Lech Poznań mógł jako pierwszy polski klub w tym wieku wywalczyć awans do ćwierćfinału europejskiego pucharu. Owszem, tego najmniejszego, stworzonego właśnie dla klubów z krajów, które nie są potentatami w futbolu. Tym bardziej właśnie "skrojonego" pod przedstawicieli Ekstraklasy. Dającego przy tym dużo radości, sporo pieniędzy i masę punktów do rankingu UEFA, który może mieć ważne znaczenie w przyszłości. A mistrz Polski pokonał przed tygodniem wygrał z Djurgårdens IF 2-0 i znalazł się w dużo lepszej sytuacji przed rewanżem. CZYTAJ TEŻ: Z kim Lech może zagrać w ćwierćfinale? Kiedy losowanie? Lech nie dał się zepchnąć do obrony. A Ishak mógł wprowadzić kibiców "Kolejorza" do raju Szwedzi zapowiadali szturm, urodzony w Skopje Szwed Besard Šabović mówił nawet, że "2-0 nie jest nic warte, na pewno wygramy". Słowa to jedno, czyny - drugie. Żadnego naporu wicemistrza Szwecji nie było, poza jednym, niecelnym uderzeniem z dystansu Joela Asoro w polu karnym gości niewiele się działo. Może nie pomogły im dymy z rac, które rozpalili ich kibice. A może po prostu nie wiedzieli, jak zaskoczyć mistrza Polski. Lech szybko opanował sytuację, grał to spotkanie w taki sposób, jaki sobie zaplanował. Świetną okazję na gola miał Mikael Ishak, który wykorzystał wygrany pojedynek powietrzny przez Filipa Szymczaka, świetnie przyjął futbolówkę i uderzył w zewnętrzną część słupka. Do tego były dwie próby z dystansu Joela Pereiry, kilka rzutów rożnych - jeśli się coś działo, to na połowie Djurgårdens. Tyle że Lech nie mógł wytrzymać w tym tempie i przy takim pressingu dłuższego czasu. Przed upływem 30. minuty wyraźnie oddał Szwedom dominację i... wcale nie było to złe rozwiązanie. Djurgårdens niewiele mogło bowiem zrobić, poza akcjami Gustava Wikheima gospodarze nie byli w stanie zagrozić Lechowi. A dy już lewoskrzydłowy przedarł się bokiem, to stoperzy "Kolejorza" czyścili jego dośrodkowania. Kluczowa akcja Afonso Sousy. Magiczny zwód i Danielson mógł iść pod prysznic Po słabszym kwadransie Lech znów zaczął atakować trochę wyżej. Nieźle na sztucznej nawierzchni w Tele2 Arenie radził sobie Afonso Sousa. Owszem, Portugalczykowi brakowało szybkości, mógł być sam na sam z bramkarzem Djurgårdens, nie wykorzystał tej sytuacji po świetnym zagraniu Ishaka. Ale w 41. minucie "zaczarował" Szwedów, na dodatek po swoim przechwycie w środkowej strefie. Przed polem karnym wszystkim wydawało się, że Sousa zagra w lewo do Ishaka - młody pomocnik Lecha wykonał jednak kółko i uciekł w prawą stronę. Interweniować musiał Marcus Danielson - doświadczony stoper wicemistrza Szwecji, 19-krotny reprezentant kraju. I zrobił to w najgorszy sposób, trafił w nogę rywala tuż przed linią pola karnego, ale przecież Sousa wychodził już sam na sam z bramkarzem Jacobem Widell Zetterströmem. Sędzia Duje Strukan z Chorwacji pokazał żółtą kartkę, ale po interwencji VAR zmienił decyzję - wyrzucił 33-letniego stopera z boiska. Lech wolnego rozegrał trochę źle, strzał Antonio Milicia zatrzymał się na murze, dobitka Chorwata poleciała nad poprzeczką. Mistrzowie Polski nie mieli jednak na co narzekać, ich sytuacja przed drugą połową była znacznie lepsza niż przed pierwszą. CZYTAJ TEŻ: Po awansie Lecha Poznań w Szwecji wrze. "Okropna czerwona kartka" Poprzeczka, słupek - Lech miał ogromnego pecha Lech nie zamierzał czekać na osłabionych rywali, od razu zaatakował. I w 49. minucie powinien prowadzić. Świetnie na linii pola karnego z obrońcą poradził sobie Szymczak, znalazł miejsce do strzału, huknął w poprzeczkę. Futbolówkę przejął za polem karnym Radosław Murawski - od razu uderzył, a piłka odbita przez rywala trafiła w słupek. To mogło być fantastyczne otwarcie drugiej połowy! Tak się jednak nie stało, Lech wciąż miał prawo liczyć na błędy osłabionej defensywy Djurgårdens. Trener gospodarzy Kim Bergstrand nie zdecydował się bowiem na żadną zmianę, jego zespół miał grać ofensywnie, jedynie Fin Rasmus Schuller cofał się nieco przy akcjach Lecha. Szwedzi byli bezradni, Lech miał ten mecz pod kontrolę. Gospodarze kopali po nogach, Elias Andersson powinien wylecieć z boiska za kopnięcie bez piłki Szymczaka, ale sędzia go oszczędził. Powinien objąć prowadzenie, choć może nie w 65. minucie (strzał Michała Skórasia obronił Widell Zetterström), ale kilkadziesiąt sekund później. Ishak dostał piłkę na piątym metrze, idealnie na głowę - musiał to trafić. A jednak nie trafił i gospodarze wciąż wierzyli w awans. Wszedł Kwekweskiri, wszedł Marchwiński. I załatwili sprawę dla Lecha! Tę wiarę ostatecznie odebrał im w 77. minucie Filip Marchwiński. Wychowanek Lecha wykończył znakomitą akcję Niki Kwekweskiriego i Pedra Rebocho - dołożył nogę na 13. metrze, bramkarz był bez szans. Tak jak 2,5 roku temu dobił Hammarby, tak dzisiaj to samo zrobił z Djurgårdens. Nic już Lechowi nie mogło awansu. Gospodarze zdobyli co prawda gola, ale ze spalonego. W doliczonym czasie skarcili ich ostatecznie Kwekweskiri i Skóraś - drugi i trzeci gol wprowadziły w ekstazę poznańskich kibiców. Tak samo było poprzednio w Sztokholmie, gdy "Kolejorz" rozbijał Hammarby 3-0, wtedy też Jakub Kamiński i Marchwiński trafiali w doliczonym czasie. CZYTAJ TEŻ: Djurgarden - Lech. Kibice nie wytrzymali po drugim golu Lech więc drugi raz wygrał, dorzucił kolejne dwa punkty do rankingu klubowego i pół do krajowego. Stracił jedynie Radosława Murawskiego, który z powodu kartek nie będzie mógł zagrać w pierwszym ćwierćfinale. Ale to nic - jutro po godz. 14 poznaniacy dowiedzą się, gdzie nadal będzie się pisać ich historia.