Leopold Staff napisał kiedyś, że "każdy z nas jest Odysem, co wraca do swej Itaki". Jeśli Itaką Cristiano Ronaldo miałby być Manchester United, to można powiedzieć... że tym razem "król Odyseusz" sam strącił swoją koronę. Lub co najmniej ją przekrzywił. Druga przygoda Portugalczyka z "Czerwonymi Diabłami" z jednej strony potwierdziła, że "CR7" wciąż był urodzonym liderem i człowiekiem, który sam jeden potrafi wygrać mecz. W sezonie 2021/2022 Portugalczyk momentami wręcz ciągnął za uszy całą drużynę i wydawało się, że jego legenda na Old Trafford stanie się tylko bardziej spektakularna. Gwiazdor jednak sam się "odbrązowił" - przede wszystkim popadając w konflikt z nowym menedżerem Erikiem ten Hagiem, a potem i zarządem klubu. Nawet część szatni miała w pewnym momencie być bardzo niechętna względem wielokrotnego zdobywcy Złotej Piłki. Szczytem tej zaognionej sytuacji był moment, w którym CR7 udzielił wywiadu znanemu brytyjskiemu dziennikarzowi Piersowi Morganowi. Wówczas to zrugał od góry do dołu Manchester United jako organizację - zaczynając od funkcjonowania całego kolektywu składającego się z graczy i sztabu szkoleniowego, aż po takie kwestie, jak wygląd ośrodka treningowego w Carrington. To była rozmyślnie zdetonowana "bomba", która miała jedynie przyspieszyć rozbrat z MU. Do takiego doszło ostatecznie pod koniec ubiegłego roku - przez parę tygodni cały świat zachodził w głowę, co teraz stanie się z Ronaldo, a ten... zdecydował się na opcję, która jeszcze niedawno wydawała się zupełnie abstrakcyjna. Dołączył do Al-Nassr, ekipy z Arabii Saudyjskiej - i jak pompatycznie by to nie zabrzmiało, to był omen. Cristiano Ronaldo pierwszym z wielkich w Arabii? Saudyjczycy mają mają konkretny plan Zapraszam na kilka podróży w czasie - do przeszłości i do przyszłości. W 2014 roku nastąpiło tąpnięcie w cenach ropy naftowej, które bardzo odczuła m.in. Arabia Saudyjska - kraj, którego ekonomia niezwykle mocno opierała się na wydobyciu tego surowca. To zdarzenie sprawiło, że Saudyjczycy poszli po rozum do głowy i postanowili zrewidować sposób funkcjonowania państwa - po pierwsze chcąc być bardziej niezależnymi od wahań cen "czarnego złota", po drugie wiedząc, że źródełko kiedyś wyschnie, dosłownie i w przenośni. To sprawiło, że sformułowano "Wizję 2030" - plan, w myśl którego Arabia Saudyjska ma przejść niezwykle mocną przemianę społeczno-gospodarczą, bardziej inwestując w innowacyjne technologie czy turystykę. Żeby jednak wizja stała się rzeczywistością, to musi dojść do jednego. Saudyjczycy muszą stracić swój czarny PR. Najczarniejszy z możliwych. Największe państwo Półwyspu Arabskiego co rusz oskarżane jest o łamanie praw człowieka, sponsorowanie terroryzmu czy nakręcanie konfliktów zbrojnych w regionie - to jedynie w skrócie. Nie jest to najszczęśliwsza łatka, jeśli szuka się sposobu na przyciągnięcie turystów czy partnerów biznesowych. Doskonałym "pudrem" jest tzw. sportswashing ("zmywanie" złej reputacji poprzez sport), a konkretnie m.in. inwestycje w piłkę nożną. Tutaj wracamy do Ronaldo, którego przybycie do Al-Nassr to jedna wielka inwestycja w reklamę kraju dla Saudyjczyków - i już można stwierdzić, że jest to reklama skuteczna, bo dzięki przeprowadzce Portugalczyka na Bliski Wschód zapewne miliony sympatyków piłki usłyszało po raz pierwszy nazwę "Saudi Professional League" - nawet jeśli spojrzymy w zwyczajne porównania Google Trends, to moment ogłoszenia transferu "CR7" zbiega się z absurdalnie wysokim skokiem wyszukiwań SPL. A to jedynie drobiazg, drobiażdżek przy fakcie, że... "machina ruszyła". Karim Benzema o krok od saudyjskiej ligi. Messi kuszony górą pieniędzy Do kraju ze stolicą w Rijadzie już wcześniej oczywiście trafiali znani piłkarze, by wspomnieć chociaż Taliscę, Evera Banegę czy naszego Grzegorza Krychowiaka, wypożyczonego (na razie) do Al.-Shabab. Przy całym szacunku dla nich - Ronaldo jest jednak znacznie wyższym kalibrem bomby transferowej, która niemal na pewno uruchomiła poważne domino. Z Arabią Saudyjską niemal natychmiastowo po ogłoszeniu swoich odejść - odpowiednio z PSG i FC Barcelona - zostali połączeni dwaj imiennicy, Sergio Ramos i Sergio Busquets. Karim Benzema opuścił Real Madryt na rzecz Al-Ittihad, a już od zimy parol na Leo Messiego zaczął zaginać Al.