Na ten mecz czekali kibice piłkarscy z całego świata. W sobotę o godzinie 21:00 na Wembley rozpoczął się finał Ligi Mistrzów pomiędzy Borussią Dortmund a Realem Madryt. Obiekt w stolicy Anglii wypełnił się po brzegi miłośnikami futbolu liczącymi na niezapomniane widowisko. Piękną historię mógł napisać zwłaszcza niemiecki zespół, który po raz ostatni o uszaty puchar grał w 2013 roku w "bratobójczym" pojedynku z Bayernem Monachium. Barwy BVB reprezentowało wtedy polskie trio: Robert Lewandowski, Jakub Błaszczykowski, Łukasz Piszczek. Licznie zgromadzonych kibiców zachwyciła już pierwsza połowa. Ta dość niespodziewanie została zdominowana przez Borussię. Obrońcy Realu nie mieli ani chwili odpoczynku od stresujących momentów. W kilku sytuacjach niewiele brakowało do tego, by piłka znalazła się w siatce. Podopiecznych Edina Terzicia napędzał dodatkowo doping z trybun. W sektorze fanów z żółto-czarnymi koszulkami przyśpiewki nie ustawały ani na moment. Podobnie było zresztą po drugiej stronie stadionu. Pierwsza połowa zakończyła się bezbramkowym remisem. Półfinałowi pogromcy Paris Saint-Germain schodzili do szatni delikatnie niepocieszeni, ponieważ mieli w pamięci niewykorzystane okazje. Po powrocie na boisko humor poprawili im fanatyczni kibice. Przechytrzyli oni organizatorów i wnieśli na obiekt race, które odpalili tuż przed startem drugich czterdziestu pięciu minut. Pole do popisu dostali fotoreporterzy. Ich zdjęcia robią piorunujące wrażenie. Przebudzenie Realu w drugiej połowie. Wystarczyło kilka minut Przez chwilę istniało ryzyko, że druga połowa rozpocznie się z opóźnieniem. Gwizdek sędziego zabrzmiał jednak zgodnie z planem. Im bliżej było końca spotkania, tym coraz bardziej rozkręcał się Real Madryt. Zmęczeni dortmundczycy nie spisywali się już tak dobrze jak wcześniej. Zaowocowało to stratą dwóch bramek w przeciągu niecałych dziesięciu minut. Na listę strzelców wpisali się Dani Carvajal oraz Vinicius Jr. Po trafieniu Brazylijczyka w 83. minucie święto zaczęło się wśród kibiców z Hiszpanii. Borussia potrzebowała cudu, by wrócić do gry i doprowadzić co najmniej do dogrywki. Do ostatniego gwizdka Realowi nic złego się już nie stało. Podopieczni Carlo Ancelottiego kontrolowali przebieg meczu do samego końca i niebawem zabiorą uszaty puchar do Hiszpanii. Zanim to się jednak stanie świeżo upieczonych triumfatorów czeka długie świętowanie. Kibiców także.