Radosław Nawrot: Lech Poznań wielokrotnie grywał w Skandynawii i zdarzało mu się gromić norweskie drużyny, chociażby 6-1 Fredrikstad FK. Z tych norweskich rywali Lecha to Bodø/Glimt, pogromca AS Romy i Celticu Glasgow, jest najtrudniejsze? Paweł Tanona, Futbol Po Skandynawsku: Fredrikstad FK grało z Lechem w 2009 roku i później miało problemy finansowe, pospadali i przez wiele lat znajdowali się na peryferiach norweskiej piłki. W zeszłym sezonie awansowali na zaplecze Eliteserien. Haugesund był takim zespołem typu nasza Cracovia, który raz na jakiś czas zdoła awansować do pucharów. Z tego zestawu Bodø/Glimt jest zdecydowanie najsilniejszym rywalem. A gdybyśmy porównali obecny zespół Bodø/Glimt z tym, który w poprzednim sezonie wygrywał z AS Roma i Celtikiem? - Trudno to jednoznacznie ocenić, bo jednak Bodø/Glimt to przede wszystkim system. Zespół więc co roku traci wielu dobrych zawodników i co roku zastępuje ich nieoczywistymi nazwiskami, którzy do tego systemu pasują. Nawet tych meczów z AS Roma i Celtikiem nie można za bardzo z sobą porównać. Gdy Bodø/Glimt wygrywało z AS Roma 6-1 było bardzo silne, silniejsze niż w walce z Legią Warszawa o Ligę Mistrzów w 2021 roku, zresztą skład z 2021 roku w ogóle był najbardziej optymalny. Z Celtikiem zaś nie zagrali Berg, Björkan, Lode, Botheim, czyli cały kręgosłup z 2021 roku. Już ich nie było, ale zostali zastąpieni nowymi graczami, w tym wyciągniętymi z czeluści norweskiej ekstraklasy. No i z Celtikiem też wygrali. To potwierdza tezę, że nawet jeśli Bodø/Glimt traci piłkarzy, to system jest na tyle silny, że to wytrzymują. I nawet gracze wyciągnięci trochę z kapelusza wchodzą do tego systemu i wznoszą się w nim na wyżyny. Bodø/Glimt wielokrotnie już pokazało, że bardzo trudno jest je ocenić po tym, jak wygląda na papierze, kiedy jest teoretycznie silniejsze, a kiedy słabsze. Fredrik Björkan wrócił teraz do Bodø/Glimt, a przecież to gracz o doświadczeniu Bundesligowym. - Tak, rok temu trafił do Herthy Berlin, ale tam za bardzo nie pograł, co bardzo mnie dziwi, bo wydawało się, że sobie poradzi. Na jednym z pierwszych treningów zasłabł o trenera Felixa Magatha. U niego to akurat nie pierwszyzna. - Owszem, u Magatha to nierzadkie, ale to jednak go trochę skreśliło u tego trenera. Liczyłem na niego, bo jest dobry piłkarsko i robi wrażenie fizycznie. Życie go zweryfikowało, wrócił do Norwegii. W sparingach wyglądał dobrze, ale w meczu z Viborgiem złapał kontuzję mięśniową. Bodø/Glimt musieli go wyrejestrować, bo nie mieliby lewego obrońcy na starcie z Lechem. Zarejestrowali Adama Sørensena. Ten system Bodø/Glimt, który działa niezależnie od graczy, jest najbardziej zbliżony do 1-4-3-3? - Oni grają 1-4-3-3, najczęściej z odwróconymi skrzydłowymi, czyli prawonożny gra na lewym itd. Po odejściu Solbakkena nieco się to zmieniło, gdy do składu wskoczył Joel Mvuka. On często ścina do środka, podobnie jak Amahl Pellegrino, więc grają takim ofensywnie nastawionym 1-4-3-3. Bodø/Glimt dąży do strzelania bramek, woli 4-3 niż 1-0. W grę ofensywną włącza się bardzo duża liczba zawodników. Boczni obrońcy grają bardzo wysoko, więc bywa, że to wszyscy, poza bramkarzem i środkowymi obrońcami. Bodø/Glimt bierze graczy na konkretne pozycje, nigdy nie są to piłkarze przypadkowi czy poleceni - chociażby ten Adam Sørensen, którego próbowali ściągnąć przez trzy okienka transferowe. Bodø/Glimt ma pieniądze? W sensie, że ma ich dużo? - Ma. Budżet kręci się w okolicach 140 mln koron, czyli niecałe 70 mln zł, chociaż realnie przepływ pieniędzy jest tam o wiele większy. To klub budowany od podstaw, który w 2010 roku był na skraju bankructwa. Jeszcze w 2017 roku miał budżet na poziomie 40 mln koron, ale po transferach i sukcesach w pucharach urósł, a budżet jest budowany tylko na nich. W poprzednim roku klub miał przychód na poziomie 410 mln koron, czyli 200 mln zł. To bardzo dużo. W dwóch oknach transferowych wydali grubi ponad 10 mln euro. Płacą sumy wyższe niż polskie kluby? - Nie ma porównania. Za Patricka Berga zapłacili ponad 4 mln euro, za Alberta Grönbaeka - 3,5 mln euro i to były dwa transfery w odstępie dwóch tygodni. Mają sporo pieniędzy z europejskich pucharów, a przecież Bodø/Glimt doszło do czwartej rundy play-off Ligi Mistrzów, do tego doszła faza grupowa Ligi Europy. Już w tym roku zarobili więc tylko na pucharach 13-14 mln euro. Do tego w zeszłym roku mieliśmy transfer Erika Botheima do Krasnodaru, w wypadku którego źródła podają między 5,5 a 8,5 mln euro. Rosjanie przed wybuchem wojny zapłacili za niego jedną transzą. Tej zimy sprzedali