Partner merytoryczny: Eleven Sports

Szalona historia „Kowala”. Tak został ikoną Betisu

Hector Bellerin świętuje zdobycie Pucharu Hiszpanii w retro koszulce z nazwiskiem „Kowalczyk”. Gdy przypadkowo spotka „Kowala” na mieście, z radości padnie mu w ramiona. W Sewilli na hasło „Polaco” przed byłym piłkarzem ze stołecznego Bródna wciąż otwierają się wszystkie drzwi. Dzwoni do niego Rafael Gordillo, legenda i prezydent Betisu. Zaprasza na mecz z Legią w Lidze Konferencji. Wojciech Kowalczyk jest ikoną znanego klubu z La Ligi.

Wojciech Kowalczyk w Betisie
Wojciech Kowalczyk w Betisie/Newspix/Newspix

Ta koszulka i te wąsy

Wiosna 2022 roku, Betis po serii rzutów karnych pokonuje Valencię w finale Copa del Rey. Zwycięstwo w Pucharze Króla fetuje przejazdem otwartym autobusem po Sewilli. W oczy rzuca się przede wszystkim stylówka Hectora Bellerina, lewego obrońcy „Beticos”, wypożyczonego z Arsenalu. Koszulka Betisu z lat dziewięćdziesiątych wciśnięta w dżinsy, z tyłu numer „16” i nazwisko „Kowalczyk”. 

Wojciech Kowalczyk, były reprezentant Polski, piłkarz Betisu w latach 1994-1999: - Betis świętował zdobycie Pucharu Hiszpanii na całego. Z perspektywy odległości czterech godzin lotu samolotem trudno się w ten szał wczuć, ale gdy zobaczyłem Bellerina z „moimi” wąsami, w mojej koszulce, to był to dla mnie miły szok: w latach dziewięćdziesiątych to ja miałem tę koszulkę i te wąsy. 

Niedługo później Bellerina całkowicie przypadkowo spotkałeś.  

- Poleciałem na finał Ligi Europy, w którym Eintracht Frankfurt grał z Rangersami. Mecz na Estadio Ramon Sanchez Pizjuan, w Sewilli, przy hotelu mieliśmy małą knajpkę, podróż trochę trwała, więc poszliśmy od razu coś zjeść, żeby potem ruszyć dalej w miasto. Siedzimy na zewnątrz, fantastyczna pogoda, a tu nagle ktoś widzi Bellerina. Karolina, moja córka, mieszkająca w Sewilli, mówi: „To na 100% on”. Podeszliśmy porozmawiać, zrobić fotkę, człowiek miał szczęście. I ja, i on. Bo dwa tygodnie po świętowaniu trafił na gościa, w którego starej koszulce świętował zdobycie Copa del Rey. 

Wojciech Kowalczyk i Hector Bellerin/Archiwum prywatne/AFP

Z Bellerinem się wyściskaliście, pogadaliście. Nie mógł pamiętać cię z boiska, ale ten „Kowalczyk” na jego plecach nie był tylko dla picu.

- Zrządzenie losu, tym bardziej że Bellerin musiał wrócić do Arsenalu, a nie zostawać w Sewilli. Potem był w Barcelonie, Sportingu, teraz znów gra w Betisie, przyjechał do Warszawy. Myślę, że na Legii jakąś krótką rozmówkę odbędziemy i strzelimy fotkę. Szkoda tylko, że Bellerin wciąż chodzi w długich włosach i wąsach, bo będzie kontrast: ja łysy, a wąsa też już dawno nie mam! 

Hector Bellerin/Instagram/Newspix

Piłkarz nowej ery

Spotkanie Bellerina z Kowalczykiem to zderzenie dwóch światów. Hiszpan mógłby nie odnaleźć się w szatniach z lat dziewięćdziesiątych, w których brylował „Kowal”. Swojego czasu określany był mianem najbardziej elokwentnego piłkarza w Premier League. W Hiszpanii mówią, że to „Mes que un futbolista”, czyli więcej niż piłkarz.

Chodził jako model na pokazach Fashion Week w Londynie i Louis Vuitton w Paryżu. Pod egidą luksusowego francuskiego domu mody zaprojektował edycję ubrań „Beyond vol 1”. Przy współpracy z marką 424 pomagał w szyciu garniturów dla Arsenalu. Przy podobnych akcjach działał też z H&M czy twórcami gry FIFA. Jego stroje często stanowią komentarz do sytuacji politycznej na świecie: w przeszłości oddawały chociażby hołd śmierci George’a Floyda i podkreślały problemy społeczności LGBTQ+. 

Bellerin mawia, że piłkarz nie jest tylko od kopania piłki. Katalończyk wypowiada się więc na temat rasizmu, aborcji, wojen, feminizmu, nierówności, weganizmu, toksycznej męskości, globalnego ocieplenia, działa na rzecz praw uciśnionych, aktywnie udziela się w akcjach charytatywnych, wspiera organizacje ekologiczne, a po każdym zwycięstwie swojego zespołu sadzi trzysta drzew. 

