Bo z ostatniej porcji Football Leaks wynika znacznie więcej, niż zdawałoby się na pierwszy rzut oka. Wyraźnie widać to jednak dopiero między wierszami. A jeśli słynna już Superliga, która miałaby na dobre zamknąć drzwi do raju wszystkim spoza kartelu i dzielić się potężnymi zyskami według własnego uznania, była jedynie kartą przetargową? Niezwykle mocną i skuteczną. Po to, aby niezmiennie wywierać presję na władze UEFA i krok po kroku de facto prywatyzować Ligę Mistrzów, za każdym razem posuwając się coraz dalej. To prawda, rewelacje ujawnione w tajnych dokumentach jednoznacznie wskazują na konkretne plany, aby zamknięta Superliga z udziałem szesnastu zespołów, w tym jedenastu stałych, ujrzała światło dzienne już za trzy lata. Mowa tam o spółce Key Capital Partners, która byłaby zarządzana według prawa hiszpańskiego, z największymi udziałowcami reprezentującymi Real Madryt, Barcelonę, Manchester United oraz Bayern. Są także wytyczne dotyczące takich spraw jak wyznaczanie arbitrów, sankcje dla piłkarzy, a nawet zasad swoistego "finansowego fair play", które byłyby oczywiście różne od przepisów UEFA, choć jak bardzo - tego nie wiadomo. Co więcej, aby nie narazić się na zarzut sprzeczności z prawem europejskim dotyczącym konkurencji, tajemniczy pomysłodawcy przewidzieli, żeby Superliga nie była całkowicie zamknięta, ale by pięć klubów mogło do niej rotacyjnie przystąpić, zostawiając jedenaście stałych miejsc dla klubów-założycieli. Wszystko to pokazuje, że projekt, który wyciekł dzięki Football Leaks był zaawansowany, zresztą ostatni mail w tej sprawie został wysłany 22 października. Zero ryzyka i ogromne pieniądze. Ale to ciągle mało A jednak dotychczasowa historia politycznego nacisku wielkich klubów na Europejską Unię Piłkarską wskazuje, że równie dobrze to może być karta przetargowa, przypominająca trochę - mówiąc obrazowo - często spotykaną groźbę odejścia wielkich gwiazd, by wynegocjować lepszy kontrakt. Jeszcze lepszy. Karta przetargowa, która jest zawsze wyciągana w kluczowych momentach. Historia ta przypomina bowiem przeciąganie liny, które zawsze kończy się uległością wobec potentatów. Przypomnijmy, zakusy na większy kawałek tortu - telewizyjnego, medialnego i przede wszystkim finansowego - zaczęły się już na początku lat 90. Mało kto pamięta, że wśród pomysłodawców Superligi grupującej wielkie firmy był wówczas - oprócz Milanu, Barcelony czy Realu - również PSV Eindhoven. Tak w ogóle powstała Liga Mistrzów, jako odpowiedź na te groźby. Potem była sukcesywnie zwiększana, aby najbogatsi mieli do niej wstęp co roku, bez konieczności zdobywania tytułu we własnej lidze. Te działania, które dzisiaj obserwujemy w wykonaniu najbogatszych, można było zobaczyć już od początku lat 2000, wraz z założeniem nieistniejącej już grupy G14. W zasadzie jedynym wyjątkiem "demokratyzacji" najbardziej lukratywnych rozgrywek w Europie były reformy Michela Platiniego, wówczas szefa UEFA. Z łatwiejszym dostępem dla mniejszych zespołów. Szybko się jednak skończyły, gdy do ataku znowu przystąpiły największe i najbardziej wpływowe kluby. A atak był bezwzględny. Dokładnie przed dwoma laty, gdy UEFA była w okresie przejściowym, osłabiona wymuszoną dymisją Platiniego, a jeszcze przed nowymi wyborami. Taki blitzkrieg, w którym wiodące role odegrali: Bayern, Real, Barcelona i Juventus). Zagwarantowanie sobie połowy miejsc w fazie grupowej Ligi Mistrzów (dla czterech zespołów z czterech największych lig) to nic innego jak pokaz siły, wobec którego UEFA okazała się bezradna. Najbardziej możni mają dzisiaj wszystko - z jednej strony zero ryzyka, aby nie dostać się do elitarnego klubu, z drugiej potężne pieniądze, zwiększone ostatnio i za sam udział, i za wynik sportowy. Mało? Kolejny projekt Superligi może świadczyć, że tak. Jakkolwiek jednak groźba jej utworzenia nie jest wykluczona, bardziej przypomina to chęć bezwzględnego wykorzystania własnych wpływów. I tu pojawia się kluczowe pytanie: co jeszcze wielcy mogą wywalczyć, skoro doszli już niemal do ściany? Czy kolejnym etapem będzie - paradoksalnie - zmniejszenie liczby drużyn w Lidze