Dwumecz Rakowa Częstochowa z FC Kopenhagą był piłkarską wersją gry w szachy. Mistrz Polski trafił na drużynę bardzo podobną do siebie. Drużynę, której atutem także była wzorowa organizacja, która bez piłki kontrolowała spotkanie równie skutecznie, co z piłką. Ale też drużynę, która miała w tym dwumeczu to "coś", czego brakowało częstochowianom. Można powiedzieć, że do Rakowa szczęście nie uśmiechało się ani przez moment. Najpierw, w Sosnowcu, stracił gola po pechowym rykoszecie. Później centymetrowy spalony zabrał mu wyrównanie, a na dodatek utracił Jeana Carlosa z powodu urazu. Jednak rewanżowe starcie w dużej mierze pokazało, dlaczego szczęście nie odegrało tu jedynej roli. Jeśli przez większą część 180 minut gry pozornie prowadzisz grę, starasz się zdominować przeciwnika, a okazji bramkowych tworzysz jak na lekarstwo - mówimy o czymś więcej, niż tylko zwykłym braku szczęścia. Brak strzelca w Rakowie. Na kim spoczywa ciężar zdobywania bramek? Tak jak nie ma co krzyżować po tym spotkaniu Fabiana Piaseckiego, który w Rakowie ma swoje specyficzne zadania, tak trzeba zauważyć - mistrz Polski nie ma zawodnika, który brałby na siebie ciężar zdobywania bramek. Skoro nie trafia napastnik, mogłoby się wydawać, że gole będą strzelać ofensywni pomocnicy. Ale tak się nie dzieje. Marcin Cebula nie zdobył w tym sezonie żadnej bramki, Władysław Kochergin - tylko dwie. Koszmarny klops bramkarza Rakowa. Tak padła pierwsza bramka Być może takim piłkarzem byłby w zespole Dawida Szwargi Ivi Lopez, ale ten przed sezonem nabawił się kontuzji. A Sonny Kittel i John Yeboah jeszcze nie zdążyli wejść w zespół nawet na tyle, by wywalczyć sobie miejsce w podstawowym zespole. Brak armaty był widoczny szczególnie, gdy najgroźniejsze strzały oddawali defensywni pomocnicy Rakowa. Fajerwerki nad stadionem, "petarda" na boisku. Tego zabrakło Rakowowi Raków często miał piłkę, ale nie oznacza to, że kontrolował spotkanie. Wręcz przeciwnie - to Kopenhaga niemal przez cały czas trzymała rękę na pulsie. Oddawała Rakowowi futbolówkę, ale nie oddawała pola. Sytuacje, w których częstochowianie byli przy piłce, a przeciwnik nie byłby doskonale zorganizowany - można policzyć na palcach jednej ręki. Po badawczym, ostrożnym z obu stron początku, wszyscy czekali na boiskowe wystrzały. Być może sygnał do tego dała biegowa impreza, organizowana tuż obok stadionu Parken - gdy dobiegała końca, nad stadionem rozbłysły sztuczne ognie. Nie minęło kilka chwil, a swoją petardę "odpalił" Vavro, zaskakując Vladana Kovacevicia. Popis kibiców FC Kopenhaga przed meczem Sytuację na sam koniec spotkania, mogło jeszcze odmienić wejście Łukasza Zwolińskiego. Rezerwowy napastnik Rakowa zdobył bramkę, zapewniając w końcówce meczu potężna dawkę emocji. Ale nie dał rady zapewnić awansu do Ligi Mistrzów. Porażka dająca nadzieję. Dajmy Rakowowi rosnąć Porażka Rakowa jest z jednej strony rozczarowująca, bo nasz święty Graal, Liga Mistrzów, był już tak blisko. Z drugiej strony jest jednak dająca nadzieję. Dwumecz z Kopenhagą pokazał, że Rakowowi już teraz nie brakuje dużo, by awansować do fazy grupowej Champions League. A jeśli będzie rozwijał się tak jak do tej pory, to należy zakładać, że wkrótce osiągnie poziom, realnie pozwalający marzyć o Lidze Mistrzów. Dajmy Rakowowi rosnąć w spokoju. Niech okrzepnie w Lidze Europy, nabije punktów do rankingu, nabierze doświadczenia. Włodarze Rakowa nieraz pokazywali już, że mają odpowiednie know-how, jak tworzyć drużynę piłkarską i rozwijać klub. Wejście do grona klubów z piłkarskiego Olimpu, dla zespołu z Polski, było jednak do tej pory drogą niemal nie do przebycia. A jeśli Raków chciałby rozsiąść się tam na dobre - musi czynić to stopniowo. Przecież jeszcze niedawno jeździł na wyjazdy do Zambrowa i Wejherowa. Nie do Kopenhagi. Z Kopenhagi Wojciech Górski, Interia