Nenad Bjelica będzie wspominał mecze z Atletico Madryt niczym drogę przez mękę. Po 180 minutach walki wynik brzmi 0-7, tak jak w legendarnym już półfinale ostatniej edycji Champions League, gdy Bayern Monachium rywalizował z Barceloną. Pół roku temu katalońscy artyści boleśnie przekonali się o sile kolektywu, tak samo teraz skromniutki zespół Austrii Wiedeń odczuł ma własnej skórze atuty, w które uzbroił Diego Simeone graczy z Madrytu. Zdaniem chorwackiego piłkarza Austrii Ligi Mistrzów nie wygra Cristiano Ronaldo, ale kolektyw skrojony na miarę Atletico. Zbalansowany, silny, zwarty, mający gwiazdy bezwarunkowo jednak podporządkowane grupie. Według Bjelicy nie da się tego powiedzieć o Realu Madryt, czy Barcelonie, które bazują póki co na indywidualnych przebłyskach geniuszu, a nie zbiorowej robocie. Bayern i Atletico są idealnym potwierdzeniem tezy Bjelicy - jako jedyne w tej edycji Champions League nie straciły punktu. Zespół z Madrytu ma już nawet pewny awans z pierwszego miejsca w grupie, co postawi go w uprzywilejowanej sytuacji w losowaniu 1/8 finału. Simeone nie chce jednak nawet słyszeć komplementów, uważając, że więcej z nich szkody niż pożytku. "Nie mamy prawa marzyć o niczym więcej niż zwycięstwie w najbliższym meczu". Za zbilansowany, zrównoważony i silny zespół uchodzi także Borussia Dortmund. Pech drużyny Juergena Kloppa polega jednak na tym, że do grupy F trafił z dwoma kolejnymi przedstawicielami tego samego gatunku. Arsenal dokonuje w tym sezonie rzeczy niezwykłych, których nie da się wyjaśnić wyłącznie transferem Mesuta Oezila. Sprowadzony za 45 mln euro z Realu Madryt Niemiec znakomicie uzupełnia finezyjny kwartet pomocników, ale w tym sezonie cała drużyna Arsene’a Wengera jest odmieniona. Tak jak Wojciech Szczęsny nie ma nic wspólnego z bramkarzem sprzed kilku miesięcy, który nie potrafił opanować drżenia rąk przy najprostszej interwencji. Nawet jeśli "Kanonierzy" potrzebowali sporo szczęścia, by zdobyć Signal Iduna Park, to jednak tej niezwykłej misji dokonali. W miejscu, gdzie Real Madryt przegrywał w ubiegłym sezonie dwa razy tracąc sześć bramek, Arsenal nie pozwolił sobie wbić ani jednej. Robert Lewandowski nie dostał skrawka miejsca do gry, toteż większe szanse niż na gola, miał na zaliczenie asysty. Skuteczny zwykle Marco Reus tym razem zawiódł. Tak jak wcześniej Henrich Mchitarian po znakomitym podaniu Kuby Błaszczykowskiego. Borussia ma to szczęście w nieszczęściu, że wygrała dwumecz z Arsenalem (0-1 u siebie i 2-1 w Londynie). Niewykluczone, że o awansie z tej grupy zdecydują wyniki bezpośrednich meczów. Trzy dni po wielkim hicie Bundesligi z Bayernem Monachium, klub z Dortmundu skazany będzie na pokonanie Napoli, najlepiej 1-0, lub dwoma golami (w Neapolu było 2-1 dla gospodarzy), remis przekreśli prawdopodobnie jego szanse awansu. Jak widać nie wystarczy być zmotywowanym, silnym teamem, by jak Atletico, czy Bayern gładko przejść przez fazę grupową. Trzeba uśmiechu fortuny w losowaniu. Na najlepszej drodze do 1/8 finału są dziś takie drużyny jak Olympiakos, Schalke, czy Zenit, które trzeci zespół z grupy F ograłaby prawdopodobnie z zamkniętymi oczami. Po koszmarnym starcie (porażka u siebie z FC Basel), do równowagi wróciła Chelsea wygrywając wysoko trzy kolejne mecze bez straty bramki. Gracze z Bazylei, od zdobycia Stamford Bridge, zrobili co mogli, by zaprzepaścić swoje szanse. Najbardziej sensacyjnie wygląda jednak tabela grupy B, którą zamyka Juventus. Mistrzowi Włoch i ćwierćfinaliście poprzedniej edycji do awansu wystarczy jednak zapewne zwycięstwo u siebie nad Kopenhagą i remis w Stambule. Gromadząc dwa razy mniej punktów niż Borussia Dortmund, "Juve" wciąż ma łatwiejszą drogę do celu. <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/?id=2951855" target="_blank">Porozmawiaj o artykule na blogu Darka Wołowskiego</a>