Mistrzów, np. do 24, aby tortem podzieliło się mniej ekip, w tym oczywiście wszyscy najbogatsi? O co naprawdę chodzi szejkom z Zatoki Paradoksów związanych z wyciekami Football Leaks jest znacznie więcej. Co wspólnego ma potencjalna Superliga z finansowym fair play (FFP), narzędziem utworzonym za czasów Michela Platiniego, by kontrolować budżety klubów i nie dopuszczać do szaleństw bez pokrycia? Zaskakująco wiele. FFP było pomyślane jako reakcja na postępujące w horrendalnym tempie zadłużenie piłkarskich przedsiębiorstw. Idea była taka, aby nikt nie wydawał więcej niż ma dochodów, z niewielkim odchyleniem od normy (30 mln euro deficytu w ciągu trzech lat). O ile można uznać, że zasadniczy cel - zmniejszenie długów - został globalnie osiągnięty, o tyle nowe zasady przyczyniły się tak naprawdę do wzmocnienia pozycji najbogatszych klubów. Tych, które miały już ugruntowaną pozycję. I tu pojawiły się kolejne problemy, bo do tego elitarnego grona zaczęły bardzo intensywnie dobijać się Paris Saint-Germain i Manchester City, dwa przypadki szczególne, napędzane petrodolarami z Zatoki. Na dodatek z krajów, które bardzo ostro ze sobą rywalizują - Kataru i Zjednoczonych Emiratów Arabskich - co miało niebagatelne znaczenie w rozmowach z władzami UEFA. Dzięki Football Leaks wiadomo dzisiaj, w jaki sposób pompowano ogromne pieniądze do Paryża i do Manchesteru. W sumie 4,5 mld euro w ciągu ostatnich siedmiu lat (2,7 mld w przypadku City, 1,8 mld dla PSG)! A mówiąc bardziej dokładnie - jak wiele działo się przy tej okazji w zaciszu gabinetów i jakie kompromisy wypracowywano. Z zaskakującą spolegliwością szefów europejskiego futbolu. Symbolem tego pompowania kasy stał się kontrakt katarskiej agencji rządowej Qatar Tourism Authority (QTA), którego pierwotna wysokość wyniosła ponad miliard na pięć lat, dając rocznie w budżecie Paris Saint-Germain 215 mln euro. Więcej niż jedną trzecią. Tajemnicą poliszynela było jednak od początku, że przekazywanie pieniędzy do Paryża ma związek nie tylko z rozwojem klubu, ale przede wszystkim ze strategią małego emiratu, który dzięki polityce soft power od wielu lat szuka swojego miejsca na geopolitycznej mapie świata. Trzeba przyznać, że nadzwyczaj skutecznie. Dlatego kupowanie kolejnych gwiazd do PSG mające prowadzić do sukcesu sportowego to jedynie środek do tego celu. Pozew, który leżał w szufladzie od pięciu lat O tym jak wielką siłę przekonywania mieli katarscy szejkowie niech świadczy fakt, że - mimo iż dwie firmy, które badały tę umowę paryżan z QTA określiły jej wartość odpowiednio na 123 tys. i 2,8 mln euro, czyli bez porównania mniej - kontrakt został zmniejszony do 100 mln euro na sezon. I nawet jeśli pewne ograniczenia wprowadzono, nie było najmniejszej groźby, że paryska ekipa może zostać wykluczona z Ligi Mistrzów. Stało się tak z "powodów politycznych" po rozmowach na najwyższym szczeblu. Kluczową rolę odegrali w nich Michel Platini, ówczesny szef UEFA oraz Gianni Infantino, sekretarz generalny europejskiej konfederacji, a dzisiaj prezydent FIFA. "Trzeba zachowywać się racjonalnie i próbować znaleźć rozwiązanie, które nie szkodziłoby jakości zawodów (Ligi Mistrzów). I trzeba wziąć pod uwagę, o kogo chodzi. Mówimy o klubach (PSG i Manchester City), których właścicielami są państwa i które nie mają w zwyczaju prowadzić interesów w taki sposób, aby przestrzegać reguł takiej organizacji jak UEFA" - czytamy w Football Leaks opinię jednej z osób odpowiedzialnych za sprawy prawne. Dlaczego władze europejskiego futbolu wolały iść na taki kompromis, choć może to być odbierane jako kapitulacja? Tutaj najpewniej dochodzimy do sedna. Wiele wskazuje na to, że szefowie UEFA obawiali się procesu poddającego w wątpliwość - w kontekście przepisów o konkurencji zawartych w europejskich traktatach - nie tyle całą zasadę finansowego fair play, ale niektóre z jego elementów. Innymi słowy, chodziło o to, aby wyjść z twarzą. Nie narażać się na niechybne konsekwencje sportowe i finansowe przy tak zamożnych inwestorach, wspieranych de facto przez dwa państwa, a jednocześnie zachować pozory, że FFP działa, nawet