Dwa dni po zwolnieniu Franka Lamparda Chelsea zremisowała bez bramek z Wolverhampton. Potem wygrała cztery mecze w Premier League, by w ostatniej kolejce zremisować z Southampton 1-1 na wyjeździe. Królowie okna transferowego W sumie Thomas Tuchel zdobył więc aż 14 pkt w lidze na 18 możliwych. Drużyna jest na piątym miejscu w tabeli, z widokami na awans do Ligi Mistrzów w przyszłym sezonie. W zasięgu jest druga pozycja zajmowana przez Manchester United, z którym zespół Tuchela zmierzy się w niedzielę na Stamford Bridge. Oba kluby dzieli 6 pkt. Zaraz po starciu z MU "The Blues" grają z Liverpoolem. Najważniejsze jest jednak dzisiejsze starcie z Atletico w Lidze Mistrzów. Latem Roman Abramowicz został królem okna transferowego. W pandemii rosyjski właściciel Chelsea wydał 247 mln euro na nowych graczy. Trzech wzmocniło atak: Kai Hevertz, Timo Werner i Hakim Ziyech kosztowali 173 mln. Na obrońcę Leicester Bena Chilwella wydano 50 mln. Bramkarz Edouard Mendy z Rennes kosztował 24 mln, bo najdroższy na świecie Hiszpan Kepa (80 mln) popełniał kuriozalne kiksy. Chelsea zatrudniła też dwóch stoperów Thiago Silvę i Malanga Sarra. Z wykorzystaniem tego potencjału Lampad sobie nie poradził. Tuchel zmienił ustawienie na grę z trójką obrońców. Z tak trudnym rywalem jak Atletico zespół Niemca jeszcze nie grał. Dziś więc nowa Chelsea zdaje egzamin z dojrzałości. Atletico jest liderem ligi hiszpańskiej, choć w czterech ostatnich meczach zgubiło aż 7 pkt. Plaga zakażonych koronawirusem, kontuzjowanych i zawieszonych sprawiła, że Diego Simeone poniósł wielkie straty punktowe w Primera Division. Ale Liga Mistrzów to jeszcze coś ważniejszego niż pojawiająca się szansa na tytuł mistrza kraju. Atletico choruje na tytuł najlepszego w Europie, lista rywali, których w ostatnich latach wyrzuciło w Lidze Mistrzów jest imponująca: Barcelona, Chelsea, Bayern Monachium, Liverpool. Przed rokiem The Reds wydawali się niezwyciężeni. Mknęli po tytuł mistrza Anglii, w Champions League bronili trofeum, tymczasem Atletico przechytrzyło ich w 1/8 finału. Wygrało obydwa mecze, po czym Juergen Klopp nie mógł się nadziwić jak tak dobrych piłkarzy satysfakcjonuje tak defensywne granie. Simeone jest pragmatykiem, dla niego każda metoda zwiększająca szansę na zwycięstwo jest dobra. Nie szuka w futbolu przyjemności, ale zwycięstw. Liga Mistrzów zadłużona wobec Atletico Atletico gra też o pozycję hiszpańskich klubów. Barcelona i Sevilla przegrały pierwsze mecze u siebie w 1/8 finału i prawdopodobnie pożegnają rozgrywki. Real Madryt zmierzy się jutro w Bergamo z Atalantą. Hiszpańskie kluby wciąż przewodzą w rankingu UEFA, ale rywale z Premier League mocno naciskają. Porażka Atletico z Chelsea byłaby brzemienna w skutkach. Zapewne jednak Simeone nie myśli o hiszpańskim futbolu, ale o swoim zespole. Klub z Madrytu musi grać w Bukareszcie ze względu na pandemię i restrykcje w przylotach do Hiszpanii samolotów z Wysp Brytyjskich. Prasa hiszpańska uważa to za niesprawiedliwe. Wszystkie koszty przelotu, hoteli i wynajęcia stadionu pokrywa Atletico. To są ogromne, ponadplanowe wydatki dla klubu, którego kadra została zdziesiątkowana przez koronawirusa. Czy Atletico jeszcze raz przechytrzy w Lidze Mistrzów wielkiego rywala? Prezes klubu Enrique Cerezo na pytanie o pensję Simeone - najlepiej opłacanego trenera świata, odpowiada: - Każdemu płaci się tyle, na ile zasługuje. Przed sezonem Atletico dostało niespodziewany prezent z Barcelony. Za darmo napastnika Luisa Suareza. Urugwajczyk zdobył do tej pory w La Liga aż 16 goli. W wywiadzie dla "France Football" powiedział co go najbardziej zabolało, gdy został wyrzucany z Camp Nou. "Jesteś za stary" - powiedziano mu. To go mocno zmotywowało. W Lidze Mistrzów bramki dla Atletico jeszcze jednak nie zdobył. Co roku w Madrycie powtarza się to samo - że rozgrywki o Puchar Europy mają dług wobec klubu. Atletico przegrało trzy finały, każdy w dramatycznych okolicznościach. W 1974 roku po powtórzonym meczu z Bayernem, gdy w pierwszym klub z Madrytu prowadził do 118. minuty. W 2014 roku z Realem Madryt po dogrywce i dwa lata później po serii rzutów karnych. Sędzia tego ostatniego meczu Anglik Mark Clattenburg przyznał niedawno, że popełnił błąd, bo gol dla Królewskich na 1-0 padł po spalonym. Dariusz Wołowski