Partner merytoryczny: Eleven Sports

Kosmiczny dwumecz o wielki finał Ligi Mistrzów wygrał Inter Mediolan. Dlaczego?

Obrona Barcelony była dziurawa jak ser szwajcarski, a Szwajcar stał na posterunku w drużynie rywali - tak można odpowiedzieć w wielkim skrócie, który absolutnie nie wyczerpuje tematu tego starcia. Wybitnego. Wspaniałego. Takiego, po którym młodzi ludzie zakochują się w futbolu. Miał on nie tylko dramatyczny przebieg rodem z najlepszych thrillerów, ale też piękne momenty kunsztu, chwile geniuszu, ułamki sekund futbolowej poezji.

Lamine Yamal i Marcus Thuram
Lamine Yamal i Marcus Thuram/Carl Recine/Getty Images/Getty Images

Co najmniej czternaście od Lamine’a Yamala, bo aż tyle miał udanych dryblingów - najwięcej w Lidze Mistrzów od Neymara sprzed dziesięciu lat. Błyszczał. Był wszędzie. Nieuchwytny, nie do zatrzymania mimo podwajania, a czasem nawet potrajania krycia. Gdybym znów miał pięć lat, pewnie ściskałbym kciuki za każdy jego zwód, cieszył się z każdego miniętego obrońcy gospodarzy. Ale i teraz, w tym wieku, potrafię docenić rozrywkę i emocje, jakie dał kibicom na całym świecie, tym małym i nieco większym.

Doceniam, bo dobrych meczów mieliśmy w ostatnich latach wiele, ale coraz mniej pojedynczych błysków. Indywidualności przegrywają z systemem. W zasadzie potwierdziło się to również w Mediolanie, gdzie triumfował kolektyw Simone Inzaghiego. Brat "Pippo" już drugi raz wchodzi z Interem do wielkiego finału Champions League. Yamal na swój pierwszy jeszcze poczeka. Choć osiem razy próbował pokonać bramkarza Nerazzurrich, siedem razy go faulowali, a raz obił obramowanie bramki. Dał z siebie wszystko.  Ale mecz skończył bez bramki, bez asysty, bez awansu.

Problemem Barcelony było to, że była tak mocno uzależniona w ofensywie od nastolatka. Jej gra "wisiała" w tym meczu na 17-letnim skrzydłowym, który ma nieziemskie umiejętności, jest już mistrzem Europy, ale musiał sobie radzić niemal w pojedynkę z tak dobrze zorganizowaną defensywą. Ferran Torres był kompletnie niewidoczny, podobnie zresztą jak Raphinha czy Olmo. Tych dwóch ostatnich bronią zdobyte gole, tego ostatniego - obciąża zgubienie piłki przy bramce straconej.

Nie uratował tego meczu Yamal, nie zrobił tego też wracający po kontuzji Robert Lewandowski, który miał tylko wejść na chwilę, w doliczonym czasie gry poczuć klimat i po końcowym gwizdku cieszyć się z kolegami. Ale Inter miał inne plany od Hansiego Flicka. Poszedł z kolejną akcją. Barcelona znów pozwoliła mu wejść w pole karne. Szczęsny ponownie nie miał szans.

Inter Mediolan w finale Ligi Mistrzów. Co sprawiło, że pokonał Barcelonę?

Polak wpuścił cztery bramki, ale przy żadnej nie zawinił. Pierwsza: Olmo nieodpowiedzialnie traci, Inter fenomenalnie wykorzystuje moment przejściowy, łapiąc wychodzących do przodu obrońców gości na wykroku. Dumfires z Martinezem wychodzą we dwóch na bezbronnego Szczęsnego. Jeszcze Thurama idącego sam na sam zdołał wyłapać, tak jak mocny strzał Barelli, ale tu nie miał nic do powiedzenia.

Dalej jest rzut karny, przy którym błąd popełnił inny nasz rodak, Szymon Marciniak. Ratować musiał go VAR, choć tutaj trudno się Polakowi dziwić - w pierwszym tempie, a nawet w pierwszych powtórkach wydawało się, że Cubarsi czysto wyłuskał piłkę Martinezowi. Młody stoper Barcy trafił jednak w stopę Argentyńczyka. Zasłużoną "jedenastkę" na bramkę zamienił Calhanoglou - uderzył tuż przy słupku jak kilka minut wcześniej, ale tym razem z właściwej strony.