-Hilal. Już sam ten fakt daje wiele do myślenia - czymś rzeczywistym stało się to, że największe gwiazdy, które spokojnie mogłyby jeszcze realizować się w Europie, stały się realnymi celami saudyjskich ekip. Szejkowie zaczęli trząść rynkiem na jeszcze większą skalę, niż w ostatnich latach. Dawni bohaterowie odchodzą - i nadchodzi era nowych herosów. Skoro postaci tak pomnikowe jak Ronaldo i Benzema poświęcają ostatnie lata gry w Europie i Lidze Mistrzów na rzecz Azji, Saudi Pro League i tamtejszego odpowiednika Champions League, to kto "u nas" wejdzie za nich na piedestał? Erling Haaland i Kylian Mbappe jako zwiastuny nowego. Także w Lidze Mistrzów Automatyczna odpowiedź brzmi: Erling Haaland. Norweg najpierw podbił Bundesligę (często niedocenianą przez dominację Bayernu), a potem "nakręcił się" jeszcze bardziej w Premier League. W debiutanckim sezonie na Wyspach w barwach Manchesteru City zdobył rekordowe 36 goli, notując przy okazji osiem asyst. Absolutna dominacja - a to przecież nie było wszystko. Norweg już niebawem do mistrzostwa PL i Pucharu Anglii będzie mógł dołączyć puchar Ligi Mistrzów, o ile "The Citizens" uda się pokonać w stambulskim finale 10 czerwca Inter Mediolan. Dla Haalanda byłoby to doskonałe postawienie kropki nad "i" w kampanii 2022/2023 - a jeszcze lepsze byłoby zwieńczenie sezonu strzeleniem co najmniej jednej, dodatkowej bramki. Wówczas w LM miałby na koncie "szczęśliwą 13" - tak czy inaczej jednak nie ma już siły, by nie został on oficjalnie królem strzelców Champions League. Przed nim i jego kolegami z ofensywy City jednak niełatwe zadanie - "Nerazzurri" wiedzą bowiem, jak się skutecznie bronić i sprawiać, by ich formacja defensywna zdawała się być nie do sforsowania. Na 12 dotychczasowych spotkań w Lidze Mistrzów aż osiem razy zagrali na zero z tyłu. Kto jednak miałby przełamać takie zasieki, jeśli nie Haaland? W (wciąż) młodej generacji gwiazdorów chyba tylko jeszcze jeden człowiek jest w stanie czarować w ataku tak, jak piłkarz ze Skandynawii. Mowa tu o Kylianie Mbappe, którego PSG pożegnało się z LM już w 1/8 finału, ulegając Bayernowi Monachium, a który... tak czy inaczej zapewne skończy w tabeli snajperów na trzecim miejscu, ex aequo z Viniciusem Juniorem. Francuz z siedmioma trafieniami został wyprzedzony tylko przez Haalanda oraz Mohameda Salaha (osiem trafień - nieźle, jak na piłkarza, który miał zaliczać według wielu słaby sezon w barwach Liverpoolu). Cóż jednak z tego dla 24-latka, skoro jego ambicja sięgnięcia po puchar wciąż nie została spełniona (co boli również mocno zarząd "Les Parisiens")? Mbappe najbliżej spełnienia marzenia był w 2020 roku, kiedy to jednak - w przedziwnych warunkach trwającej wówczas pandemii COVID-19 - jego drużyna została pokonana przez Bayern Monachium, w którego składzie był jeszcze wówczas m.in. Robert Lewandowski. Teraz reprezentantowi "Les Bleus" pozostaje tylko liczyć na to, że projekt PSG w końcu odpali i "w Europie". Inaczej... będzie musiał spróbować swoich sił w nowych barwach, jeśli liczy na sukces. Na przykład w Realu Madryt, zespole-specjaliście od Champions League... Co łączy Haalanda i Mbappe? Obaj są gwiazdami klubów, w które ogromne pieniądze swego czasu włożyli - i wkładają dalej - inwestorzy z Bliskiego Wschodu. To jest właśnie owa ewolucja piłkarska, która doprowadziła nas do momentu, w którym ci młodsi geniusze, tytani na "Starym Kontynencie" zostają zaprzęgnięci do walki o najwyższe cele pod banderą drużyn "śpiących na arabskich pieniądzach" ci starsi zaś, bohaterowie z dawniejszego pokolenia, zmierzają coraz częściej do Arabii Saudyjskiej, by - przynajmniej w teorii - przyczynić się do tego, że tamtejsza liga, podobnie jak i cały kraj, stała się globalnie niezwykle atrakcyjna. Wielu się to nie podoba i podobać nie będzie, co absolutnie zrozumiałe - lecz takie są fakty... Nagonka na ojca Haalanda. Wywołał polityczną burzę