Tomasz Brożek, Interia: Na fazę pucharową Ligi Mistrzów wszyscy fani futbolu zawsze czekali z utęsknieniem. Ostatnio jednak wiele drużyn rozgrywa mecze co trzy dni, co może wywołać uczucie przesytu futbolem. Jest ono panu znane czy może czeka pan na zbliżające się starcia w Champions League jak zwykle ze sporą ekscytacją? Roman Kosecki: - Rywalizacja toczy się na różnych poziomach. Mamy mecze w piłce polskiej, angielskiej, europejskiej... Za chwilę rozpoczną się eliminacje do mistrzostw świata, potem nadejdzie Euro. Po tym 2021 roku pewnie będziemy musieli odpocząć od piłki nożnej i podczas kolejnej zimy każdy będzie marzył o miesiącu przerwy. Wszyscy są jednak ciekawi tego, jak spisze się Bayern Monachium i czy inne drużyny będą w stanie sprawić niespodziankę. Jest parę pytań. Zadam pierwsze z nich, nieco prywatne. Na który pojedynek w 1/8 finału Ligi Mistrzów czeka pan z największą ekscytacją? - Na pewno fajny podtekst ma starcie Bayernu z Lazio - będziemy bowiem świadkami rywalizacji Roberta Lewandowskiego z Ciro Immobile, który w minionym sezonie wygrał z Polakiem walkę o Złotego Buta. Pewnie wszyscy będziemy spoglądać na grę niemieckiej ekipy, która idzie jak burza i zgarnęła w ostatnim czasie sześć trofeów, a dodatkowo może liczyć na najlepszego piłkarza na świecie - naszego rodaka. Trzeba więc trzymać kciuki. Bayern to główny kandydat do triumfu w Lidze Mistrzów? - Na pewno jest faworytem. Oby kontuzje omijały podopiecznych trenera Hansiego Flicka. Widać było, że w wygranym 1-0 finale klubowego mundialu nieco się męczyli. Nie mogli liczyć jednak na pełen skład - wypadł chociażby Thomas Mueller, a widać, że to niezwykle istotny zawodnik. Gdy nie ma urazów, Bayern ma bardzo silny zespół. Świetne skrzydła, dobrzy napastnicy, Lewandowski rozumiejący się z Muellerem, Joshua Kimmich jako rozgrywający... To po prostu maszyna i główny faworyt do wygrania Champions League. W tym kontekście można się zastanawiać, co stanowi większe zagrożenie dla piłkarzy Bayernu. Rywale, a może... oni sami - ich zmęczenie, kontuzje lub ewentualne zakażenie koronawirusem. Trzeba też zauważyć, że ogrom zdobywanych pucharów nie zawsze działa na poszczególne drużyny mobilizująco. Czasem stają się one po prostu syte i nie są głodne kolejnych triumfów. - Myślę, że ten problem nie dotyczy Bayernu. Niemcy są zawsze solidni, dobrze przygotowani. U nich nigdy nie ma zmęczenia - wręcz przeciwnie. Ich reprezentacja to drużyna turniejowa, choć zdarzały się jej wpadki, jak chociażby na ostatnich mistrzostwach świata. Nasi sąsiedzi mają jednak swoją mentalność i podejście. Z meczu na mecz grają po prostu swoje i tyle. Największym zagrożeniem dla nich będą więc - jak pan powiedział - kontuzje, kartki czy koronawirus. Jest jednak parę ciekawych drużyn, które będą chciały Robertowi i jego kolegom popsuć humor. Zobaczymy, jak zdoła rozegrać się choćby FC Barcelona, bo jej forma wygląda ostatnio coraz lepiej. No właśnie, mocne otwarcie zmagań pucharowych stanowi mecz Barcelony z PSG. Na boisku zabraknie wprawdzie kontuzjowanego Neymara, ale i tak można spodziewać się piłkarskiego spektaklu, zwłaszcza jeśli przypomnimy sobie ostatnie starcie obu ekip i historyczną "remontadę" ekipy z Camp Nou. - Trener PSG Mauricio Pochettino zna piłkę hiszpańską i chce poukładać nowe PSG. Brak Neymara to na pewno spore osłabienie, ale w Paryżu jest dużo innych dobrych zawodników. Będzie to jednak moim zdaniem mecz z delikatnym wskazaniem na Barcelonę, która boryka się z problemami z ustabilizowaniem formy. Przeplata dobre mecze tymi słabszymi i - podobnie jak Leo Messi - jest nieobliczalna. Sporo mówi się ostatnio o przyszłości genialnego Argentyńczyka i jego możliwej przeprowadzce do Paryża. Jak pan zapatruje się na sytuację Messiego? Powinien odejść z Barcelony dla dobra wszystkich? - Wydaje