Kpili z niego latami, nagle stała się magia. Dziś to "pewniak" do Złotej Piłki

Jeśli ktoś miał w takich okolicznościach pozbierać się z 0:2 do przerwy, to na pewno była to Barcelona. Gdy atakowała, nacierała i myślała o odrabianiu strat - była fantastyczna. Z piłką przy nodze zasługiwała na finał Ligi Mistrzów. Nawet jeśli większość jej pierwszoplanowych aktorów miało słaby dzień, potrafiła kreować kolejne szanse. Trzy wykorzystała, kilka stuprocentowych zmarnowała (Eric Garcia z pudłem sezonu zamiast dubletu), a w niektórych cudownie interweniował Sommer.

Inter był wtedy bezradny. Wybijał piłki. Nie potrafił wyjść z kontrą, gubiąc się przy drugim czy trzecim podaniu po odbiorze. Wydawało się, że wszystko jest rozstrzygnięte.

Ale najlepszy dwumecz XXI wieku miał rozpisany inny scenariusz. Acerbi, po sporych perypetiach w życiu osobistym i zawodowym, wychodzący dwukrotnie z choroby nowotworowej, będąc 37-letnim środkowym obrońcą jakimś cudem znalazł się pod bramką Barcelony. I uderzył jak najlepsi na świecie napastnicy. Pod ladę. Pewnie. Mocno. Nie dając szans na reakcję.

Są wściekli na Marciniaka. Polak odpowiada na zarzuty z Barcelony. Nie hamował się 

Nic dwa razy się nie zdarza, jak śpiewa słowa Szymborskiej sanah. Raz Barcelona zdołała odrobić straty, ale remontady nie powtórzyła. Nie była gotowa w całym dwumeczu na tak precyzyjnie wyprowadzający ciosy kontrujące zespół Inzaghiego. Nie zdołała się otrząsnąć po ekstazie, w jaką siebie i cały stadion Giuseppe Meazza wprowadził Frattesi. Aż mu się zakręciło od tej radości w głowie. Kibicom też mogło, więc co dopiero mówić o autorze trafienia na wagę finału w Monachium.

Sir Alex Ferguson mawiał, że atakwygrywa mecze, a obrona trofea. Ta Barcelony wystarcza do zdobycia krajowych pucharów w Hiszpanii, pewnie też mistrzostwa kraju, ale na Ligę Mistrzów - już nie. Inter wiedział, jak radzić sobie z zastawianymi pułapkami ofsajdowymi i wykorzystał do bólu wysoką linię obrony. Barcelona zaś zbyt często gubiła się broniąc światło bramki.

Być może zdecydował brak podstawowych bocznych obrońców? Paradoksalnie to Garcia strzelił bramkę, a Martin zaliczył dwie asysty, ale w końcowym rozrachunku raczej nie dobili do poziomu Balde i Kounde. Być może zdrowy, będący w formie Lewandowski przechyliłby szalę zwycięstwa? Pozostaje gdybanie, zrzucanie winy na sędziego Marciniaka, a przede wszystkim - oglądanie finału przed telewizorem.

Gratulacje dla Piotra Zielińskiego za pierwszy w życiu finał i dobrą zmianę. Brakowało takiej w pierwszym meczu. Szkoda, że z ławki nie podniósł się Nicola Zalewski, zwłaszcza że Di Marco był dość szybko zmieniony.

Lewandowski był o krok od napisania historii: trzeci finał w trzecim różnym klubie, cóż to byłoby za osiągnięcie! Dla Szczęsnego "errata" do książki o swojej karierze mogła być najciekawszym z rozdziałów. Po tym dobrym sezonie pozostanie duży niedosyt. Wciąż się jednak nie zakończył. W niedzielę El Clasico. Warto się otrzepać z kurzu po mediolańskiej bitwie. Jest jeszcze o co walczyć w La Liga

Prezes Ekstraklasy szczerze o Lechii Gdańsk. "Jestem temu przeciwny". WIDEO/Polsat Sport/Polsat Sport
Wojciech Szczęsny/Urbanandsport / NurPhoto / NurPhoto via AFP/AFP
Piotr Zieliński i Nicola Zalewski/Dennis Agyeman/DPPI via AFP/AFP
Davide Frattesi (L)/MARCO BERTORELLO/AFP
INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem