznym finale, który odbędzie się 25 maja w Stambule, będzie ktoś z dwójki AC Milan i PSV Eindhoven. - Gdy byłem w półfinale jakichkolwiek rozgrywek, zawsze awansowałem - mówił przed meczem Jose Mourinho, menedżer londyńczyków. We wtorek ta passa Portugalczyka dobiegła końca. "Mourinho, tego nie kupisz" - takim transparentem fani "The Reds" przywitali trenera i piłkarzy Chelsea. I mieli rację w tym względzie, że to ich ulubieńcy, po 20 latach znowu zagrają o najcenniejsze trofeum klubowe w Europie. Mourinho nie szanuje żadnych świętości, nie zważa na żadne autorytety. Jedynym szkoleniowcem, o którym zawsze się dobrze wypowiadał był Rafael Benitez, obecnie menedżer Liverpoolu. Jak się okazało Portugalczyk wiedział, co mówi. To właśnie podopieczni Hiszpana powstrzymali Chelsea, zespól skazany na sukces. W ciągu 180 minut nie dali sobie strzelić żadnej bramki, sami zdobywając jedną. O zwycięstwie "The Reds" zadecydowała sytuacja z czwartej minuty wtorkowego spotkania. Po szybkiej wymianie piłki Steven Gerrard zagrał prostopadle do Milana Barosa. Będącego w polu karnym Czecha nieprzepisowo powstrzymywał Petr Cech, bramkarz londyńczyków, sędzia jednak nie przerwał gry, gdyż do futbolówki doszedł Luis Garcia i z bliska skierował ją do bramki. Sytuację próbował ratować jeszcze William Gallas wybijając piłkę... No właśnie. Nawet powtórki telewizyjne nie dały stuprocentowej pewności czy sprzed, czy zza linii bramkowej. Miał ją z pewnością Lubos Michel, gdyż wskazał na środek boiska. Chelsea miała więc jeszcze wiele czasu na zmianę rezultatu, ale z jednej strony zagrała bardzo jednostajnie, bez przyspieszenia, a z drugiej to "The Reds" fantastycznie spisywali się w grze obronnej. "The Blues" nie mieli wielu okazji bramkowych, ale chyba najlepszą zmarnował pod koniec doliczonego czasu gry Eidur Gudjohnsen. Islandczyk uderzał z 10 m, ale piłka przeszła wzdłuż linii bramkowej i o centymetry minęła prawy słupek. Polacy mogą się cieszyć z takiego rozstrzygnięcia, gdyż Jerzy Dudek, golkiper Liverpoolu, został trzecim Polakiem w historii, który zagra w finale Pucharu Europy. Przed nim tego zaszczytu doświadczyli Zbigniew Boniek w 1983 roku (Juventus Turyn przegrał z Hamburgerem SV 0:1) i w 1985 (Juventus pokonał Liverpool 1:0) i Józef Młynarczyk w 1987 (FC Porto wygrało z Bayernem Monachium 2:1). Poza tym Dudek, który we wtorek po raz 66. wystąpił w europejskich pucharach pobił dotychczasowy polski rekord Krzysztofa Warzychy (65 meczów). <a href="http://pilka.interia.pl/puchar/lm/tab/rel?mecz=180143">Zobacz OPIS tego spotkania</a>