To żeby jeszcze bardziej skomplikować sytuację, pokazać, że Mauricio Pochettino potrafił wychodzić z wielkich tarapatów, przypomnijmy mało znane sceny sprzed lat. Z początków jego kariery zawodniczej, gdy pod wodzą Marcelo Bielsy grał z Newell’s Old Boys w półfinale Copa Libertadores w 1992 roku w skrajnie niesprzyjających okolicznościach. A jednak mimo wrogiej atmosfery na stadionie w kolumbijskim Cali, mimo rzucanych rac, jego ekipa zdołała zakwalifikować się do finału po wyczerpującej serii jedenastek 11-10. Ktoś powie, że dawno i mały związek z teraźniejszością. Być może. Ale Pochettino pokazał w ostatnich latach wiele razy, że trudności go nie przerażają. Jak z Manchesterem City w ćwierćfinale, gdy - mimo braku kontuzjowanego Kane’a, mimo nokautu Vertonghena (dzisiaj ma zagrać w masce) - Spurs utrzymali przewagę do końca. Szczęśliwie, to prawda, ale jednak. Dzisiaj Tottenham stoi po raz pierwszy przed historyczną szansą awansu do finału Ligi Mistrzów, a jedyny raz był na tym etapie, w półfinale, jeszcze w zamierzchłych czasach Pucharu Europy, na początku lat 60. - Wydaje nam się, że śnimy, bo przecież pięć lat temu nikt nie potrafiłby wyobrazić sobie, że zajdziemy do tego miejsca. Ale nie chcemy nikomu wmawiać, że piszemy nową historię. Najważniejsze, żebyśmy zrobili wszystko, aby dostać się do tego finału - mówi Pochettino. Znaczy - jego zespół na pewno podejmie rękawicę. Mimo, że był budowany jak nikt inny na tym poziomie (żadnego transferu od zimy 2018!), mimo tego, że przegrał dziewięć z ostatnich piętnastu spotkań. To wszystko poszłoby w zapomnienie, gdyby tylko Tottenham zbliżył się do finału w Madrycie, 1 czerwca. Trzeba jednak przyznać, że nawet z powracającym Sonem, który okazał się kluczowym zawodnikiem w zwycięskim rewanżu z Manchesterem City, londyńczycy będą mieli niezwykle trudne zadanie, aby odrobić straty. Bo nikt tak nie zachwyca dzisiaj w Europie młodzieńczym powiewem świeżości jak Ajax, nikt z czwórki półfinalistów nie może pochwalić się skutecznością w każdym meczu Ligi Mistrzów w tym sezonie (czyli przynajmniej jednym golem we wszystkich spotkaniach), nikt wreszcie nie ma takiej pewności po wyjazdowych zwycięstwach z Realem, Juventusem czy Tottenhamem. Czy to wystarczy, aby na koniec tej pięknej przygody, przed zapowiadającą się po sezonie sprzedażą co najmniej kilku ważnych zawodników, zachwycić jeszcze raz? Przynajmniej do jednej rzeczy nie ma wątpliwości: od piętnastu lat i meczu Porto - Monaco nie było finału Ligi Mistrzów w tak nieprawdopodobnym składzie, na który praktycznie nikt nie stawiał. Ale dla europejskiego futbolu to dobra informacja. Remigiusz Półtorak