Napięcie w Manchesterze przed tym meczem było ogromne, bo The Cityzens wciąż czekają na upragnioną Ligę Mistrzów i panuje przekonanie, że kiedy mają to zrobić, jeśli nie z niesamowitym Erlingiem Haalandem w składzie? Fani City szykowali na ten mecz specjalną oprawę, która miała być ogromnych rozmiarów i obejmować oba piętra Etihad Stadium. We wszystkim przeszkodziła jednak pogoda i porywisty wiatr w Manchesterze, który sprawiał, że cała inscenizacja mogłaby być po prostu niebezpieczna. Thomas Tuchel mówił wprost, że przed meczem miał problemy ze snem, a jego zespół będzie musiał zagrać niemal perfekcyjnie, by wywieźć dobry wynik z Anglii. Pierwszy kwadrans potwierdzał bardzo odpowiedzialne podejście, szczególnie ze strony "Bawarczyków", a spotkanie było początkowo dosyć zamknięte. City zaczęło wysyłać ostrzeżenia po około 20 minutach. Perfekcja Rodriego Kto był w nich zamieszany? Oczywiście Erling Haaland. Norweg najpierw postraszył Sommera wysokim pressingiem i był bliski odebrania mu piłki. Następnie oglądaliśmy z kolei próbkę niezwykłej jakości mistrzów Anglii. Bayern nie był w stanie nadążyć za rozegraną w świetnym tempie akcją gospodarzy, którzy wyprowadzili Haalanda na czystą pozycję, ten jednak strzelił zbyt lekko i wprost w Sommera. W 27. minucie oglądaliśmy jednak już perfekcję. Rodri opanował piłkę przed polem karnym, następnie bez problemu przełożył ją na lewą nogę i wykorzystał bierność obrońców Bayernu posyłając fenomenalny, techniczny strzał w samo okienko. Klasa Hiszpana to jedno, ale na pewno nikt nie chciałby być w skórze defensorów gości, których w przerwie czekała rozmowa z Thomasem Tuchelem. Bayern się odgryza Do niej Bawarczycy dotrwali już bez kolejnych ciosów, chociaż powinno być inaczej. Sommer jednak pokazał klasę i w trudnej sytuacji odbił nogą sytuacyjny strzał Gundogana. Bayern też się odgryzał, to nie była pełna dominacja City. Zresztą tuż przed golem Rodriego tylko świetna interwencja Rubena Diasa uratowała "Obywateli" przed stratą gola, bo Portugalczyk wślizgiem zablokował strzał Jamala Musiali. Co godne zauważenia, Bayern się nie przestraszył, a bardzo szybko po zmianie stron dał sobie szanse do wyrównania.. Bawarczycy przez moment zagonili rywali do narożnika i wyprowadzali ciosy, szukając tego kończącego. Nie znaleźli go, bo zabrakło im skuteczności. Leroy Sane powinien przywitać się z byłym klubem strzelając mu gola, ale z lat treningów widać więcej wniosków wyciągnął Ederson, który świetnie odbił jego strzał. Inna strona geniuszu Haalanda To był jednak bardzo krótki moment, po którym City szybko się ocknęło. Inna sprawa, że bardzo pomógł im w tym Dayot Upamecano, któremu w niewyjaśnionych okolicznościach w drugiej połowie nagle zaczęło, mówiąc wprost, odcinać prąd. Francuz co chwilę tracił piłkę, zagrywał niecelnie, tym samym napędzając rywali do kolejnych ataków. Krytyczny moment przyszedł w 70. minucie. Upamecano znów zbyt długo zwlekał z pozbyciem się piłki, wreszcie doskoczył do niego Grealish i łatwo ją odebrał. Anglik przytomnie zagrał piętą do obiegającego go Haalanda i w tym miejscu wypadałoby się zatrzymać i napisać oddzielną laurkę dla Norwega. Napastnik jego pokroju, tak nastawiony na gole, będący w niezłej sytuacji do strzału wciąż był w stanie zauważyć lepsze rozwiązanie dla drużyny. Haaland kątem oka zauważył Bernardo Silvę i posłał mu idealne zagranie lewą nogą, a Portugalczyk z tak pięknego prezentu skrzętnie skorzystał. To sprawiło, że z Bayernu totalnie zeszło juz powietrze i ten mecz zaczął trochę wyglądać jak typowe starcie City z zespołem z dołu tabeli Premier League. A to, umówmy się, dosyć niebezpieczna sytuacja, gdy mówimy o ćwierćfinale Ligi Mistrzów. Zawodnicy Guardioli zdołali zadać kolejny cios, a dobra karma wróciła do Haalanda, który znów był tam, gdzie być powinien i zakończył składną akcję strzałem do pustej bramki. Bayern może się cieszyć, że do Monachium wraca z bagażem tylko trzech goli, bo tych trafień przy mniejszym szczęściu mogło być nawet dwa razy więcej. Uosobieniem Monachijczyków był obrazek z końcówki, gdy kamery zrobiły zbliżenie na twarz Upamecano. Mina Francuza mówiła jasno, on chciał, by ten mecz już się skończył, podobnie wyglądali jego koledzy z drużyny. Thomas Tuchel zalicza bardzo twarde lądowanie w stolicy Bawarii, bo niedługo po odpadnięciu z Pucharu Niemiec, jest na najlepszym kursie, by to samo stało się również w Lidze Mistrzów. A Manchester City? Cztery dwudziestki, panie Guardiola.