Tego nie da się zapomnieć, ale przypomnijmy. Albo inaczej - przeżyjmy to jeszcze raz. Tak kapitalnej edycji, jak ta ubiegłoroczna nie było jeszcze w historii Ligi Mistrzów, ani nawet zacnego Pucharu Europy. W sumie - przez niemal 65 lat. Takich zwrotów akcji, takich emocji, takich remontad. Od kiedy Barcelona wprowadziła to określenie do powszechnego słownika futbolu przed dwoma laty z hakiem, spotkań kończących się w sposób co najmniej zaskakujący namnożyło się niemożebnie. A w ubiegłym sezonie to już szczególnie. Real - Ajax, Juventus - Atletico, PSG - Manchester United, Juventus - Ajax, Manchester City - Tottenham... Mało? To jeszcze dwie wisienki na torcie, najbardziej smakowite, w półfinałach ostatniej edycji: Ajax - Tottenham i Liverpool - Barcelona. Każdy z tych dwumeczów mógłby zapisać się na stałe w historii Champions League. Każdy potęgował emocje do granic możliwości. Superliga? Rozmowy zawieszone. Na razie Paradoks polega na tym, że ta koncentracja świetnych batalii nastąpiła w czasie, gdy atak przypuścili też najbogatsi, pragnąć sprywatyzować już doszczętnie Ligę Mistrzów dla siebie. Tak, tak, tutaj gra o zwycięstwo toczy się bowiem nie tylko na boisku, ale również w zaciszu gabinetów. Poprzednia edycja (2018-2019) zaczęła się już na nowych zasadach, przyznając czterem największym ligom po cztery miejsca z urzędu. Czyli połowę z puli przeznaczonej dla wszystkich uczestników. Ledwie jednak system zaczynał się dopiero rozkręcać, a już nastąpiło kolejne badanie terenu, jak bardzo można się posunąć, aby doprowadzić de facto do niemal zamkniętej Superligi, z której spadek byłby praktycznie niemożliwy dla grupy największych firm, a awans do niej niemal tak samo trudny. Co stało się z tak bardzo forsowanym planem, aby od 2024 roku przydział miejsc dla zdecydowanej większości w nowej Lidze Mistrzów stał się niemal dziedziczny? Przypomnijmy, pomysł jest taki, aby w fazie grupowej pozostały 32 drużyny, ale na innych zasadach - po osiem ekip w czterech grupach (dzisiaj jest osiem po cztery). Pierwsza konsekwencja: w nowym systemie byłoby znacznie więcej meczów. Druga, ważniejsza: 24 najlepsze zespoły byłyby automatycznie zakwalifikowane do kolejnej edycji, a osiem z dwóch ostatnich miejsc w każdej grupie byłoby wymienianych - przez czwórkę półfinalistów Ligi Europy i tylko cztery (!) ekipy, które dostawałyby się do tego elitarnego grona, zdobywając tytuły mistrzowskie w swoich krajach. "No deal". No problem? Jak na ironię, tu też są pewne podobieństwa z brexitem. I znowu Liga Mistrzów okazała się szybsza, choć tym razem w drugą stronę. Jeśli premier Johnson prze do bezumownego rozstania z Europą, co w skrócie przybrało powszechną nazwę "no deal", to plany trwałego odseparowania się najbogatszych piłkarskich klubów od reszty stawki też spaliły na panewce. Trzeba jednak koniecznie dodać - "na razie". Rozmowy w sprawie drastycznych reform mających zacząć się za pięć lat i poważnie osłabiających ligi krajowe, trochę przystopowały, a używając języka brexitowego - nie doszło do żadnego dealu. Sprzeciw był ogromny. Mówiąc wprost - szef europejskiego futbolu Aleksander Ceferin otworzył trochę furtkę do negocjacji ze Stowarzyszeniem Klubów Zawodowych (ECA), w którym ton nadają najbogatsi (prezydent Juve Andrea Agnelli i spółka), a