mi się, że Messi ostatecznie zostanie w Barcelonie. Tak coś czuję. Messi to Barcelona, Barcelona to Messi. Pewnie tam się czuje najlepiej. Przeprowadzki czasami dają nowego kopa, ale czasami zaskakują też nowymi ustawieniami, formą życia itd. Szejkowie z PSG są niesamowicie bogaci i mogą zapłacić zawrotne pieniądze, ale Messi chyba wciąż będzie grał na Camp Nou i tu zakończy karierę, chyba że wcześniej trafi jeszcze do MLS. Robert Lewandowski także mówił, że na koniec chciałby tam grać. Może spotkają się w Ameryce, grając przeciwko sobie lub w jednej drużynie. Zapewne mieliby o czym rozmawiać. W minionym roku Lewandowski odebrał genialnemu Argentyńczykowi miano najlepszego piłkarza świata. Wiemy jednak, że łatwiej wejść na szczyt, niż utrzymać się na nim. "Lewy" będzie w stanie tego dokonać? - Jestem o tym przekonany. Jego tryb życia, prowadzenie się i profesjonalizm są na najwyższym poziomie. Na pewno ma wyznaczone kolejne cele i będzie je realizował. Niektórzy rodzą się z talentem, osiągają sukcesy i czasem grają słabiej, bo nieodpowiednio pracują, a Robert wszystko zawdzięcza ciężkim treningom i systematyczności. Myślę więc, że nadal będzie na tym poziomie przez przynajmniej trzy lub cztery lata. Wracając do wątku hiszpańskiego, serce byłego piłkarza Atletico Madryt cieszy się, patrząc na to, jak w tym sezonie radzi sobie ekipa Diego Simeone? - Tak, są na pierwszym miejscu w tabeli i przy dwóch zaległych meczach mają pięć punktów przewagi nad drugim Realem. Jeszcze zostało jednak trochę do końca ligi. Trzeba wytrzymać presję. W Pucharze Króla Atletico odpadło przecież z trzecioligową Cornellą. Real Madryt skompromitował się w podobny sposób... - No właśnie, to ciekawe. Pytanie jednak, czy priorytetem Atletico nie jest po prostu liga i kolejny rok gry w Lidze Mistrzów. W minionym roku rozmawiałem z dyrektorem generalnym "Los Colchoneros" Miguelem Angelem Gilem. Powiedział mi, że dla nich najważniejsze są właśnie występy w Champions League, a w tamtym momencie klub znajdował się poza czołową czwórką. Chodzi tu przede wszystkim o budżet. To zupełnie inny świat. Gdyby teraz zdobyli mistrza, byłby to historyczny wyczyn, a trener Simeone mógłby budować kolejne Atletico, kolejną drużynę z nowymi zawodnikami w przyszłym roku. Po występach w barwach Atletico trafił pan do FC Nantes. To właśnie z francuską ekipą zagrał pan w Lidze Mistrzów. Jak pan wspomina tamten epizod? Przegrany półfinał z Juventusem boli do dziś? - Juventus przegrał w tamtych rozgrywkach tylko jeden mecz, właśnie z nami 2-3. Szkoda, że w pierwszym meczu graliśmy w dziesiątkę od 44 minuty. "Stara Dama" wygrała później finał z Ajaksem po rzutach karnych. Dla Nantes półfinał był chyba największym sukcesem, jeśli chodzi o grę w Europie. Zdobywali także mistrzostwa i puchary na własnym podwórku. Historię mają piękną. Teraz są tam jednak problemy, z tego co czytam. Nie ukrywam, że gdy COVID nieco upadnie, będę chciał odwiedzić kluby w których grałem, wybrać się chociaż na jeden mecz i zobaczyć stare kąty. Kibicuję byłym drużynom. Śmiałem się ostatnio w duchu, bo przejrzałem tabele wszystkich lig - hiszpańskiej, francuskiej, tureckiej i te kluby, w których grałem, radzą sobie nieźle. Osasuna wygrała, Nantes wygrało, Atletico również, podobnie jak Galatasaray, które znajduje się w czubie tabeli. Śledzę tamte ekipy. Lubię sobie powspominać i na nie popatrzeć. Ostatnio oglądałem mecz Bordeaux z Olympique Marsylia. Trener "Żyrondystow" Jean-Louis Gasset to mój dobry znajomy, który był przecież w Montpellier. Na stadionach widzę więc sporo znajomych twarzy. We Francji spędziłem dwa lata. Grałem w półfinale Pucharu Francji, w półfinale Pucharu Ligi i Ligi Mistrzów... Ja jestem zadowolony. Kluby chyba także nie mogą narzekać. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź