Jeśli za komuny - jak chciała ówczesna propaganda - Polska była najweselszym barakiem Układu Warszawskiego, Rumunia musiała być najbardziej ponurym. Wszechobecna bezpieka Securitate i wódz Nicolae Ceausescu, wysysający krew z narodu niczym hrabia Drakula, tylko że bardziej. Pozwólcie, że wymienię kilka pseudonimów genialnego Ceausescu: "Słońce Karpat", "Światło Dacji", "Gwiazda Bałkanów", "Jutrzenka Wszystkich Rumunów", "Gwiazda Przewodnia", "Granitowy Drogowskaz Promiennej Przyszłości", "Słoneczny Brylant Rumunów", "Wielki Sokół Górskiego", "Błękitny Orzeł Karpacki", "Świetlisty Diadem Rumunii" oraz najcelniejszy pseudonim tego wielkiego człowieka: "Dunaj Myśli". Wojsko kontro bezpieka na ligowym poligonie Piłkarska liga rumuńska odzwierciedlała ponurą sytuację w kraju. Steaua Bukareszt reprezentowała wojsko, lokalny rywal Dinamo był klubem bezpieki. Z sytuacji w tabeli można było odczytać, która frakcja w łonie partii ma właśnie przewagę. Dwa bukaresztańskie kluby strzelały rywalom tyle goli, ile potrzebowały; poważne były jedynie bezpośrednie mecze między nimi. Oczywiście na tyle, na ile poważny może być mecz w kraju rządzonym przez "Geniusza Karpat". W pewnym momencie Steaua nie przegrała 104 meczów ligowych z rzędu, ale umówmy się: sędziowie nie przeszkadzali; jak trzeba było, mecz trwał trochę dłużej. Aż trzech piłkarzy Dinama zostało w latach 70. i 80. zdobywcami Złotego Buta, trofeum przeznaczonego dla najlepszego strzelca lig europejskich: Rodion Camataru, Dorin Mateuț i dwukrotnie Dudu Georgescu. Francuzi połapali się o co chodzi Późno, bo późno, ale w końcu organizatorzy konkursu z francuskiego "L'Equipe" zrozumieli, co jest grane, i w 1991 roku plebiscyt zawiesili. Po paru latach przywrócili go, ale w jakiejś karykaturalnej formie, w której gole z mocniejszych lig są "więcej warte" od tych zdobytych w mniej prestiżowych rozgrywkach. Na arenie międzynarodowej nie było już podpórek. Rok 1986 pokazał, na jak wysokim poziomie stał wówczas rumuński futbol. Arie Haan, którego Anderlecht został przez Steauę odprawiony 3-0 w półfinale, mówił, że nigdy nie widział drużyny grającej w takim rytmie. A przecież był członkiem legendarnego Ajaksu w połowie lat 70. Finał między drużyną z Bukaresztu a Barceloną nie był dobrą reklamą futbolu, ale nie był też aż taką zbrodnią na nim jak mecz finałowy Crvenej Zvezdy Belgrad z Olympique Marsylia z roku 1991. Na usprawiedliwienie zachowawczej taktyki rumuńskich piłkarzy można przywołać miejsce rozegrania finału. Była nim hiszpańska Sewilla, czyli dla Steauy było to spotkanie wyjazdowe. Także bilans wcześniejszych meczów poza domem w Pucharze Europy nie napawał optymizmem. Te spotkania przyniosły wygraną, remis i dwie przegrane, mimo że rywalami byli m.in. tacy giganci, jak duńskie Vejle, fińskie Kuusysi czy węgierski Honved. Część kibiców nie wróciła do Rumunii Również późna pora meczu stanowiła problem nie lada dla przybyszy z Rumunii. Ostatnie treningi przed wyjazdem odbyły się nie na macierzystym stadionie Ghencea, ale na Stadionie Narodowym im. 23 Sierpnia. Jedynym, który wówczas w Rumunii miał jupitery. Na mecz przybył okrągły tysiąc turystów z Rumunii, w tym 200 działaczy sportowych i 800 działaczy partii komunistycznej. Mimo że wszyscy pilnowali siebie nawzajem, 40 osób wybrało wolność i zostało w Andaluzji. "Barca" była absolutnym faworytem. Miała lepszych piłkarzy, poza tym grała właściwie u siebie. Im dłużej jednak trwał mecz i "Blaugrana" biła głową w mur, tym bardziej wzrastała frustracja podopiecznych Terrego Venablesa. Tamta Barcelona sprężynowała jak napięta brzoza. Bernd Schuster po tym, jak został zmieniony, wyleciał ze stadionu niczym wystrzelony z rakiety. 17 minut przed końcem trener Emmerich Jenei dokonał mistrzowskiej zmiany. W miejsce Luciana Balana wprowadził 36-letniego Anghela Iordanescu (późniejszy rumuński selekcjoner zwany "Majorem" albo "Generałem"), który oprócz tego meczu nie zagrał w tamtym sezonie ani minuty. Wprowadzenie weterana uspokoiło przebieg meczu, który zakończył się bezbramkowym remisem. Popatrzmy na serię rzutów karnych, bo wcześniej nie było za bardzo na co. Mentalnie rozbita i sfrustrowana "Barça" w rzutach karnych dała najgorszy popis w historii nowoczesnego futbolu. Jose Alexanco, Angel Pedraza, Pichi Alonso, Marcos - strzały tych piłkarzy z 11 metrów obronił kolejno bramkarz Helmuth Duckadam. Seria rzutów karnych zakończyła się niecodziennym wynikiem 2-0. Co stało się z bramkarzem? Mecz w Sewilli był dla Duckadama ostatnim w barwach Steauy. Oficjalna diagnoza wykazała bardzo groźnego tętniaka w ramieniu piłkarza, które zostało uratowane jedynie dzięki ośmiogodzinnej operacji. Jednak w roku 1986 mało kto wierzył w oficjalną wersję, przynajmniej w Rumunii. Mówiono, że syn krwawego dyktatora, Nicu, zażądał od bramkarza rękawic, w których bronił w Sewilli, a gdy otrzymał odmowną odpowiedź, kazał Duckadamowi połamać kończyny. Albo że dyktator i jego syn zazdrościli bramkarzowi sławy. Albo że Nicu zażądał mercedesa, który Duckadam otrzymał od UEFA jako najlepszy piłkarz finału. Po odzyskaniu wolności, gdy już nie miał się czego bać, Duckadam zaprzeczał wszystkim fantastycznym historiom: - To najgłupsze plotki, jakie słyszałem w życiu. Ramię bolało mnie długo przed finałem, ale lekkomyślnie nie sprawdzałem przyczyny. Ludzie tak nienawidzili Ceausescu i jego rodziny, że byli gotowi uwierzyć w najbardziej nieprawdopodobne historie. Sklep z zabawkami nie wypalił Bohater z Sewilli powrócił do swej rodzinnej miejscowości, gdzie na własne ryzyko grał dla drugoligowego zespołu - Vagonulu Arad. Przez chwilę znów było o nim głośno, gdy zdobył gola bezpośrednio z rzutu wolnego przy pomocy mocnego wiatru. Próbował różnych biznesów, w tym sklepu z zabawkami dla dzieci, ale bez powodzenia. Sytuacja materialna zmusiła go do sprzedaży rękawic z Sewilli. Poszły za parę tysięcy euro. W roku 2003 wydawało się, że jego fatalna passa się skończy, gdy w loterii wizowej wygrał stały pobyt w USA. Rodzina Duckadamów osiedliła się w Phoenix, ale po dwóch latach Helmuth zdecydował się na powrót. Amerykański styl życia jakoś mu nie pasował. Za to jego żona Ildiko i córka Brigitte zdecydowały się w Stanach pozostać. Jak mówi sam bohater, suma szczęścia i pecha równa się zero. - Gdybym miał przeżyć to wszystko znowu, nie zmieniłbym swego życia nawet o jotę. Tamten finał jest wart tak wiele. Dzięki niemu pozostałem szczęśliwym człowiekiem. W końcu został doceniony W 2006 roku Duckadam ujawnił się ponownie przy okazji ćwierćfinału Pucharu UEFA Steaua - Rapid Bukareszt, gdy zeznawał w mediach, że nie było go stać na podróż z jego rodzinnego Aradu do Bukaresztu na mecz. W końcu zaświeciło dla niego słońce. 25 marca 2008 roku Duckadam został przez rumuńskiego prezydenta odznaczony orderem zasłużonych II klasy za wybitne osiągnięcia z roku 1986. A dwa lata później, 11 sierpnia, były bramkarz został mianowany prezesem Steauy. 7 maja 1986 r. Stadion Sanchez Pizjuan w Sewilli Steaua Bukareszt - FC Barcelona 0-0, w serii rzutów karnych 2-0 Steaua: Duckadam - Barbulescu, Belodedici, Bumbescu, Iovan - Balint, Balan (73. Iordanescu), Boloni, Majearu - Lacatus, Piturca (112. Radu). Trener: Jenei. FC Barcelona: Urruti - Gerardo, Migueli, Alexanco, Julio Alberto - Victor, Marcos, Schuster (85. Moratalla), Pedraza - Archibald (106. Pichi Alonso), Carrasco. Trener: Venables. Sędzia: Vautrot (Francja) Widzów: 70.000. Maciej Słomiński