teraz prawdopodobnie nie wie, jak wyjść z tej pułapki. Spotkanie na ten temat, zaplanowane w ubiegłym tygodniu zostało przełożone. Ale z pewnością nie anulowane. Tu walka będzie jeszcze ostra i nikt nie powiedział, że jakaś remontada jest niemożliwa. Wpływowy członek Komitetu Wykonawczego UEFA, Turek Servet Yardimci, twierdzi, że decyzja nie zostanie podjęta przed Euro 2020, czyli w tym sezonie. Bardziej możliwy termin to rok 2022. Te zmiany, jeśli rzeczywiście weszłyby w życie, będą miały ogromne znaczenie dla europejskiej średniej klasy piłkarskiej spoza wielkiej czwórki (Anglia, Hiszpania, Włochy, Niemcy). Bo tak naprawdę największa rewolucja już się dokonała. Monaco w 2017 roku, Ajax w 2019 były ożywczymi jaskółkami, które wprowadziły trochę świeżego oddechu, ale w nowych warunkach miałyby dużo mniejsze szanse na tak znakomity sezon w Champions League. Ważniejsze jest jednak coś innego: minęło dokładnie 15 lat od pamiętnego starcia Porto z Monaco i od tego czasu do finału nie doszła żadna drużyna spoza Big4. Ta przewaga najbogatszych będzie się jeszcze powiększać. Emerytura? Jaka emerytura? Choć akurat dzisiaj, gdy startuje nowa edycja, pytanie jest bardziej szczegółowe. Już nie zastanawiamy się tylko nad tym, który potentat sięgnie po "Puchar z wielkimi uszami" (to określenie wymyślone przez Bernarda Tapie, szefa Olympique'u Marsylia, który zażyczył sobie od trenera Goethalsa, aby mu ten puchar przywiózł i... życzenie zostało spełnione), ale czy brytyjska dominacja się utrzyma. W tamtym sezonie ekipy z Premier League wygrały wszystko, co było do wygrania, monopolizując mecze finałowe w Lidze Mistrzów i Lidze Europy. Teraz też Liverpool i Manchester City są wskazywani wśród największych faworytów. Nieprzypadkowo. "The Reds" pod kierunkiem Jurgena Kloppa mają znakomitą dynamikę, "The Citizens" Pepa Guardioli dobijają się na europejskie salony od lat i co roku brakuje tylko kropki nad "i". A jednak przewidywanie faworyta w takiej stawce jest obarczone szczególnym ryzykiem. Nie tylko dlatego, że główni rywale wzmocnili się gwiazdami pierwszej jakości (Real - Hazard, Barcelona - Griezmann, Bayern - Coutinho), ale z powodu totalnej nieprzewidywalności, gdy gra zacznie się już naprawdę na poważnie. Po trzech triumfach z rzędu Realu Madryt (2016-2018) argument jest oczywiście trochę słabszy, ale powtórzyć sukces w Lidze Mistrzów jest ciągle znacznie trudniej niż wspiąć się na szczyt. Tak samo niełatwo będzie utrzymać się na nim angielskim drużynom. Wszystkim. Pewne jest jedno. Jak słusznie zauważa Vincent Duluc, największy specjalista od futbolu w "L'Equipe", gdzie w grudniu 1954 zostały wymyślone rozgrywki europejskie, aby... zwiększyć sprzedaż dziennika w środku tygodnia (tak, tak - takie były na początku intencje), w wieku 65 lat normalnie przechodzi się na emeryturę, ale w tym przypadku nikt tak nie myśli. To raczej czas dynamicznego rozwoju, okraszonego rzadko spotykanymi emocjami. Coś jak zupełnie nowe życie. Dosłownie. I jeszcze jedno - pewne tendencje już się wyłaniają w wyścigu po tegoroczną Złotą Piłkę (van Dijk, Messi, Ronaldo...), ale faworyta ciągle nie ma. Jesienne mecze w Lidze Mistrzów mogą mieć większe znaczenie niż się wydaje. Poza tym, że - show must go on. Remigiusz Półtorak Liga Mistrzów - zobacz terminarz