"Rafa Benitez nauczył nas, że w meczach o taką stawkę liczy się każdy błąd. My nie popełniliśmy ani jednego, a Chelsea przydarzyła się jedna wpadka" - dodał polski bramkarz. W szóstej minucie doliczonego czasu gry "The Blues" mieli chyba najlepszą okazję na wyrównanie. Dudek zderzył się z obrońcą Samim Hyypią, a na uderzenie z woleja zdecydował się Eidur Gudjohnsen. "Krzyczałem do Samiego, że wychodzę do dośrodkowania, ale on tego nie słyszał, nie zrobił mi miejsca i wpadłem na niego. Nic dziwnego, że nie zareagował, jeśli 42 tysiące ludzi krzyczy wniebogłosy. Sytuacja zrobiła się dramatyczna. Gdy Gudjohnsen nie trafił, pomyślałem sobie, że szczęście było jednak z nami. Magia Anfield zadziałała jeszcze raz" - stwierdził bramkarz "The Reds". Dudek został trzecim Polakiem, który wystąpi w finale Pucharu Europy, po Zbigniewie Bońku i Józefie Młynarczyku, a pierwszym w Lidze Mistrzów datującej się od sezonu 1991/92. "Cieszymy się wszyscy, ale mamy świadomość, że to nie koniec drogi. Przed nami finał, który możemy wygrać. Jest też liga, którą powinniśmy godnie zakończyć. Nie ma czasu na świętowanie. Mecz finałowy odbędzie się 25 maja. Będę miał problem rodzinny, bo mój syn ma pierwszą komunię 22 maja. Nie będę mógł przyjechać. Ale ksiądz jest kibicem, więc pewnie mnie rozgrzeszy" - powiedział Polak.