Lewandowski jubileuszowy Jeśli ktoś miał strzelić jubileuszowego, dwusetnego gola dla Bayernu, to właśnie on. Robert Lewandowski nie zatrzymuje się od początku sezonu, w Bundeslidze trafił już siedem razy, w Lidze Mistrzów dobrze zaczął, idealnie wpisując się między bramki Comana i Muellera w spotkaniu z Crveną Zvezdą (3-0). Uderzenie nie było może godne ciągłego powtarzania, ale po raz kolejny pokazało, jak "Lewy" potrafi odnaleźć się w polu karnym. Idealnie. Gdyby jeszcze ładne nożyce zamienił z kilku metrów na gola... Skoczyłby wtedy jeszcze bardziej w klasyfikacji najlepszych strzelców Ligi Mistrzów wszech czasów. Do piątego w tym zestawieniu van Nistelrooya traci dwa gole, do czwartego Benzemy też się zbliża (sześć), bo Francuz zachował w Paryżu czyste konto. Trudno sobie wyobrazić, żeby awans do pierwszej piątki nie nastąpił jeszcze przed końcem fazy grupowej. Krychowiak jak za dawnych lat Trauma po PSG i po barcelońskiej remontadzie jest już daleko z tyłu? Wszystko na to wskazuje. Grzegorz Krychowiak dał Lokomotiwowi sygnał do ataku, wchodząc w pole karne Bayeru jak taran i strzelając gola w 16. minucie meczu w Leverkusen. Rosjanie piszą, że wykupienie Polaka z Paryża to bardzo dobre zagrania moskiewskiego klubu, a "Krycha" udowadnia raz za razem, że się nie mylą. W tym sezonie to już jego czwarty gol w dziewiątym meczu. Ale przede wszystkim - wróciła dokładność i pewność siebie, której naszemu pomocnikowi w klubie tak bardzo brakowało. Szczęsny nie odpowiada O tym, że w meczach Atletico z Juventusem może się wiele zdarzyć, przekonaliśmy się już w poprzednim sezonie (2-0, 0-3). Teraz na Wanda Metropolitano nastąpiła błyskawiczna remontada i to w drugą stronę, bo jeszcze na 20 minut przed końcem turyńczycy prowadzili dwoma bramkami. Wojciech Szczęsny nie zdołał jednak uchronić swojej drużyny przed remisem, choć za żadnego straconego gola nie odpowiada. Polak był zresztą jednaym z lepszych zawodników swojej drużyny. W zasadzie, oprócz strzelców goli - Cuadrado i Matuidiego - najlepszym. Także dlatego, że powstrzymał rozpędzonego młodziana z Atletico, Joao Felixa. Diabelsko dobry występ Di Marii W Paryżu niemal euforia. Trochę stonowana - bo każdy wie, że jedna jaskółka wiosny (w Lidze Mistrzów) nie czyni, ale jednak. Zwycięstwo z Realem (3-0), bez doborowego tria MCN Mbappe - Cavani - Neymar ma swoją wymowę i nie tylko dlatego, że może przesądzić o pierwszym miejscu w grupie. Takiego pokazu, z takim rywalem nie było na Parc des Princes od dawna, w zasadzie od dwóch lat i podobnego wyniku z Bayernem. Klasą dla siebie był Idrissa Gueye, nazywany już przez trenera Tuchela "maszyną", być może pomocnik, jakiego w Paryżu długo szukano. Choć jeszcze lepiej spisał się Angel Di Maria, były zawodnik Realu. Aż chciałoby się powiedzieć, całkiem przekornie, że jego występ był diabelsko dobry. "Dziewiątkę" w "L’Equipe" dostaje się w naprawdę wyjątkowych sytuacjach. Ale po dwóch golach i takiej intensywności w grze - nie ma się czemu dziwić. I to wszystko w setnym meczu w Champions. A jeśli Di Maria rozwija skrzydła jeszcze bardziej właśnie wtedy, gdy nie ma na boisku Mbappe, ani Neymara, którzy tym razem siedzieli obok siebie na trybunach? Coś w tym jest. A poza tym, oprawa na Parc des Princes, znakomita. Jak Real przeszedł do historii Wydaje się nieprawdopodobne, a jednak. Real przeszedł w Paryżu do historii. W najbardziej nowoczesnej erze futbolu, czyli od czasu, gdy statystyki zalewają każdy mecz Ligi Mistrzów nieprzyzwoitą liczbą danych, analizowanych wzdłuż i wszech, jeszcze się nie zdarzyło wcześniej, aby Opta nie wykazała żadnego celnego strzału "Królewskich" na bramkę rywali. Od roku 2004. I cóż z tego, że