W terminarzu 1/8 finału Ligi Mistrzów znalazło się co najmniej kilka piłkarskich hitów - mowa tu przede wszystkim o starciu PSG z Bayernem Monachium, Borussii Dortmund z Chelsea czy Milanu z Tottenhamem Hotspur. Wyjątkowa atmosfera narosła jednak przede wszystkim wokół rywalizacji Liverpool FC z Realem Madryt. Wszystko to dlatego, że "The Reds" i "Królewscy" w ostatnich latach aż dwukrotnie mierzyli się w finałach Champions League - i dwukrotnie lepsza okazywała się ekipa z Hiszpanii, ostatni raz w poprzednim sezonie. Angielska drużyna pałała więc od początku żądzą sportowej zemsty na rywalu, a to zapowiadało bardzo intrygującą rywalizację... Liga Mistrzów. Liverpool FC - Real Madryt. Pierwsza połowa i fatalne błędy bramkarzy Pierwszy gwizdek pierwszej odsłony dwumeczu usłyszeliśmy krótko po godz. 21.00 21 lutego - przed nim uczczono jeszcze pamięć zmarłego we wtorek Amancia Amaro, byłego zawodnika i trenera "Los Blancos". Początkowo LFC stosowało bardzo mocny pressing, co zaowocowało już w 2. minucie obiecującą sytuacją - po stracie piłki ze strony gości Henderson podał w pole karne do Gakpo, natomiast ten stracił równowagę, przewrócił się i nie zdołał oddać strzału. W 4. minucie jednak genialnym trafieniem piętką popisał się Darwin Nunez - obrona Realu zaspała, w związku z czym po podaniu ze strony Salaha Urugwajczyk nie miał problemów, by pokonać z bliska Thibaulta Courtoisa - gospodarze wyszli więc niezwykle szybko na 1-0, wzniecając donośne śpiewy na trybunach. Ta sytuacja wyraźnie uskrzydliła podopiecznych Juergena Kloppa - w kolejnych minutach to właśnie oni zdawali się być aktywniejsi na murawie, ich oponenci zaś mieli problemy ze skonstruowaniem jakiegoś konkretnego ataku. Ostatecznie dopiero w 11. minucie David Alaba wykonał coś, co wyglądało jak próba pośrednia między strzałem a wrzutką w "szesnastkę" - Alisson nie miał jednak problemów z wyłapaniem futbolówki. Następne chwile były bardzo widowiskowe - najpierw Rodrygo uderzył bardzo mocno w stronę bramki Brazylijczyka, ale został błyskawicznie przyblokowany, a następnie aktywny od początku Gakpo świetnie utrzymał się przy piłce przy kontrataku, po czym odegrał do Salaha. Egipcjanin holował chwilę futbolówkę, ale po jego strzale ta trafiła jedynie w boczną siatkę. W 14. minucie wydarzyło się coś wręcz kuriozalnego - Carvajal podał do tyłu do Courtoisa, a ten w jakiś przedziwny sposób nie utrzymał przy sobie piłki, podbijając ją jedynie kolanem - ta trafiła do Mohameda Salaha, który bezwzględnie strzelił z bliska, podwyższając wynik na 2-0. Belgijski golkiper miał moment zupełnego umysłowego zaćmienia - inaczej nie da się tego wytłumaczyć. Parę momentów potem Rodrygo znalazł się w obiecującej sytuacji w polu karnym rywali, ale jego podanie trafiło do... nikogo i szybko zostało wybite daleko od bramki Alissona. "Królewskim" brakowało z przodu naprawdę wiele - pomysłu, precyzji i zdecydowania w kolejnych niemrawych próbach ofensywnych. W końcu w 21. minucie "Los Merengues" dopięli jednak swego - wszystko to dzięki błyskowi umiejętności Viniciusa, który znalazł sobie miejsce między trzema rywalami i soczystym strzałem pokonał bramkarza Liverpoolu, wlewając na nowo nadzieję w serca sympatyków Realu i jeszcze mocniej podkręcając atmosferę współzawodnictwa. "Vini" niebawem otrzymał kolejną sposobność do zagrożenia