Sebastian Staszewski, Interia: - Wiemy już, że Ligę Mistrzów czeka poważna reforma. Od 2024 roku wystartuje w niej 36 klubów, które znajdą się w jednej grupie. UEFA zastosuje podobny format w Lidze Europy i Lidze Konferencji Europy. Jak pan ocenia propozycje, które niedługo wejdą w życie? Dariusz Mioduski: - Nie ukrywam, że trudno mi obiektywnie ocenić całą reformę, bo kilka dobrych miesięcy spędziłem będąc w samym środku tych negocjacji. Dlatego mocno identyfikuję się z tym, co zostało ustalone. Szczególnie, jeżeli chodzi o aspekty, które wpływają na takie ligi jak Ekstraklasa. Zacznijmy od powiększenia Ligi Mistrzów z 32 drużyn do 36. Dlaczego ten element był dla takich krajów jak Polska kluczowy? - Przede wszystkim powiększenie nie było oczywiste, bo naciskali na to mniejsi, a opór stawiali więksi. Na przykład Anglicy. Duże kluby w ogóle nie były zainteresowane powiększeniem rozgrywek. Oni podchodzą do tego tak, że jest na świecie może z 20 drużyn, które zasługują na miano globalnych marek... I to właśnie najsilniejsi skradli prawie cały tort, bo z czterech dodatkowych miejsc tylko jedno trafiło do "ścieżki mistrzowskiej", czyli drogi z której korzystają między innymi polskie kluby. Dlaczego tak mało? - To jest maksimum, które mogliśmy wywalczyć. Na początku zaproponowaliśmy dwa miejsca, ale skończyło się na jednym. I muszę przyznać, że walka o to była bardzo ostra, brutalna. Na starcie był zresztą pomysł, że te cztery miejsca trafią do klubów z najwyższym współczynnikiem. Nawet niektóre osoby z UEFA to sugerowały, bo przecież dla federacji jest prosta kalkulacja: duże, globalne kluby przynoszą największy zysk. Bardzo dużo czasu spędziliśmy nad tym, aby wywalczyć to jedno miejsce. Jaka jest w rzeczywistości jego wartość? - Żeby to lepiej wyjaśnić przypomnę, że kiedy my, jako Legia Warszawa, awansowaliśmy do grupy Champions League, to dla mistrzów było sześć miejsc. Dzięki temu mogliśmy w IV rundzie eliminacji zagrać z Dundalk. Dziś to nie do pomyślenia. To jedno dodatkowe miejsce naprawdę zmieni dynamikę kwalifikacji. Szanse mistrza Polski na awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów wzrosną o kilkanaście procent, a na awans do Ligi Europy o kilkadziesiąt procent. A to bardzo dużo. Przy zmianach zasad udało się wywalczyć jeszcze jedną, kluczową dla nas kwestię. Jaką? - Wicemistrz kraju z pierwszych trzydziestu trzech federacji rankingu będzie walczył w eliminacjach Ligi Europy, a nie Ligi Konferencji Europy jak teraz. To niezwykle istotna, ważna zmiana, szczególnie dla drużyn z Ekstraklasy. Polska zajmuje w rankingu UEFA 28. miejsce. Przed nami są Azerowie, Rumuni, Bułgarzy, a nawet Cypryjczycy. W rzeczywistości nie będzie tak, że to oni skorzystają z reformy, a nie my? - Moja percepcja naszej ligi jest taka, że cały czas się rozwijamy. Kluby rozwijają się strukturalnie, inwestują w szkolenie, mają coraz lepszych piłkarzy. Sporym problemem jest to, że młodzi zawodnicy wyjeżdżają za wcześnie, ale generalnie idziemy do przodu. Odzwierciedleniem tego jest to, co dzieje się na rynku praw mediowych - uważam, że przy kolejnym przetargu padnie nowy rekord. W tym samym czasie naszą piętą Achillesową są europejskie puchary i bardzo niska pozycja w rankingu UEFA. Zakładam jednak, że w tym rankingu w końcu pójdziemy do góry. Dlatego cały wysiłek w trakcie negocjacji włożyłem w to, aby zapewnić jak najliczniejszy udział klubów z takich lig jak nasza w rozgrywkach. Pierwszym krokiem było wprowadzenie trzeciego pucharu, czyli Ligi Konferencji Europy. To de facto spowodowało, że kolejne szesnaście klubów miało możliwość gry w Europie. O kolejnych krokach już wspominałem. Wracając do Ligi Mistrzów, podoba się panu "format szwajcarski"? - Na pewno uatrakcyjni rywalizację. Fani tradycyjnej Champions League uważają inaczej. Dla nich faza grupowa była świętością. - Powiększenie Ligi Mistrzów spowodowało, że mogliśmy wnioskować o podobny system rozgrywek w Lidze Europy i Lidze Konferencji Europy. To się udało, bo 36 drużyn nie da się tak łatwo podzielić na grupy. Na końcu dyskutowaliśmy jeszcze o liczbie meczów, które mają być w danym pucharze rozgrywane. Natomiast generalnie uważam, że taki kierunek spodoba się widzom. Co z projektem Superligi? To koszmar - a dla niektórych marzenie - który może wrócić? - Wydaje mi się, że tendencje które są będą zmierzać do tego, aby temat wrócił. W tym momencie sprawa jest ucięta, natomiast widzę co się dzieje ze sportem. A sport idzie w kierunku zarabiania coraz większych pieniędzy. Do tego natomiast potrzebny jest ekskluzywny projekt. Wielkie, globalne marki odjeżdżają reszcie i w głowach szefów tych klubów zawsze będzie myśl, że można zarabiać bez tych małych, biorąc dla siebie wszystko. Oni chcą mieć swoje NBA. Szanse na to na razie zmalały, ale ta idea w niektórych głowach Superliga będzie istnieć. To oznacza, że na nową reformę Platiniego, skierowaną do mniejszych klubów, nie ma co liczyć? - To, co zostało wynegocjowane teraz, to jest maks. Tendencja będzie taka, żeby iść w kierunku ekskluzywności i grupowania najlepszych drużyn w ograniczonych rozgrywkach. I sądzę, że od tego nie ma odwrotu. Dziennik "Corriere dello Sport" donosił niedawno, że Gianni Infantino chce wydłużyć mecze z 90 do 100 minut. Mundial w 2026 roku ma być powiększony do 48 drużyn. Według ESPN na turnieju w Katarze wykorzystana może zostać sztuczna inteligencja. Jesteśmy w przededniu rewolucji w futbolu? - Z jednej strony kocham tradycję, od dziecka grałem w piłkę, jestem nauczony futbolu, jaki wszyscy znamy. Z drugiej widzę co się dzieje na świecie, jestem tego częścią. I wydaje mi się, że jeżeli nie będziemy otwarci, nie będziemy próbowali różnych rzeczy, to część kibiców nam po prostu ucieknie. Spójrzmy na Formułę 1. Kilka lat temu wydawało się, że zmierza w dół. Bo trzymano się pewnych utartych zasad. W ciągu tych następnych kilku lat dokonano jednak pewnych zmian, aby z klasycznego sportu uczynić także pewną rozgrywkę. I popularność F1 po raz kolejny eksplodowała. Pewne kwestie trzeba równoważyć i na pewno o nich rozmawiać. To czeka także piłkę nożną. Rozmawiał Sebastian Staszewski, Interia