Dokładnie 1 kwietnia 1998 roku Alessandro Del Piero, jeden z najbardziej legendarnych graczy Juventusu, popisał się takim samym osiągnięciem w spotkaniu z Monaco, choć dwa gole padły wówczas po rzutach karnych. Pod tym względem wyczyn Dybali robi jeszcze większe wrażenie i nie tylko dlatego, że Argentyńczyk rozpoczął swój koncert na stadionie w Turynie zagraniem, które można uznać za prawdziwą perłę (taki ma zresztą pseudonim, la joya). W wyborny sposób wykończył długie podanie z głębi pola. Jeszcze tydzień wcześniej, znakomity technicznie zawodnik nie mógł być pewny miejsca w składzie. Konkurencja w ataku Juve jest bowiem tak duża, że oprócz Cristiana Ronalda, którego pozycja jest niepodważalna z oczywistych względów, Mario Mandżukić i Federico Bernardeschi też chcą mieć dużo do powiedzenia. Było zatem ryzyko, że Dybala może mieć problemy z przebiciem się do składu. Czerwona kartka dla Ronalda i przymusowa pauza niewątpliwie mu pomogła, ale trzeba też przyznać, że Argentyńczyk na tę nagrodę zapracował. Najpierw strzelił gola w lidze przeciwko Bologni, teraz aż trzy w Champions. - Czekałem na takie spotkanie. To, że siedziałem trochę na ławce spowodowało, że miałem ochotę jeszcze więcej trenować i pokazać, że zasługuję na miejsce w drużynie - mówił po zwycięskim meczu z Young Boys. Choć - jak sam przyznaje - współpraca z Portugalczykiem jeszcze nie jest na boisku taka, ja by sobie tego życzył. I wiele jej jeszcze brakuje. I jeszcze jedna ciekawostka: Dybala strzelał w tym sezonie gole w meczach, w których Juventus grał w ustawieniu z trzema obrońcami, a on był jednym z dwóch atakujących. W takim systemie czuje się najwyraźniej optymalnie. RP Zobacz wyniki Ligi Mistrzów