Podczas nocnego wypadu do baru Walijczyk miał uderzyć kijem golfowym Norwega. Obaj, jak i kilkunastu innych zawodników, zostali ukarani finansowo przez Rafaela Beniteza, menedżera Liverpool FC, ale znaleźli się w pierwszym jedenastce zespołu w środowym meczu 1/8 finału Ligi Mistrzów z FC Barcelona na Camp Nou. Zarówno Bellamy, jak i Riise, odpłacili się hiszpańskiemu szkoleniowcowi za zaufanie. Pierwszy zdobył bramkę i zaliczył asystę przy golu Norwega, zapewniając "The Reds" cenne zwycięstwo 2:1. - Myślę, że to było nasze przeznaczenie. Obaj, z Bellamym, z trudem do tego dochodziliśmy, ale to już za nami - powiedział Riise. - Drużyna jest szczęśliwa, a my razem z nią. Szybko zapomnieliśmy o incydencie na obozie i ciężko pracowaliśmy dla dobra zespołu. Mamy dobrą zaliczkę przed rewanżem na Anfield Road, ale wiemy również, że Barcelona potrafi strzelać bramki na wyjazdach. Jeśli jednak za dwa tygodnie nie przegramy, to awansujemy - dodał. Bellamy zgodził się z opinią kolegi, dodając iż media za bardzo wyolbrzymiły incydent w Portugalii. - To nie był problem. Wszyscy wiemy jak surowy jest brygadzista (menedżer Rafael Benitez - przyp. red.). Gdyby to był problem, to nie zagrałbym w środowym meczu - stwierdził Walijczyk. - To zwycięstwo jest dla mnie szczególne, ponieważ w środę 10. urodziny obchodził mój syn - dodał. Chyba faktycznie zawodnicy Liverpoolu wyjaśnili sobie wszelkie wątpliwości, gdyż Bellamy po strzelonej bramce imitował uderzenie golfowe. - Nie widziałem momentu, kiedy Bellamy cieszył się po zdobytym golu. Myślałem, że Victor Valdes złapał piłkę i się odwróciłem - powiedział Benitez. - Obóz w Portugalii był jednak bardzo pomocny. Zaangażowanie zawodników przed i po incydencie było duże. Jestem z nich bardzo zadowolony - stwierdził Hiszpan.