Cierpienie Realu w hicie, osiem parad Courtois. Zadecydował jeden gol
Na czwartą kolejkę serii gier fazy ligowej Ligi Mistrzów zaplanowano dwa hity. W Paryżu PSG mierzyło się z Bayernem Monachium, a do Liverpoolu na Anfield przyjechał Real Madryt. Mimo wszystko głównie ze względów historycznych ten drugi mecz przyciągał nieco większą uwagę, a wzroku zwrócony był w kierunku Xabiego Alonso i jego pomysłów. Tego wieczoru w mieści Beatelsów wygrały idee Arne Slota. Gospodarze zwyciężyli 1:0 mimo heroizmu Thibaut Courtois.

Z pełną odpowiedzialnością można już ocenić, że Real Madryt w sezon 2025/2026 wszedł z nową, zdecydowanie lepszą energią. "Królewscy" pod wodzą Xabiego Alonso odnaleźli nową, zdecydowanie bardziej zbalansowaną tożsamość, która pozwala im kroczyć właściwie od zwycięstwa do zwycięstwa.
Alonso i jego piłkarze potknęli się tylko raz, ale w bardzo prestiżowych derbach Madrytu. Do czwartej kolejki fazy ligowej podchodzili jednak w znakomitych nastrojach, zdecydowanie lepszych niż ich wtorkowi rywale. "Los Blancos" na Anfield mierzyli się bowiem z Liverpoolem.
Wielki Thibaut Courtois na ratunek Realowi. Liverpool znalazł drogę do bramki
Zespół prowadzony przez Arne Slota zupełnie nie przypomina siebie z poprzednich rozgrywek. Na osiem ostatnich meczów na wszystkich frontach "The Reds" wygrali ledwie dwukrotnie. Optymistyczne mogło być to, że udało się pokonać Aston Villę tuż przed przyjazdem Realu, ale to mecz z "Królewskimi" był prawdziwym testem.
Pierwsza połowa rozpoczęła się od założenia wysokiego pressingu ze strony Liverpoolu. Real przez kilka pierwszych minut miał problem ze skonstruowaniem choćby jednej względnie obiecującej akcji. Po nacisku gospodarzy przebudził się Real za sprawą Viniciusa, który wchodził w pojedynki z Conorem Bradleyem.
Nie wyniknął z tego jednak żaden konkret, bo brakowało sytuacji strzeleckich. Te miał Liverpool, który uderzał z okolic pola karnego, ale regularnie strzały zatrzymywał ze stoickim spokojem Thibaut Courtois. Wydawało się, że Belg stanie także przed koniecznością obrony rzutu karnego.
Sędzia po analizie VAR zdecydował się jednak anulować przewinienie Tchouameniego. Niedługo później najlepsze okazje miał Real znów za sprawą brazylijskiego skrzydłowego. Vinicius najpierw odnalazł podaniem Jude'a Bellinghama, a ten po minięciu Konate oddał płaski strzał, z którym poradził sobie bramkarz.
Chwilę później znów w roli głównej był Vini, który tym razem po dryblingu zagrał przed pole karne do Ardy Gulera, ale ten kopnął praktycznie w środek bramki. Pierwsza połowa skończyła się bezbramkowym remisem, ale z pewnością nie sposób powiedzieć, że było to nudne 45 minut.
Druga połowa spotkania rozpoczęła się jeszcze lepiej z perspektywy gospodarzy. Tym razem bowiem oprócz wysokiego pressingu były też trzy celne i bardzo trudne do obronienia strzały. Ze wszystkimi poradził sobie Courtois, który dodatkowo rzucił uśmiechem do Virgila Van Dijka, który nie wierzył, w to co robił Belg.
Po 50 minutach rywalizacji Courtois miał już siedem skutecznych parad. W 61. minucie nie miał już nic do powiedzenia. Znakomicie w pole karne dośrodkował Dominik Szoboszlai, a tam najwyżej wyskoczył mierzący...176 centymetrów wzrostu Alexis Mac Allister, który ubiegł 9 centymetrów wyższego Eduardo Camavingę i wpakował głową piłkę do siatki.
Po tym golu trudno było nawet zobaczyć w Realu chęć odrobienia strat. Małe próby ataków ze strony gości faktycznie były, ale żadna z nich nie zakończyła się, choćby groźnym strzałem na bramkę. Bliżej podwyższenia prowadzenia był Liverpool, ale znów na posterunku stał Courtois. Mecz zakończył się skromnym, ale bardzo zasłużonym zwycięstwem gospodarzy 1:0, którzy zdają się odwracać złą passę.