drużynie przeciwnej - w 23. minucie "The Reds" stracili bowiem głupio piłkę, ale Brazylijczyk po obiecującym rajdzie nie zdołał ani strzelić, ani odegrać. Niejako w odpowiedzi gospodarze ruszyli z nowym atakiem - skończyło się przedziwną sytuacją, bo z jednej strony obrona ekipy z Madrytu zupełnie się zagubiła, z drugiej to samo zrobił... Salah, który wręcz "wykręcił bączka" przed bramką, ale linii z futbolówką nie przekroczył. Jakby było mało kiepskich wiadomości, w zaledwie w 27. minucie boisko z powodu urazu musiał opuścić David Alaba - jego miejsce zajął Nacho Fernandez. Skuteczną obroną prędzej niż Hiszpan popisał się jednak... Nunez, który wrócił pod własną bramkę i wybił piłkę głową zanim ta trafiła do Carvajala. Niebawem czujnością popisał się również znowu Alisson Becker, który świetnie odbił piłkę po nowym strzale Viniciusa. Po tej akcji swoich sił spróbował też Valverde - Rodrygo przepuścił piłkę między nogami, Urugwajczyk do niej prędko dopadł, ale jego uderzenie pofrunęło wysoko w trybuny. W 33. minucie kibicom "The Reds" po raz kolejny zaimponował Gakpo, który do końca walczył o piłkę w "szesnastce" rywali, dzięki czemu po skutecznym odbiorze znalazł się nagle na wolnej pozycji niedaleko prawego słupka bramki Courtoisa - ostatecznie zdecydował się na dośrodkowanie, ale... jego podanie nie znalazło adresata. W 36. minucie Real koniec końców wyrównał - tym razem za akcją do końca poszedł Vinicius, dzięki czemu mógł wykorzystać potworny błąd Alissona - ten po podaniu od Joego Gomeza próbował wybijać futbolówkę, ale trafił... wprost w Brazylijczyka. Piłka zatrzepotała w siatce i było 2-2. Tempo starcia nie zwalniało, a sama gra momentami się zaostrzała - sędzia kilkukrotnie korzystał z gwizdka w końcowych minutach pierwszej połowy. Jedynym konkretem okazał się jednak jedynie strzał Alexandra-Arnolda z rzutu wolnego, który został zgaszony przez Courtoisa. Potem jeszcze dobrą interwencją popisał się Robertson, który swoją interwencją praktycznie zdjął piłkę z nogi Rodrygo, który niechybnie pokonałby Alissona. Ostatecznie przed zejściem obu ekip do szatni rezultat nie uległ zmianie. Liga Mistrzów. Liverpool FC - Real Madryt. Druga połowa koncertem "Królewskich" Druga połowa rozpoczęła się od odważnego ataku Viniciusa, który wywiódł nieco w pole Alexandra-Arnolda - ten salwował się faulem na granicy pola karnego, za który podyktowano naturalnie rzut wolny. Wrzutka Modricia w 47. minucie zamieniła się w... strzał głową Edera Militao, który wbiegł pod bramkę rywali i nie dał szans Alissonowi. Ta odsłona spotkania po prostu nie mogła zacząć się bardziej emocjonująco! "Vini" niezmiennie był cały czas najaktywniejszym graczem "Los Merengues" w ofensywie - kilka minut później popisał się on odważną próbą przeniesienia piłki w "piątkę" przeciwników i dosłownie w ostatniej chwili został zablokowany przez Hendersona. W następnych próbach wtórował mu Modrić, wyraźnie "nakręcony" przez swoją asystę - prawdziwego zagrożenia względem LFC nie udało się jednak stworzyć. W 53. minucie długa piłka została posłana w stronę Nuneza - ten jednak nie był w stanie przymierzyć w "szesnatce" Realu. Padł przy tym na murawę, ale arbiter nie dopatrzył się w tej sytuacji przewinienia Carvajala, choć pewien kontakt między futbolistami jednak nastąpił. W 55. minucie rezultat podwyższył ostatecznie Benzema - cała akcja zaczęła się tak naprawdę w środku pola, gdzie "Los Blancos", mimo pierwotnie skutecznej interwencji Fabinho, zdołali utrzymać się przy piłce. Atak napędził wespół z Francuzem Rodrygo - po dwójkowej akcji Karim Benzema uderzył mocno i trafił w Joego Gomeza - futbolówka jednak po rykoszecie trafiła do siatki obok kompletnie zmylonego Alissona. Pierwszą żółtą kartkę obejrzeliśmy relatywnie późno - w 60. minucie obejrzał ją Vinicius za próby przeszkadzania Alexandrowi-Arnoldowi w rozegraniu rzutu wolnego. Było to mocno lekkomyślne zachowanie, bo ten stały fragment gry, podyktowany w środkowej strefie boiska, nie miał jak bezpośrednio zagrozić drużynie gości. W 63. minucie Benzemie udało się opanować przed linią końcową piłkę - ta trafiła najpierw do Viniciusa, a następnie do Ruedigera, który niespodziewanie... posilił się na uderzenie z dystansu. To okazało się jednak wyjątkowo niecelne i po Anfield poniósł się okrzyk zawodu w wykonaniu kibiców "Królewskich". Swoistą odpowiedzią był późniejszy strzał z większej odległości ze strony Stefana Bajcetica (równie niecelny). Prawdziwe widowisko odbyło się jednak w 67. minucie - wówczas to Modrić wykorzystał niepewność Fabinho, przejął piłkę i rozpędził ofensywę swojej drużyny. Podał do Viniciusa, ten odegrał do Benzemy, a Francuz prostym zwodem zmylił Alissona i trafił do opuszczonej - choć w teorii pilnowanej jeszcze przez obrońców - bramki. Było 5-2. Kolejne minuty wciąż upływały w mocnym tempie - większość walki odbywała się jednak w przestrzeni od pola karnego do pola karnego, bez przesadnie zdecydowanych strzałów. Między 64. a 73. minutą Klopp dokonał przy tym aż czterech zmian - wiedział, że musi postawić wszystko praktycznie na jedną kartę, jeśli w ogóle chce chociaż pogrozić jakkolwiek oponentom. Jednym z tych graczy, którzy zameldowali się na murawie, był Diogo Jota - ten w 76. minucie znalazł się z futbolówką w dogodnej pozycji do oddania strzału, ale nie zdołał opanować podania i akcja spaliła na panewce. Wkrótce potem szczęścia próbował Henderson - jego strzał został jednak w świetnym stylu zablokowany przez Edera Militao. Do ciekawej sytuacji doszło w 83. minucie - wówczas to Nacho Fernandez ruszył ze śmiałym atakiem w stronę bramki Alissona, ale ostatecznie pod naciskiem rywali upadł w "szesnastce" sędzia jednak pozostał niewzruszony - ani myślał sięgać po gwizdek, a był bardzo blisko całej sytuacji. Klimat na boisku w końcu mocno "siadł" - Real nie miał już sił i powodów, by dociskać dalej oponentów, gospodarze zaś nie mieli już specjalnie pomysłu na to, jak odmienić swój los. Dopiero w 89. minucie próbę nakręcenia ataku podjęli Salah z Elliottem - koniec końców dośrodkowanie wykonał jednak dopiero Alexander-Arnold, ale z jego wrzutki nijak nie mógł skorzystać Roberto Firmino. W drugiej minucie doliczonego czasu gry w polu karnym upadł jeszcze Salah - arbiter jednak po raz kolejny nie wskazał na wapno, w związku z czym Liverpool stracił praktycznie ostatnią szansę na zniwelowanie bramkowej różnicy między obiema ekipami. Dla "Los Blancos" obyło się już bez komplikacji - gdy zabrzmiał ostatni gwizdek, na tablicy wyników widniał niezmiennie rezultat 5-2 dla nich. Tym samym, po genialnym powrocie, Real znalazł się w świetnej sytuacji przed rewanżem na Santiago Bernabeu, który odbędzie się 15 marca.