Fiorentina rozprawiła się z Lechem przy Bułgarskiej w bardzo efektownym stylu. Wygrała 4-1, ale można było odnieść wrażenie, zwłaszcza w drugiej połowie, że gdyby potrzebowała wygranej np. różnicą pięciu trafień, to by to osiągnęła. Dziewiąty zespół Serie A prezentował się w ofensywie znakomicie, miał bardzo urozmaicony sposób przeprowadzania akcji. Groźne były strzały z dystansu, obronę Lecha rozrywały piłki przerzucane z jednej strony na drugą, podobnie ja i szybkie przejścia z obrony po przechwytach. Poznaniacy walczyli ambitnie, zwłaszcza w pierwszej połowie, ale jakością odstawali jednak od rywali dość znacznie. Nic dziwnego, że trener John van den Brom przyznał po spotkaniu, że jego zespół nie zaprezentował topowej formy. Był tym nawet zawiedziony. Młody piłkarz Lecha oddaje honory Fiorentinie. "Pozamykała strefy" Więcej pozytywnych aspektów znalazł młody pomocnik Filip Marchwiński, który pojawił się w wyjściowym składzie. To zresztą on kapitalnie zagrał do Mikaela Ishaka w 11. minucie, ale Szwed wolał próbować wymusić rzut karny, niż oddać strzał. 21-letni piłkarz prezentuje się lepiej niż na początku sezonu, dużo więcej wnosi do gry. Choć akurat w czwartek i on niewiele mógł zmienić. - W pierwszej połowie nie graliśmy tak jak w poprzednich pucharowych meczach. Bardziej próbowaliśmy to robić długą piłką, mało było składnych akcji, podań po ziemi, wyższego wyjścia. Trzeba oddać Fiorentinie, że bardzo dobrze zamykała wszystkie strefy, ciężko było transportować piłkę gdzieś wyżej - mówił Marchwiński po ostatnim gwizdku sędziego z Bośni. Lech nie pojedzie do Florencji na wycieczkę? Oby te słowa się sprawdziły Jego zdaniem po przerwie gra poznaniaków wyglądała... lepiej. Marchwiński uważa, że to był najmocniejszy spośród dziesięciu rywali Lecha w obecnej edycji pucharów. - Było czuć na boisku, że są bardzo doświadczeni i wyrachowani w tej swojej grze. Nie zaskoczyli mnie swoją fizycznością, ale właśnie tym doświadczeniem. Zagrali bardzo dobrze, ciężko się było przed tym obronić. Popełniliśmy w pewnych elementach błędy, musimy je przeanalizować i we Florencji zrobić, by odwrócić losy dwumeczu - mówił Marchwiński. Z tego wynika, że za tydzień mistrz Polski nie poleci do Włoch na wycieczkę. - To dopiero pierwsza połowa tego dwumeczu. Nikt z nas nie myśli, że jest już on przegrany. Nie uważam, by Fiorentina nas w tym spotkaniu totalnie zdominowała. Owszem, zdobyła cztery bramki, była lepsza. Jestem pozytywnej myśli. W niedzielę gramy jeszcze z Legią, tam też trzeba wygrać - opowiadał Marchwiński. Sprawa Salamona została gdzieś z tyłu. Piłkarzom Lecha nie było łatwo się z tym pogodzić Młody pomocnik Lecha skomentował też zamieszanie związane z Bartoszem Salamonem. Reprezentacyjny stoper miał pozytywny wynik testu antydopingowego, przeprowadzonego cztery tygodnie temu w Sztokholmie, ale na początku zeszłego tygodnia UEFA pozwoliła mu grać do momentu wyjaśnienia sprawy. W czwartek, czyli w dniu meczu z Fiorentiną, zmieniła jednak zdanie i zawiesiła gracza na trzy miesiące. - To było ciężkie dla nas, duże zdziwienie, wręcz szok, że to wyszło akurat przed meczem. Zdarzają się różne rzeczy, musieliśmy skupić się na samej grze i zostawić tę sprawę z tyłu głowy. To dla nas duża strata, ale nic nie poradzimy - powiedział Marchwiński. Rewanż we Florencji - w czwartek 20 marca o godz. 18.45.