Barca jako klub ma niebywały dar. Potrafi z własnych wychowanków kreować nie tylko najlepszych na świecie piłkarzy. Najciekawsze jest jednak to, że jeszcze większej sztuki dokonuje z trenerami! O ile Real ostatnio stawia na trenerskie marki, które wypłynęły w innych klubach (np. Jose Mourinho, Carlo Ancelotii, Manuel Pellegrini, czy Juande Ramos), o tyle Barca potrafi wymyślić coś z niczego, byle pasującego do jej mentalności. Przyjęta przez "Blaugranę" taktyka skutkuje, i to jeszcze jak! Gdy w czerwcu 2008 roku świetny piłkarz Pep Guardiola, ale mało znany i kompletnie nieceniony na świecie trener przenosił się z rezerw Barcy do pierwszego zespołu, nawet najwięksi jego zwolennicy nie mogli spodziewać się, że w trzy sezony wywalczy 14 trofeów z "Blaugraną" i wytyczy nowe kierunki w rozwoju światowego futbolu, które teraz uskutecznia w Bayernie. Gdy okres Pepa minął, Barca nie rzuciła się na innego światowego, charyzmatycznego szkoleniowca np. z Holandii. Tylko sięgnęła po kolejne swoje "dziecko" - Luisa Enrique. Oczywiście w zawodowej piłce nie był on takim żółtodziobem jak Guardiola, ale też jednosezonowe przygody z Romą i Celtą Vigo nie uczyniły z niego szkoleniowca światowego formatu. To się stało dopiero dzięki minionym 11 miesiącom za sterami okrętu flagowego "Duma Katalonii". FC Barcelona daje wyraźny sygnał światowej piłce: postawcie na swoich, zaufajcie im, stwórzcie im warunki, a nie tylko - kosztem sporych nakładów - małpujcie dokonania innych klubów. - Cieszę się, że w klubie zaufano mi, a podwójnie cieszę się z tego, że tego zaufania nie zawiodłem. Pracą zespołową dotarliśmy do celu. Wygraliśmy wszystko, co się dało, ale to nie koniec. Barca nigdy nie będzie miała dość sukcesów - powiedział po finale w Berlinie Luis Enrique. Jakie jest jego przesłanie do krytyków, którzy oceniali go, że jest "za krótki" na prowadzenie takiego klubu? - Krytycy? Nie interesują mnie oni. Jedyne, co mnie zajmuje, to moja drużyna, mój klub i moja rodzina - odpowiadał Luis przelatując wzrokiem po suficie sali konferencyjnej Stadionu Olimpijskiego. Nie dał się wciągnąć w temat spekulacji o jego ewentualnym odejściu po sezonie. - Teraz mam na głowie tylko radość i wielkie święto, jakim dla nas jest wygranie Ligi Mistrzów. Przyszłość zależy nie tylko ode mnie - zakończył szkoleniowiec Barcy. To mało powiedziane, że Enrique spiał się na medal. Nie chodzi tylko o drugi w ciągu sześciu lat tryplet (zdobycie trzech trofeów w sezonie), ale też o ustanowienie klubowego rekordu: w pierwszych 49 meczach wygrał 41 razy, trzykrotnie zremisował i zanotował tylko pięć porażek! To był perfekcyjny sezon dla "Lucho", który "Dumę Katalonii" przemienił w "Dumę Europy", ba - w "Dumę Planety"! Z Berlina Michał Białoński