Na finał Ligi Mistrzów pomiędzy Paris Saint-Germain i Interem Mediolan wybrałem się do jednego z paryskich lokali, w dzielnicy numer 18., gdzie byłem zaledwie jednym z dwóch neutralnych kibiców. To znaczy bez koszulki paryskiego klubu, bez flagi i choćby jednego kibicowskiego emblematu. Może dlatego zaraz po pierwszym golu, gdy w lokalu zapanowała istna euforia, zmierzyłem się z pytaniem, na które w zasadzie czekałem - "skąd jesteś?". Na hasło "Polak" zostałem zaakceptowany, a nie zaszkodziło mi także przypomnienie Grzegorza Krychowiaka, który kilka lat temu przywdziewał trykot klubu z Parku Książąt. "Dziki zachód" w Paryżu. Ludzie na ulicach, wszystko stanęło na głowie Wydarzenia miały miejsce około dziesięciu kilometrów od epicentrum zdarzeń, które mieściło się na domowym stadionie zespołu Parc des Princes, gdzie zorganizowano największą strefę kibica. Niemniej także tutaj doskonale mogłem się przekonać, na czym polega zupełnie niekontrolowana radość fanatycznych kibiców. W lokalu tłukło się szkło, a młodzi mężczyźni wychodzili z siebie, gdy paryżanie raz po raz karcili zespół Interu. Skakali, ściągali koszulki, klękali, wznosili okrzyki ku niebiosom i, już po bliższym zapoznaniu, także ze mną przybijali piątki. Prawdziwe szaleństwo zaczęło się jednak po końcowym gwizdku w Monachium, gdzie padł sensacyjny wynik 5:0 dla PSG. Z lokali i mieszkań nieprzebrany tłum ludzi zaczął wybiegać na chodniki, a później na ulice. Kierowcy w samochodach od tego momentu zaczęli bez przerwy używać klaksonów, rumor był nie do opisania. Podążyłem za tłumem, który tylko w tej niewielkiej części dzielnicy zebrał się w okolicy przystanku Angelique Compoint, w miejscu wielkiego skrzyżowania dróg. I zaczęło się świętowanie na całego. Jedni tańczyli, drudzy biegali jak oszalali od jednego samochodu do drugiego, inni stanęli na środku skrzyżowania i wymachiwali klubowymi flagami. Szybko nadjechali kibice na skuterach i rowerach, kręcąc się niezgodnie z przepisami, pomiędzy samochodami, mrugając światłami i krzycząc w niebogłosy. A za chwilę z tych jadących skuterów zaczęli wypuszczać w powietrze fajerwerki, niebo rozbłysło na wiele kolorów. Po chwili, nie wiadomo skąd, z pełną prędkością wjechały dwa quady, mężczyźni sunęli torami tramwajowymi tak, jakby mieli na nich wyznaczoną trasę terenowego rajdu. Paryżanin zachodzi w głowę. Nie ma w tym żadnej logiki W uszach aż dudniło, bo w dobrym tonie było, aby każdy kierowca zaczął pozdrawiać wiwatujących kibiców dźwiękami klaksonów. Spore grono kibiców stworzyło na drodze szpaler, przepuszczali po jednym samochodzie, a w trakcie przejazdu razem z pasażerami szaleli z radości. Tę okazję wykorzystywało kilku małoletnich chuliganów, którzy podbiegali, kopnęli w co któryś samochód, a następnie wtapiali się w tłum i rechotali, jakby to smakowało lepiej niż puchar Ligi Mistrzów. W całym regionie na równie nogi zostało postawionych 5400 policjantów, ale ponieważ w innych miejscach posiłki były jeszcze bardziej potrzebne, bo zaczęło dochodzić do wielkich aktów wandalizmu, a nawet tragedii, tak tutaj zapanował istny dziki zachód. Wiele aut przemieszczało się z podniesionymi klapami bagażników, w których z wystawionymi nogami siedzieli kibice. Pół nocy trudno było zasnąć, bo bez przerwy słychać było sygnały dźwiękowe z samochodów i jednośladów. Dzisiaj może być równie gorąco, choć oby nie tak tragicznie, bo na Polach Elizejskich ma odbyć się feta z piłkarzami PSG. - Broń Boże nie zostawiaj dzisiaj auta w okolicach kortów, bo może się dziać to samo, co ostatniej nocy - usłyszał mój kolega ze stacji telewizyjnej. W Paryżu widać dokładnie, czym kończy się niekontrolowana euforia w wydaniu ludzi, którzy za nic mają bezpieczeństwo, społeczny ład i porządek. Artur Gac, Paryż