- Po słabszych meczach ludzie nazywali mnie lesbijką. Bo miałem długie włosy. Mnóstwo razy słyszałem homofobiczne wyzwiska. Nauczyłem się, jak mieć grubą skórę. Tak już w życiu jest, że kiedy się wyróżniasz, postępujesz inaczej niż większość, stajesz się głosem mniejszości i celem większości, która chciałaby, żebyś się dostosował. Co to jednak za egzystencja, gdy nie możesz wyraża siebie. I to w nieszkodliwy dla innych sposób - opowiadał Bellerin w The Times.  

Wojciech Kowalczyk i Hector Bellerin/Newspix/Newspix

Piłkarz z lat dziewięćdziesiątych

Kowalczyk wiele poglądów Bellerina podziela, co nie wyklucza wcale, że w latach dziewięćdziesiątych niektóre zachowania i manieryzmy młodszego kolegi okrutnie by wyśmiał. Urodził się na warszawskim w Bródnie, wychował się w towarzystwie, w którym nie wylewało się za kołnierz i nie przepraszało za przekleństwa. Starych kumpli nigdy się nie wyrzekł, nawet kiedy przebojem wdarł się na salony w Legii, dla której w europejskich pucharach strzelał przeciwko Sampdorii i Manchesterowi United. Ani kiedy był gwiazdą kadry Janusza Wójcika na igrzyskach olimpijskich w Barcelonie. Ani kiedy zadebiutował w seniorskiej reprezentacji Polski. Ani kiedy Betis zapłacił za niego prawie dwa miliony dolarów. 

„Kowal” był ikoną czasów, w których polscy piłkarze wypijali hektolitry alkoholu w Garażu czy innej Harendzie. Wtedy w Polsce, ale też w Hiszpanii była to norma: wóda, wino i piwo nie przeszkadzały zawodnikom w graniu. Trzy dekady później Bellerin wyznawał, że odstawienie procentów, po które za czasów gry w Londynie sięgał zbyt często podczas prób odreagowywania stresu i walki z samotnością, uratowało mu karierę i zredefiniowało życie. 

Niektórzy twierdzili, że talent przebił za to Kowalczyk. Lepiej chyba jednak definiował go cytat z Wójcika: „prosto z dyskoteki jest lepszy niż większość naszych ligowych kopaczy”. „Kowal” powtarza przy tym czasami, że „gdyby nie piłka, pewnie miałby na koncie odsiadkę w więzieniu”. A tak w wieku 52 lat jest chyba najbardziej rozchwytywanym ekspertem piłkarskim w kraju, gwiazdą popularnego programu Liga Minus na WeszłoTV i człowiekiem, który wciąż może żyć na swoim ukochanym Bródnie. 

Nie takich tuzów w Betisie widziano

Ludzie Betisu dają ci poczuć, że jesteś dla nich ważny. Rafael Gordillo, prezydent klubu, zaprosił cię na loże stadionu Legii na mecz z nią w Lidze Konferencji. 

Wojciech Kowalczyk: - Kiedy przychodziłem do Betisu, Gordillo schodził ze sceny, żegnał się i kończył karierę. To Betico z całego serca, mający na koncie też wiele sezonów w Realu Madryt. W Polsce młodzi mogą go nie kojarzyć, ale naprawdę wielka postać, pan piłkarz. Aktualnie to prezydent Betisu, w którego strukturach pracuje również kilku innych zawodników, których poznałem w drużynie z lat dziewięćdziesiątych. 

Czujesz się ikoną tamtych Betisu, tak szczerze? 

- Przyjechałem wtedy z Legii do Hiszpanii i w pierwszym sezonie zająłem trzecie miejsce w La Lidze. Rok 1995, trzydzieści lat minęło, a Betis wtedy ostatni raz był na podium. Mogę więc powiedzieć, że byłem członkiem najlepszej drużyny w historii Betisu. Wiesz, jaki to jest sukces? Wtedy trzecie miejsce nie dawało ani Ligi Mistrzów, ani nawet eliminacji Ligi Mistrzów, ale to była pozycja za Barceloną i Realem Madryt. Mało tego, za moich czasów byliśmy w finale Pucharu Hiszpanii. Siedziałem na ławce na Santiago Bernabeu, przegraliśmy z Barceloną, w której grał na przykład Luis Figo. Potem historia Betisu była burzliwa: dwa razy Copa del Rey, ale też trzy spadki z La Ligi. Więc oni tamten 1995 rok traktują z wielkim szacunkiem. 

Wojciech Kowalczyk/PAP/PAP

W Betisie zagrałeś 64 razy, strzeliłeś 14 goli, czyli ani dużo, ani mało, bo też zablokowały cię groźne kontuzje: złamane nogi, później seria urazów mięśniowych, skrzydeł tak naprawdę nigdy nie rozwinąłeś.  

