Wygrana Ajaksu była wymierzeniem policzka groźnemu, europejskiemu zespołowi. Holenderska drużyna nie tylko była zmuszona zdobyć bramkę grając z zawsze solidnie broniącym włoskim zespołem, który za kilka dni, po raz ósmy z rzędu, będzie mistrzem Włoch, ale też w pierwszej połowie przegrywała przez gola strzelonego (po raz kolejny) przez Cristiana Ronaldo. Wcześniej wydawało się, że Ajax zostanie wyeliminowany w 1/8 finału, kiedy w pierwszym meczu zasługiwał na wygraną, ale przegrał 1-2. W rewanżu dał lekcję futbolu Realowi Madryt na Santiago Bernabeu. Teraz, po remisie sprzed tygodnia, poradził sobie z Juventusem dzięki dwóm, fundamentalnym figurom, obrońcy Daleyowi Blindowi i swojemu najlepszemu graczowi, skrzydłowemu Frenkiemu De Jongowi, który, jak już wszyscy wiedzą, od najbliższego sezonu będzie grał w Barcy. Pomijając pierwszą połowę rewanżu Ajax przez większą część gry dominował nad Juventusem, który przez chwilę prowadził dzięki wspaniałemu golowi zdobytemu przez Cristiana Ronaldo, tym razem zachowującego się jak słoń na zatłoczonym bazarze i nie mającego potrzeby pozostawienia w meczu swojej osobistej pieczęci. Gdyby nie pozbawione precyzji ataki Brazylijczyka Neresa, zagrania Serba Duszana Tadicia nie tak precyzyjne jak zwykle, a obrona bramki Wojciecha Szczęsnego tak skuteczna, końcowy wynik byłby jeszcze wyższym triumfem Holendrów i większą porażką dla Juventusu, w kolejnym podejściu drużyny do wygrania Ligi Mistrzów (co nie udaje mu się od 1996 roku). Przegrana bez wątpienia doprowadzi do zmian instytucjonalnych w klubie, bo celem tego sezonu było nie wygranie włoskiej Serie A, tylko zdobycie Pucharu Mistrzów. Dalszych losów Ajaksu nie da się przewidzieć. Zwykle holenderskim klubom trudno jest utrzymać u siebie odnoszący sukcesy skład, kiedy najlepsi piłkarze zaczynają otrzymywać poważne oferty. Wszystko wskazuje na to, że zespół musi wykorzystać do maksimum obecny skład i bez wahania wyciągnąć rękę po wszystkie, możliwe triumfy. Jeśli przeanalizujemy ostatnie mecze między FC Barcelona a Manchesterem United, wynik 4-0 nie oddaje prawdy. Nie dlatego, że Katalończycy nie zasłużyli na ten awans, ale dlatego że w obu meczach pojawiły się niespodziewane momenty. Na Old Trafford, podczas mało przyjemnego do oglądania meczu, Barca zadowoliła się jednym golem. Ale na Camp Nou gospodarze cierpieli i to mocno, zwłaszcza w ciągu pierwszych piętnastu minut, kiedy Manchester United rozwinął skrzydła w poszukiwaniu gola. Prawie mu się to udało, ale wystrzelona przez Rashforda piłka poszybowała w poprzeczkę. I tak jak Cristiano Ronaldo utrudnił Ajaksowi mecz swoim golem, tak Lionel Messi, który bez ustanku atakował bramkę i któremu wielkiej pomocy udzielił David De Gea, kiedy wymknęła mu się piłka i prześlizgnęła pod brzuchem, przeważył rezultat rewanżu i to na godzinę przed jego zakończeniem. Od tej chwili mecz przeistoczył się w towarzyskie spotkanie, którego dopełnieniem był wspaniały gol Philippa Coutinho - bramka zdobyta z daleka, rodem z najlepszych czasów w Liverpoolu, dając rozgrywce dodatkowy efekt. Gra Barcelony nie była godna aż tak dużej uwagi, ale interesująca dzięki akcjom i bramkom zdobytym przez Messiego, gotowego na przyjęcie każdej trudności, zwłaszcza, kiedy gra się komplikowała. Jednak pierwsze minuty dały bardzo do myślenia. Trudno sobie wyobrazić, żeby w półfinałowych meczach któryś z rywali pozwoliłby sobie na przeoczenie jakiegoś błędu rywala. Zobaczymy, czy w ewentualnej potyczce z Liverpoolem, Barca będzie w stanie wytrzymać wysokie napięcie generowane przez napastników "The Reds". Barcelona wciąż ma dobrą strukturę drużyny ale zespół wydaje się nieco zardzewiały. Jednak mając w drużynie Messiego posiada ogromną przewagę. Tym bardziej, kiedy od wygrania piątego pucharu Ligi Mistrzów dzielą go jedynie trzy mecze. I po raz kolejny jest o krok od zdobycia kolejnej Złotej Piłki. Sergio Levinsky