dwa razy piłka wpadła do siatki - po strzałach Bale'a i Benzemy, ale sędzia prawidłowo nie uznał goli - skoro w statystykach nie ma po tym ani śladu? Hat-trick nastolatka (znanego z Polski). W debiucie Pamiętacie jeszcze Erlinga Halanda z polskich boisk? Jak na mistrzostwach świata do lat 20 strzelił Hondurasowi dziewięć goli? 19-letni Norweg z Salzburga wszedł razem z futryną również do Ligi Mistrzów. Potrzebował zaledwie dwóch minut, aby trafić do siatki Genk po raz pierwszy i czterdziestu pięciu - żeby zaliczyć hat-tricka! Wcześniej udawała się ta sztuka jedynie Raulowi (1995) i Wayne’owi Rooneyowi (2004). Towarzystwo jest zatem zacne. Haland zdobył już 17 bramek w dziewięciu meczach w tym sezonie. I pomyśleć, że jego ojciec Alf-Inge, zagrał 34 mecze w kadrze narodowej i nie ma na koncie żadnego gola. W tym przypadku jabłko padło daleko. Bardzo daleko. Choć Erling ma też jedną wadę. Jest niezwykle małomówny. Albo jak kto woli - konkretny. (Nie)oczekiwana porażka Liverpoolu W zasadzie to nic nowego. Liverpool przed rokiem też miał ogromne problemy w fazie grupowej. Też przegrał w Neapolu (wtedy 0-1). Co więcej, przegrywał każdy mecz wyjazdowy - i w Belgradzie, i w Paryżu. Ale teraz miało być inaczej. Uważany przez wielu za głównego faworyta do ponownego wygrania Ligi Mistrzów, zespół Juergena Kloppa jechał na mecz z Napoli jak po swoje. Czy porażka (0-2) bardzo podważa te prognozy? Może zaskakiwać, ale wiadomo, że niemiecki trener chce, by ekipa była gotowa na wiosnę. Wtedy, gdy zaczyna się naprawdę ostre granie. A to Klopp lubi najbardziej. Następca Messiego w akcji Trener Ernesto Valverde nie musiał tego robić. Ansu Fati mógł jeszcze z ławki obserwować swoich kolegów i spokojnie czekać na swoją szansę. A jednak byłoby w tym coś nienaturalnego, gdyby nie wyszedł w podstawowym składzie Barcelony na boisko w Dortmundzie. Nie po znakomitym występie w ostatnim meczu ligowym, gdy potrzebował siedmiu minut, aby zaliczyć gola i asystę w meczu z Valencią. Z Borussią już tak dobrze nie było (0-0). Warto jednak zapamiętać jedną symboliczną scenę. Na ostatnie pół godziny Fatiego zmienił Leo Messi, który wrócił do gry po kontuzji, pierwszy raz w tym sezonie. To był też pierwszy wspólny występ Messiego i Griezmanna w oficjalnym spotkaniu Barcelony. I kolejny, w którym ter Stegen znakomicie się spisał, broniąc karnego Reusa, choć - jak pokazały kamery - ułatwił sobie zadanie, a sędziowie, w tym Szymon Marciniak na VAR-ze nie byli aż tak rygorystyczni. Werner. Ten dublet wiele znaczy Różnica w doświadczeniu na arenie europejskiej była kolosalna (Benfica - 251 meczów, Lipsk - zaledwie 6), ale to Niemcy koncertowo rozprawili się z Portugalczykami, zostając od razu liderem grupy, w której jeszcze Lyon i Zenit Sankt-Petersburg. Choć lepiej byłoby pewnie napisać, że najbardziej dokonał tego Timo Werner, autor dubletu. Lepszego początku sezonu liderzy Bundesligi nie mogli sobie wymarzyć. A tym bardziej po trudnym meczu z Bayernem. Valbuena - mały wzrostem, ciągle wielki duchem Od czasu afery, nazwanej umownie sextape, niepostrzeżenie zniknął. Z reprezentacji, z wielkiego futbolu. Tego, który jest w głównym nurcie. Ale Mathieu Valbuena, kończący za półtora tygodnia 35 lat, nie daje o sobie zapomnieć. Odchodząc z Fenerbahce jako wolny zawodnik, znalazł przystań w Olympiakosie Pireus i znowu pokazał, że stać go na wiele, że mimo niedużego wzrostu, ma dalej wielkie serce do gry. Najpierw asystował do Podence’a, potem wywalczył i wykorzystał jedenastkę. W ten sposób Tottenham, finalista poprzedniej edycji, prowadzący 2-0 po dwóch kwadransach, wrócił do Londynu tylko z jednym punktem. Dla Valbueny - na wagę złota. Remigiusz Półtorak