Sympatycy Realu Madryt spodziewali się, że konfrontacja z Unionem Berlin będzie tylko radosnym przetarciem przed kolejnymi potyczkami w grupowej fazie Ligi Mistrzów. "Królewscy" mieli zrobić z niemieckim nowicjuszem dokładnie to, co dzień wcześniej FC Barcelona z Royalem Antwerp. Katalończycy rozgromili niżej notowanego rywala 5-0, trzema bramkami prowadząc już po 22 minutach. Podstawy do optymizmu wśród stałych bywalców Santiago Bernabeu były całkiem solidne. Mimo kłopotów kadrowych (kontuzje czołowych graczy) "Los Blancos" wygrali komplet ligowych spotkań w tym sezonie i otwierają tabelę La Liga. Z kolei gości sparaliżować miał fakt historycznego debiutu na arenie Champions League. Niezwykła historia Unionu. Z 2 ligi NRD na Santiago Bernabeu Tymczasem po pierwszych 45 minutach... konsternacja. Nie było spodziewanej egzekucji. Zamiast pogromu mieliśmy bezbramkowy remis, a liczba celnych strzałów z obu stron wynosiła zero. Najwięcej emocji przed przerwą wzbudził bezpardonowy faul, jakiego dopuścił się Aurelien Tchouameni na Aleksie Kralu. Berlińczycy domagali się żywiołowo czerwonej kartki. Arbiter pozostał jednak głuchy na presję i poprzestał na żółtej. Druga odsłona stanowiła wielką niewiadomą, ale już pierwsze minuty po zmianie stron pokazały, kto będzie nadawał ton boiskowym wydarzeniom. Rodrygo efektownie wdarł się w pole karne Unionu i oddał pierwsze w tym meczu celne uderzenie. W kolejnej akcji przymierzył z woleja - zabrakło niewiele, tym razem piłka zatrzymała się na słupku. Jude Bellingham znowu to zrobił! Złoty gol Anglika w doliczonym czasie gry Kiedy w krótkim odstępie czasu dwa razy w światło bramki trafił Joselu, stało się jasne, że ekipa z Bundesligi wpadła w tarapaty. Przewaga Realu wciąż jednak nie przekładała się na korektę rezultatu. Stojący między słupkami Frederik Ronnow notował stuprocentową skuteczność interwencji. Guardiola wskazał kandydata do finału, zaskoczył wszystkich. Uznana marka Carlo Ancelotti nie zwlekał ze zmianami. W 66. minucie wpuścił na murawę Toniego Kroosa i Federico Valverde, a niedługo potem również Frana Garcię. Tyle że rywale niewiele sobie z tych roszad robili. Konsekwentnie trzymali gardę, a czas pracował na ich korzyść. Trzymali się dzielnie do czwartej minuty doliczonego czasu gry. Wówczas Jude Bellingham zrobił to, co lubi najbardziej - został bohaterem wieczoru. Jego trafienie w podbramkowym zamieszaniu dało "Królewskim" komplet punktów na inaugurację bieżącej edycji LM. Real mknie przez sezon jak burza - sześć meczów i sześć zwycięstw. Co będzie, kiedy czołowi gracze wrócą do pełni sił?