jeśli jego zasady były już trzykrotnie zmieniane. Jeżeli UEFA zaakceptowała takie warunki, to znaczy, że zdaje sobie sprawę z prawnej kruchości finansowego fair play i boi się iść na otwartą wojnę? Nie można tego wykluczyć.Tym bardziej, że Milan, niedopuszczony niedawno do Ligi Europy, został szybko zrehabilitowany przez Sportowy Sąd Arbitrażowy. Co więcej, w szufladzie w Paryżu już od 2013 roku rzekomo leżał pozew, przygotowany przez grupę prawników, na wypadek gdyby kolejne sankcje (a niedawno śledztwo zostało wznowione) były dla PSG bardziej dotkliwe niż dotychczas. "Le Journal du Dimanche" twierdzi nawet, że paryżanie właśnie się nim posłużyli, uznając najwyraźniej, że przyszedł na to czas. Jeśli to prawda, groźba pozwu znakomicie sprawdza się jako tajna broń, ale też pokazuje, jak sprytnie szejkowie działają, skoro nawet szef ligi hiszpańskiej Javier Tebas, od roku najbardziej zagorzały przeciwnik klubu z Paryża, mówi teraz, że to "afera UEFA", a nie PSG. Zresztą, zrzucanie winy za bardzo spolegliwą postawę wobec wielkich klubów jedynie na Platiniego i Infantino byłoby dzisiaj zbytnim uproszczeniem. Kiedy w maju tego roku UEFA umarzała postępowanie ws. PSG za plecami instytucji kontrolującej finanse klubów (ICFC), powołanej razem z finansowym fair play, na czele europejskiej konfederacji stał już od dawna Aleksander Ceferin. Jest jeszcze niejeden paradoks w całej sprawie, której kulisy odkrywają Football Leaks. Mogłoby się wydawać, że Manchester City i Paris Saint-Germain, mające podobne zawirowania z FFP, będą grać w jednej drużynie. Nic bardziej mylnego, bo rywalizacja między Katarem i Emiratami jest bratobójcza. Gdy prezes PSG Nasser al-Khelaifi dowiedział się, że Citizens dostali mniejsze sankcje przed kilkoma laty, miał wpaść w szał i wymusił na władzach UEFA niższe kary. Przy okazji wyszła na jaw niejasna rola Nicolasa Sarkozy'ego. Były francuski prezydent, częsty gość w loży w Parc des Princes, znajdował się wśród adresatów poufnego maila, którego Gianni Infantino wysyłał do działaczy City. Jak to się stało, że przyjaciel Kataru pomagał w wielkiej tajemnicy największemu rywalowi z Abu Zabi w sprawie piłkarskiego FFP? To jedna z zagadek, ale nie jedyna. Zastanawia również, jakie są powody, że wielcy, którzy od dawna rozdają karty w Lidze Mistrzów z lubością krytykują metody stosowane przez Manchester albo Paryż, ale gdy toczą się zakulisowe negocjacje o Superlidze, nikt nie wyobraża jej sobie bez City oraz PSG. Oczywiście jako stałych członków. Może są jeszcze inne zależności? W końcu np. Bayern, uznawany za jednego z prowodyrów "Superligi" też prowadzi interesy z Katarczykami i nie za darmo reklamuje na rękawie tamtejsze linie lotnicze. Pięcioletni deal został podpisany w tym roku. Neymar i Mbappe w roli... przestępców Tymczasem ujawnienie nowych informacji przez Football Leaks może mieć bardzo konkretne znaczenie dla rynku transferowego w najbliższych czasie. Co ciekawe, mówi o tym Jean-Claude Blanc, numer dwa w Paris Saint-Germain, odnosząc się do konieczności zrekompensowania strat (obecnie niemal 145 mln euro!) powstałych po wygaśnięciu kontraktu z QTA. "UEFA, sama albo pod wpływem innych klubów, daje sygnał, że będziemy musieli sprzedać kogoś z naszych najlepszych graczy, żeby zrównoważyć finanse od przyszłego sezonu. Dziwnym trafem, hiszpańska prasa bez przerwy pisze o Neymarze w Realu albo w Barcelonie oraz o Mbappe w wielkim klubie" - mówi Blanc, zaskakująco wprost. Pozbycie się choćby jednego z tych klejnotów wydawało się mało realne, również z przyczyn pozasportowych. Obydwaj są Katarowi niezwykle przydatni. Rewelacje Football Leaks rzucają jednak trochę nowe światło. Choć gra podjazdowa toczy się ze wszystkich stron. Tuż przed ostatnim meczem w lidze, z Lille, niecałą godzinę po opublikowaniu pierwszych informacji przez Der Spiegel i stowarzyszone media, dwie gwiazdy PSG pojawiły się na stadionie w charakterystycznych strojach... przestępców z filmu La casa de papel. Niby jeszcze w nawiązaniu do Halloween, ale chyba nie tylko. I trudno przypuszczać, że sami to wymyślili. Remigiusz Półtorak