Panika wybuchła w trakcie wspólnego oglądania transmisji telewizyjnej z Cardiff, gdzie trwał mecz finału Ligi Mistrzów pomiędzy Juventusem a Realem Madryt. Na Piazza San Carlo zgromadziło się około 30 tysięcy osób. Wszystko wskazuje na to, że przyczyną paniki było zawalenie się części metalowej konstrukcji. Gdy ludzie usłyszeli huk, krzyczeli o bombie. Setki osób zaczęły uciekać, tratując się nawzajem. - Usłyszeliśmy huk, a potem wszyscy zaczęli biec - mówił jeden ze świadków gazecie "La Stampa". - Usłyszeliśmy krzyk i w jednej chwili tysiące ludzi zaczęło napierać. Byłyśmy przygniecione, tam był dzieci, które zgubiły rodziców - relacjonowała kobieta obecna na placu San Carlo w feralnym momencie. Ministerstwo Spraw Zagranicznych poinformowało, że w stolicy Piemontu rannych zostało co najmniej dwóch naszych rodaków. Resort złożył także wyrazy współczucia bliskim i rodzinom poszkodowanych w Turynie. Aktualizacja: Rano, po całonocnej akcji, podano nowy bilans rannych, który wzrósł do 1527 osób. W turyńskich szpitalach wprowadzono nadzwyczajny stan kryzysowy w związku z masowym napływem rannych - taki sam, jaki przewiduje się w przypadku ataku terrorystycznego. Burmistrz Turynu, Chiara Appendino napisała na Twitterze, że jest wstrząśnięta tym, co się stało. Z kolei szef wydziału zdrowia w zarządzie miasta Antonio Saitta powiedział, że bardzo wielu rannych odniosło obrażenia z powodu leżącego wszędzie szkła. - Tego łatwo można było uniknąć - stwierdził. Jego zdaniem winę ponoszą ci, którzy wpuścili ludzi na plac bez kontroli i pozwolili im na wniesienie szklanych butelek.