Leo Messi ciągle nie może w to uwierzyć. Ani on, ani trener Ernesto Valverde, ani pozostali koledzy z drużyny. Sergio Busquets przeprasza kibiców, mówi, że upadek jest bardzo bolesny. I to już kolejny. Przed rokiem Barcelona w nie do końca wytłumaczalnych okolicznościach odpadła w ćwierćfinale Ligi Mistrzów, w sytuacji, gdy również wydawało się, że wszystkie karty ma w ręku. Wtedy wysokie zwycięstwo z Romą na Camp Nou (4-1) nie wystarczyło, aby obronić przewagę na Stadio Olimpico (0-3). Ale dzisiaj katalońska prasa nie ma wątpliwości - klęska na Anfield jest jeszcze bardziej bolesna. "Barca nigdy jej nie zapomni. Ze względu na jej ogrom, na fatalny wizerunek, niegodny mistrza, ale również z powodu niewyobrażalnych błędów. Wręcz groteskowych" - pisze "Mundo Deportivo". To trochę tak, jak przed dwoma laty, w najsłynniejszej dotychczas remontadzie (6-1 z PSG po wcześniejszej porażce 0-4). Z tą różnicą, że wtedy Barcelona czuła się jak w niebie, teraz zstąpiła do piekieł. Zresztą, nieumiejętność gry na wyjeździe w fazie pucharowej ostatnich edycji Ligi Mistrzów jest w przypadku Katalończyków zadziwiająca. Był Paryż, był Rzym, był też Turyn (0-3), teraz Liverpool. Za każdym razem Messi i spółka nie mieli praktycznie nic do powiedzenia. Czwarty gol, kluczowy - ten, który już całkowicie położył gości na łopatki - jest najlepszym przykładem. Doskonałą ilustracją niewytłumaczalnej apatii, której poddali się mistrzowie Hiszpanii. Obrazem fatalnej dekoncentracji akurat w momencie, gdy nie powinna się zdarzyć. I niezwykłej przytomności umysły Alexandra-Arnolda, który widząc rozluźnienie w szeregach Barcy błyskawicznie zmienił plany, wcale nie rozmyślił się z wykonywania rzutu rożnego, choć przez chwilę to zasugerował, i idealnie podał do kompletnie nieobstawionego Divocka Origiego. Liverpool na to wszystko zasłużył. Od początku do końca. Nakręcony przez trenera Kloppa, zachęcany 90-minutowym, niewiarygodnym dopingiem przez kibiców, nigdy nie zrezygnował ze spektakularnej remontady. Nie byłoby jednak tego - trzeba to przyznać - gdyby nie zmarnowane okazje Messiego. Szczególnie jedna, ta z 16. minuty będzie mu się śniła po nocach. Po co chciał jeszcze przełożyć piłkę na lewą nogę, skoro i tak był w znakomitej sytuacji? To pytanie pozostanie już bez odpowiedzi. Bohater pierwszego spotkania, strzelec dwóch goli na Camp Nou miał wszystko, co potrzeba, aby przesądzić o awansie do finału, spełnić oczekiwania kibiców, przybliżyć się do piątej w karierze Ligi Mistrzów i szóstego zdobycia Złotej Piłki. Tu jeszcze cały czas jest w grze, ale pewność jakby uleciała. Nie tak Argentyńczyk to sobie wyobrażał. Nie tylko on. Remigiusz Półtorak Liga Mistrzów: Wszystkie wyniki i terminarz