W rewanżu na pewno nie zagra Pogba, lider i najlepszy strzelec "Czerwonych Diabłów" wyrzucony za czerwoną kartkę, a urazy Lingarda i Martiala, którzy musieli przedwcześnie opuścić boisko też nie rokują optymistycznie. Mówiąc wprost - ekipa, która przyjechała do Manchesteru bez dwóch gwiazd - Neymara i Cavaniego, dość łatwo, spokojnie i dojrzale rozprawiła się z drużyną, będącą na fali, grającą w najmocniejszym składzie i tracącą na dodatek kluczowych w ofensywie graczy. Odrobienie strat wydaje się misją z gatunku niemożliwych, przynajmniej na dzisiaj. W 15 meczach Ligi Mistrzów zakończonych w fazie pucharowej zwycięstwem gości i dwubramkową zaliczką jeszcze nikomu się to nie udało. Jeśli United chcą szukać nadziei w statystykach, jest jedna iskierka, ale też nikła. Analitycy sprawdzili, że od sezonu 1980-81 we wszystkich europejskich pucharach 97 procent awansów notowali zwycięzcy 2-0 pierwszego meczu na wyjeździe. Zostaje zatem trzy procent. Zaskakująca bitwa w środku pola Nie o statystyki tu jednak chodzi, bo one czasem zaciemniają obraz, ale o coś więcej. Biorąc pod uwagą wszystkie okoliczności, które towarzyszyły temu meczowi, takie rozwiązanie - z komfortową zaliczką przed rewanżem u siebie - było co najmniej mało ewidentne. A jednak zespół z Paryża z zaskakującą łatwością rozpracował gospodarzy. Gracze Tuchela nie mieli kontroli nad całym spotkaniem, przez długie momenty czekali nawet na reakcję Manchesteru, ale jednocześnie potrafili grać piłką w ataku pozycyjnym, potrafili przejść do szybkiego ataku, uruchamiając Mbappe czy Di Marię, wreszcie umieli zadać decydujące ciosy w chwili słabości rywala. Innymi słowy, wykazali się dojrzałością połączoną z pragmatyzmem. Kluczem była zaskakująca słabość Manchesteru w ataku, ale jeszcze bardziej wygranie przez paryżan rywalizacji w środku pola. Przed meczem można było wiele powiedzieć, ale nie to, że trio Matić - Herrera - Pogba, dowodzone przez tego ostatniego, całkowicie polegnie w walce o II linię z powracającym po kontuzji Verrattim i Marquinhosem, który najbardziej wartościowy jest na środku obrony, a ciągle uczy się gry w roli defensywnego pomocnika.Wydarzenia na boisku szybko zweryfikowały te prognozy. W tym miejscu warto jednak zwrócić uwagę na niedostrzeganą tak często rękę Thomasa Tuchela. A w zasadzie można powiedzieć wprost - to jego wielkie zwycięstwo. Eksperymenty Tuchela zdają egzamin Niemiec od początku sezonu poszukuje różnych rozwiązań. Zmienia, próbuje, przestawia zawodników, oprócz klasycznego ustawienia z czterema obrońcami, nie stroni również od trójki w defensywie. Trochę z konieczności, trochę z pragmatyzmu. Mało już teraz widoczne eksperymenty zaowocowały tym, że bodaj tylko raz do początku sezonu wyszedł po kolei na murawę ten sam skład. Tuchel widzi więcej. Choćby to, że Kehrer mógł sprawdzić się na prawej obronie i znaleźć tam miejsce, choć bardziej był szykowany na środek defensywy, ewentualnie lewą stronę. A przecież nominalnych prawych obrońców i tak jest dwóch - Dani Alves i Meunier. Albo inny przykład, z Old Trafford. Dani Alves hasający w roli klasycznego skrzydłowego? To też udany eksperyment. Drugie życie Marquinhosa Najbardziej znamienny pomysł Tuchela dotyczy jednak Marquinhosa w środku pola. Wyjaśnijmy kontekst, bo on jest tutaj ważny. Niemiecki trener ma całkiem dobry kontakt z prezesem Nasserem, w styczniu był nawet na turnieju tenisowym w Katarze, niezależnie o tournee z zespołem. Dużo gorzej jest jednak z dyrektorem sportowym Antero Henrique. Mówiąc dyplomatycznie, relacje są chłodne, szczególnie po mało udanym okienku transferowym, gdy Portugalczyk nie wywiązał się z zadania i ściągnął tylko jednego defensywnego pomocnika zamiast dwóch, w dodatku takiego (Paredesa), który nie nadaje się jeszcze do gry na intensywnym poziomie od pierwszej do 90. minuty. Nieoficjalnie Tuchel zarzuca Henrique współpracę tylko z wybranymi agentami, ale jednocześnie nie skarży się publicznie, a jeśli wbija szpilę, to z humorem. Jednym słowem, robi swoje, nawet gdy szefowie nie pozwalają mu włączyć do składu Rabiota, którego chcą ukarać na siłę za niepodpisanie nowego kontraktu. Właśnie w taki sposób Marquinhos pojawił się jako defensywny pomocnik. Eksperymentalnie. Pierwsze próby nie były obiecujące, to prawda, ale już ostatnie ważne mecze w tej roli (rewanż z Liverpoolem w listopadzie, mecz w Manchesterze) pozwoliły wyciągnąć zupełnie inne wnioski. Brazylijczyk jest ważnym elementem stabilizującym drużynę. To ewidentnie zasługa Tuchela, który potrafi też dotrzeć do zawodników. Pokazać, czego od nich chce i na czym mu zależy. Mbappe doścignął Zidane'a i Ronaldo Liczby po meczu na Old Trafford są tylko dodatkiem, choć akurat dość wymownym, bo pokazującym wyczyn całej ekipy, a jednocześnie - jakimi indywidualnościami dysponuje Paryż. Otóż, PSG to pierwsza francuska drużyna, która przywozi z Old Trafford trzy punkty, to też zespół, który w każdym z ostatnich 23 meczów w Lidze Mistrzów strzelał przynajmniej jednego gola. 20-letni Kylian Mbappe ma już na koncie tyle bramek w Lidze Mistrzów, ile przez całą karierę uzbierali Zidane i brazylijski Ronaldo (14), a mającemu haitańskie korzenie Presnelowi Kimpembe wreszcie udało się trafić do siatki rywala - w 97 meczu na poziomie zawodowym. To również pewien symbol. Młody mistrz świata nie czuł się najpewniej, notował proste straty, ale po meczu był jednym z najszczęśliwszych ludzi na stadionie. W dzisiejszym futbolu wszystko zmienia się bardzo szybko. Cały Manchester United też tego doświadczył. Remigiusz Półtorak Liga Mistrzów. Zobacz, kto z kim gra i kiedy