"Są jak orkiestra z Titanica" - pisze hiszpański dziennik "El Pais" o piłkarzach Malagi, którzy na rewanż z Borussią Dortmund w ćwierćfinale Champions League polecieli bez trenera. Wracający z pogrzebu ojca w Chile 60-letni Manuel Pellegrini ma jednak zjawić się w Westfalii, dla niego poprowadzić zespół w takim meczu jak ten dzisiejszy, to nie tylko wyzwanie albo stres, ale przede wszystkim przyjemność. Budował drużynę od podstaw przez dwa i pół roku, by z podniesionym czołem patrzeć na swoje dzieło. Niestabilne, niepewne jutra, mogące rozpaść się niczym domek z kart, lub jak przewidują hiszpańskie media pójść na dno. Podobno szejk Abdullah Al Thani nie wyda już na klub z Andaluzji złamanego grosza. UEFA wykluczyła go z europejskich rozgrywek w przyszłym roku. Mimo iż grunt osuwa się spod nóg skromnej drużynie, dziś ma ona swój wielki dzień, być może na tym poziomie ostatni? Po najlepszym z możliwych remisów (0-0) u siebie powalczy z Borussią o półfinał. Prawdopodobnie polegnie na Signal Iduna Park jak wszyscy dotychczasowi rywale zespołu Juergena Kloppa w tej edycji rozgrywek, ale wystarczy jeden gol gości, by presja na gospodarzach zwiększy się trzykrotnie. Trener Borussii jest tego świadomy. Przewiduje, że jego graczy czeka dziś, co najmniej 90 minut cierpienia. Dotąd wszystko szło gładko: ustępujący mistrz Niemiec wygrał grupę śmierci, w 1/8 finału bez większego trudu rozprawił się z Szachtarem Donieck. Kłopoty muszą w końcu nadejść, trudno przebrnąć bez wysiłku aż do półfinału. Dlatego Klopp apeluje do 70 tysięcy fanatycznych kibiców o cierpliwość i nieustanne wsparcie dla zespołu. Chce by jedna, czy dwie zmarnowane sytuacje, nie wywołały zniecierpliwienia i zwątpienia na trybunach, bo łatwo nim zarazić piłkarzy. To ma być wielkie święto Borussii, jej ofensywnego stylu gry, ale też coraz mocniej zaniedbywanej w wielkiej piłce filozofii umiaru i skromności w budowaniu drużyny. Oba zespoły to doskonały przykład wyższości pracy nad szastaniem pieniędzmi. Pellegrini, z wykształcenia inżynier budowlany żartuje, że zakończył karierę obrońcy w Universidad de Chile, gdy pewnego dnia napastnik niższy od niego o dwie głowy wygrał z nim wszystkie pojedynki powietrzne. Nazywał się co prawda Ivan Zamorano, ale obecny trener Malagi nie mógł wtedy wiedzieć, że ma do czynienia z przyszłą gwiazdą Realu Madryt i Interu Mediolan. Dzięki niemu Pellegrini rzucił futbol, wziął się za studia, by potem zawodowo budować drużyny. Na początku za pieniądze Al Thaniego Malaga kupowała dużo, ale potem Chilijczyk musiał zbudować coś z niczego, wprowadzając do wielkiej piłki graczy takich jak bramkarz Willy Caballero, który siedem lat spędził w II lidze, lub dać drugie życie weteranom jak Roque Santa Cruza, Saviola, Demichelis, czy Welington. Wykreowany na gwiazdę młody Isco, tak jak Cazorla, czy Monreal odejdzie z klubu, kiedy tylko pojawi się dobra oferta. Póki co, jak wszyscy w Maladze, nie wybiega jednak w przyszłość. Taki mecz jak dziś zdarza się czasem raz w życiu. Borussia też szastać groszem nie może, dobrze wiedząc czym to grozi. Przed dekadą była na skraju bankructwa, dziś znów znalazła się w rozkwicie, nie chcąc jednak powielać starych błędów. Stąd przedłużające się targi z Robertem Lewandowskim o nowy kontrakt. Klub dał Polakowi czas do maja na ostateczną odpowiedź, ale póki co to w Dortmundzie sprawa drugorzędna. Dziś całe polskie trio może się znaleźć w siódmym niebie. Jeśli awans do półfinału Ligi Mistrzów jest dla Borussii wielkim wydarzeniem, to co powiedzieć o polskich piłkarzach? Od reformy w 1997 roku, gdy UEFA dopuściła do rywalizacji nie tylko mistrzów, ale po kilku reprezentantów czołowych lig Europy, w rozgrywkach nie było polskiej drużyny. Kuba Błaszczykowski bezskutecznie próbował sforsować bramy Ligi Mistrzów z Wisłą Kraków. Widział, jak Maciej Żurawski (72 mecze w kadrze), napastnik uważany w Polsce za unikalny talent uciekał do Glasgow, by spełnić marzenie o występie w Champions League. Te rozgrywki można uznać co najwyżej za domenę polskich bramkarzy z kulminacją, którą był wielki występ Jerzego Dudka w zwycięskim finale w Stambule w 2005 roku. Piłkarze z pola incydentalnie przedostawali się do fazy pucharowej, nie mając prawa marzyć o sukcesach Dudka, Zbigniewa Bońka, czy Józefa Młynarczyka. Błaszczykowski, Lewandowski i Piszczek wywalczyli sobie z Borussią przywilej gry o półfinał Pucharu Europy. Na tym poziomie w całej historii rozgrywek były zaledwie dwa polskie kluby (Legia i Widzew), w zamierzchłej przeszłości. Liga Mistrzów staje się coraz bardziej elitarna, polski futbol zdecydowanie za nią nie nadąża, wypada więc traktować szansę dortmundzkiej trójki, jako wydarzenie historyczne. Większych sukcesów nasi kibice szybko mogą nie doczekać. Jeśli w hiszpańskich mediach sytuacja Malagi wywołuje skojarzenia z Titanikiem, to czym są ostatnie lata polskiej piłki? Sukces Błaszczykowskiego, Lewandowskiego i Piszczka mógłby przełamać złe stereotypy, stanowić pozytywny impuls, namacalny dowód, że także w Polsce da się wykształcić bywalców futbolowych salonów. <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/" target="_blank">Dyskutuj z autorem artykułu na jego blogu</a> Mecze rewanżowe 1/4 finału Ligi Mistrzów: wtorek, 9 kwietnia Borussia Dortmund - Malaga 20.45 (pierwszy mecz 0-0) Galatasaray Stambuł - Real Madryt 20.45 (0-3) środa, 10 kwietnia FC Barcelona - Paris St. Germain 20.45 (2-2) Juventus Turyn - Bayern Monachium 20.45 (0-2) <a href="http://nazywo.interia.pl/" target="_blank">Zapraszamy na relacje NA ŻYWO z meczów ćwierćfinałowych Ligi Mistrzów</a> <a href="http://wyniki.interia.pl/rozgrywki-P-liga-mistrzow-1-4-finalu,cid,636,rid,1458,sort,I" target="_blank">Liga Mistrzów: Wyniki, strzelcy, tabela. NA ŻYWO</a>