Joela Mvukę do FC Lorient za 6,5 mln euro, ale został on powrotnie wypożyczony na pół roku i może grać z Lechem. Bodø/Glimt, a także inne kluby norweskie, dość mądrze planują budżet. Budżetują się na czwarte miejsce w lidze, na porażkę w pierwszej rundzie kwalifikacji europejskich pucharów, trzecią rundę Pucharu Norwegii i niższa frekwencję na trybunach niż rzeczywista. W tej sytuacji jeden czy dwa gorsze sezony nie wpędzają ich w tarapaty. Gdy Bodø/Glimt odpadnie z Lechem, nic się tu nie stanie. Klub może teraz już odrzucać milionowe oferty np. w Deadline Day holenderski Feyenoord Rotterdam zaproponował im 6,5 mln euro za Hugo Vetlesena. Odrzucili ofertę, bo mają przed sobą ważne mecze i postanowili go zostawić. To robi wrażenie. A jakie wrażenie zrobiło to ich 6-1 z AS Roma z zeszłego sezonu? Chyba jeden z największych rezultatów w historii norweskiego futbolu? - W historii Bodø/Glimt to zdecydowanie największy rezultat, w historii norweskiej piłki - jeden z największych. Może przed nim mimo wszystko będą zwycięstwa Rosenborga Trondheim w Lidze Mistrzów nad Juventusem czy Realem Madryt. Jose Mourinho mówił, że to była jego największa klęska w trenerskiej karierze. Nikt ich już nie zlekceważy? Nie nazwie Eskimosami z krainy reniferów? Bodø/Glimt jest pełnoprawnym zespołem europejskim? - Tak, nie jest to może top europejski, ale prezentuję europejski poziom. Żaden kopciuszek, zagrali przecież cztery mecze z AS Roma, z których dwa wygrali i jeden zremisowali; wyeliminowali Celtic Glasgow, AZ Alkmaar, teraz byli blisko Ligi Mistrzów. Gdy są w formie, boisko im siedzi, potrafią bardzo dobrze grać w piłkę. Niemniej są do pokonania. A propos, co ma większe znaczenie - to, że Lech gra już w piłkę od kilku tygodni, ale nie ma jeszcze formy, czy też to, że Norwegowie jeszcze nie grają, ale może ją przygotowali? - Rok temu dawałem Bodø/Glimt bardzo małe szanse na wygranie z Celtikiem, który był wtedy w rytmie meczowym. A jednak Norwegowie wygrali dwumecz z łatwością. Wyglądali dobrze piłkarsko i fizycznie na długo przed startem ligi. Tu też tak może być, chociaż to pewna niewiadoma. Oni od stycznia przygotowują się konkretnie pod ten dwumecz i mają w tym doświadczenie. Bodø/Glimt chyba udowodniło, że Liga Konferencji może być dla takich klubów wspaniałą przygodą? - Dla kibiców Bodø/Glimt nie ma większego znaczenia czy to Liga Konferencji, czy Liga Europy. I tak przyjeżdżają do nich świetne zespoły, duże firmy. To ogromna atrakcja. Jesienią przecież grali z Arsenalem, to nieczęste na północy Norwegii. Poza tym budują współczynnik punktowy, Liga Konferencji świetnie się do tego nadaje. Pod tym względem mecze z Lechem są bardzo ważne, bo jeżeli Bodø/Glimt jeden wygra albo dwa zremisuje, wtedy Norwegia będzie niemal pewna miejsca w TOP 15 i dwóch drużyn w Lidze Mistrzów w sezonie 2024/2025. Sami też mogą wyśrubować swój współczynnik, który da im rozstawienie w czterech rundach kwalifikacji Ligi Konferencji. Jak na tle całej Norwegii wyglądają kibice Bodø/Glimt? - Urośli wraz z sukcesami. Wyróżniają się w Norwegii, są głośni, zapełniają sektor. Na mecz z Lechem sprzedano 6 tys. biletów, ale młyn od dawna jest zajęty. Doping będzie solidni jak na norweskie warunki, bo jednak komplet widzów na stadionie Lecha daje zupełnie inne decybele. Nie są to jeszcze kibice na poziomie najlepszego w kraju Rosenborga, ale to krajowa czołówka, zarówno jeśli chodzi o najbardziej zagorzałych, jak i samej frekwencji. Pamiętajmy jednak, że w samym mieście mieszka 50 tys. ludzi. Nawet w Norwegii to nie jest dużo. 20 procent mieszkańców chodzi na mecze Bodø/Glimt. O co chodzi z żółtymi szczoteczkami do zębów, które noszą kibice Bodø/Glimt? - Różne legendy o tym powstały. Ja znam taką, że w latach 70. jeden z szefów norweskiej firmy Jordan produkującej szczoteczki do zębów był na meczu i zobaczył, jak jeden z kibiców takową wyciągnął i mył zęby. Podłapał to i rozpropagował. Na klubowej stronie można z kolei wyczytać, że w latach 70. część kibiców spotykała się ze sobą na wiele godzin przed meczami, przez co niektórzy z nich mieli w kieszeniach szczoteczki do zębów. Podczas jednego z meczów właśnie taką szczoteczką lider kibiców Arnulf Bendixen miał dyrygować prowadzenie dopingu. Według tej historii przedstawiciel firmy Jordan wpadł na pomysł przygotowania dużej szczoteczki, która mogłaby służyć właśnie jako swego rodzaju batuta. Jaka jest prawda, nie wiem. Szczoteczka wyrosła jednak na symbol kibiców Bodø/Glimt, można pamiątkowe kupić w sklepiku klubowym, a duża szczoteczka czasem pojawia się na trybunach.