W mojej historii z Sewillą bardziej chodzi o miasto. O satysfakcję. Jak ktoś tam nie był, nie widział, jak ci ludzie do tego podchodzą, jacy są sympatyczni, gdy ty jesteś dla nich sympatyczny i nie szukasz problemu, wtedy cię pamiętają. A na pewno pamiętają jedno, bez względu na to, co ja tam zagrałem i strzeliłem, mojego gola na Estadio Benito Villamarin w derbach z Sevillą. 

Dla nich derby z Sevillą mają wielkie znaczenie. 

Wygraliśmy 2:1. Taki jeden mecz sprawia, że jesteś tam szanowany, kochany. Potęgował to tylko mój charakter. Otwarty na ludzi "Polaco". Niewielu ludzi interesowało później, czy mi poszło, czy nie poszło. Jednemu poszło, drugiemu nie poszło. Trudno. Była rywalizacja. Klub się rozwijał. Większe pieniądze na niego szły. Przychodzili Robert Jarni z Juventusu, Finidi George po zwycięstwie w Lidze Mistrzów z Ajaksem, Alfonso z Realu Madryt, Denilson za olbrzymie na tamte czasy pieniądze. Widocznie na te postaci byłem za słaby. I się z tym nie kryję. Betisowi na dłuższą metę nie wyszło, musielibyśmy czepić się władcy tego klubu, Manuela Ruiza de Lopery, który został z niego wyrzucony, z różnymi oskarżeniami. A nikt się go nie czepia, bo... zmarł. 

W książce „Kowal. Prawdziwa historia” opowiadasz o meczu ze Sportingiem Gijon, sprzedanym przez Betis. Zasymulowałeś wtedy kontuzję, nie zagrałeś, a Manuelowi Ruizowi de Loperze chodziło o to, żeby wskutek waszej porażki... Sevilla spadła z ligi. Niby Hiszpania, lepszy piłkarski świat, a brudne zagrywki jak w Polsce z lat dziewięćdziesiątych. 

Kiedy odchodzą ludzie, którzy w tym uczestniczyli albo po kilkanaście miesięcy nie płacili piłkarzom, jak właśnie Manuel Ruiz de Lopera w tym roku, to wszędzie jest jak w Polsce: po śmierci źle się o człowieku nie mówi. Czy widziałeś w ostatnich tygodniach kogokolwiek, kto przypomniałby, że Franciszek Smuda nie nadawał się do prowadzenia reprezentacji Polski? Nie, wszyscy wyciągali jego wspaniałe wyniki z Widzewem. Dopóki żyjesz, to cię mogą gnoić, bić, wyśmiewać, wyzywać. Jak się do tego przyzwyczaisz, to fantastycznie. Jak nie, to chwilowo masz problem, ale... po śmierci i tak dadzą ci spokój. Tak było też z Manuelem Ruizem de Loperą. Machnąłem nawet ręką na kasę, którą Betis był mi winny. 

Trzydzieści lat później Betis przyjeżdża do Polski i wszyscy chcą się z tobą zobaczyć. Nie wyleciały ci jeszcze z głowy hiszpańskie słówka? 

Zapomniałem mnóstwo rzeczy. Przynajmniej słówka związane z piłką mam na bieżąco. Są bardzo proste do spamiętania. Ale na temat polityki po hiszpańsku nie mógłbym się wypowiedzieć. Mówię więc z błędami, ale wszyscy rozumieją, o co chodzi. W Hiszpanii i Andaluzji śmieją się zresztą: „Nie takich tuzów tu widzieliśmy”. Wystarczy, że cokolwiek ogarniesz, żeby ich kupić. 

Nie mamy świadomości, jak wielkim klubem w Hiszpanii jest Betis? 

Po meczu na Legii wszyscy stwierdzą, że kibiców Betisu nie interesuje mecz z Legią: miało być ich na meczu około dwóch tysięcy, przyleci chyba pięciuset. Kibice reprezentacji Hiszpanii też nie błyszczeli na stadionach Euro 2024, a to Hiszpania zdobyła mistrzostwo Europy. Oni mają inne priorytety: ktoś, kto grał w Betisie i jeździł na mecze wyjazdowe z Racingiem Santanderem, Athletic Bilbao, Sportingiem Gijon czy Celtą Vigo, to widział, że po całym kraju rozrzucona jest ekipa Betisu. Po Madrycie i Barcelonie tak samo. Zawsze kibiców Betisu było tam mnóstwo i pełno. 

Dlaczego więc pełno ich na wyjazdach w Hiszpanii, a nie chce im się jeździć po Europie? 

Widziałeś, z kim gra Betis w tym sezonie Ligi Konferencji? Drużyny z Polski, Czech, Słowenii, Dania, Finlandia. Z całym szacunkiem, ale dla nich mecze z Legią czy Mladą Boleslav nie są zupełnie atrakcyjne. Betis jest skoncentrowany na weekendzie. Gra wtedy derby Sewilli! 

JAN MAZUREK

Wojciech Kowalczyk/Newspix/Newspix
INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem