Jeszcze przed rewanżowym meczem z Barceloną brytyjskie media, przeczuwając porażkę i odpadnięcie Manchesteru City, przyzwyczajały kibiców do myśli o braku angielskich klubów w najważniejszej części pucharowego sezonu. Wszelkie statystyki działały bowiem na niekorzyść przedstawicieli Premier League. Po ostatnim gwizdku w meczu Barcelony z Manchesterem City (1-0) w komentarzach angielskich mediów dominowały pochwały pod adresem... bramkarza Joe Harta, który obronił 10 z 11 strzałów gospodarzy. Pierwszy z krytyką postawy angielskich klubów pospieszył Gary Lineker, który winą za niepowodzenia klubów na europejskiej arenie (w 1/8 finału Ligi Europejskiej rywalizuje tylko Everton) obarczył napięty terminarz ekstraklasy. - To kryzysowy moment dla Premier League. Jeśli nie wprowadzamy przerwy zimowej, to przynajmniej zmniejszmy liczbę meczów w okresie świąteczno-noworocznym i zlikwidujmy powtórki spotkań w Pucharze Anglii - powiedział Lineker. Legenda angielskiej piłki nie jest w tej opinii osamotniona. O wprowadzenie zimowej przerwy w rozgrywkach ligowych apelowali zarówno Alex Ferguson, Arsene Wenger, jak i Jose Mourinho. Do tej grupy dołączył również menedżer Manchesteru City Manuel Pellegrini, który przed środowym meczem powiedział: "Docieramy do kluczowego momentu sezonu nie będąc w optymalnej formie ze względu na brak przerwy w rozgrywkach, którą mają inne europejskie ligi. Dajemy w ten sposób przewagę konkurentom. Zdaję sobie sprawę z pewnych tradycji, których nie da się zmienić, jak choćby mecze ligowe w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia, ale nie można wymagać od klubów rozegrania dziewięciu meczów w grudniu i tyle samo w styczniu". Do tego dochodzą jeszcze krajowe puchary, które dla niektórych klubów stanowią często jedyną szansę na wywalczenie jakiegokolwiek trofeum w sezonie. Dziennik "Daily Mail" porównuje natężenie meczów Arsenalu i Monaco. Francuska drużyna, która wyeliminowała "Kanonierów" w 1/8 finału LM, od 20 grudnia do 4 stycznia odpoczywała. W tym samym okresie drużyna Wojciecha Szczęsnego rozegrała aż pięć spotkań. Poprzednio ćwierćfinały LM bez ekip z Anglii miały miejsce dwa lata temu. Według ekspertów, ta częstotliwość może rzeczywiście niepokoić, tym bardziej, że wcześniej podobny przypadek to sezon 1995/96. Zdaniem Dana Roana, eksperta BBC, przyczyn, oprócz większej częstotliwości meczów w Premier League, można szukać we wprowadzeniu reguł finansowego fair play, które bardziej dotknęły kluby w Anglii niż w Hiszpanii czy Niemczech. - Jedna rzecz jest pewna - nowa umowa telewizyjna warta pięć miliardów funtów pozwoli naszej lidze pozostać konkurencyjną pod względem rywalizacji o największe piłkarskie talenty - uważa Roan. Według części komentatorów, najbardziej prawdopodobną przyczyną odpadnięcia wszystkich angielskich klubów już na tym etapie rozgrywek jest fakt, iż były po prostu słabsze od konkurentów. - Kto odpowiada za rekrutację piłkarzy w Manchesterze City? Jakimi kryteriami kieruje się, by stworzyć drużynę godną miana faworyta Ligi Mistrzów? - pyta retorycznie Chris Waddle, były reprezentacyjny piłkarz, a obecnie komentator w BBC Radio 5. Jego zdaniem Manchester City był w tym roku po prostu zbyt słaby na Ligę Mistrzów. - Ta drużyna jest bardziej utalentowana fizycznie niż technicznie, a na Ligę Mistrzów trzeba czegoś więcej niż tylko siły - ocenił Waddle. W podobnym kierunku, choć nieco głębiej, przyczyn szuka Joe Cooper na łamach "Huffington Post". Jego zdaniem brytyjskim klubom brakuje innowacyjności. - Zamiast tworzyć, skupiają się na importowaniu. Dopóki Anglia nie zacznie generować talentów na skalę europejską zamiast jedynie ściągać je z zagranicy, nie może być mowy o sukcesach pucharowych - wyrokował. Podał przykłady Barcelony z czasów Josepa Guardioli i Bayernu Monachium z ery Juppa Heynckesa jako drużyn zbudowanych wokół własnych wychowanków, które potrafiły dotrzeć na szczyt europejskiego futbolu. Dodał, iż ostatnim angielskim klubem zbudowanym w tym duchu był Manchester United w latach 90. poprzedniego stulecia. Jak ocenił, napływ ogromnych pieniędzy do Premier League spowodował, że drużyny klubowe są "produkowane zamiast być budowane od podstaw i pielęgnowane", a a kluby zamiast wychowywać i szkolić młodzież wolą iść prostszą drogą i ponosić ryzyko kosztownych porażek w postaci transferów za dziesiątki milionów funtów. Według niego nowa umowa telewizyjna, o której wspominał też Roan, zamiast szansy może okazać się kolejnym gwoździem do trumny angielskiego futbolu na arenie europejskiej.