Optymiści i pesymiści znajdą coś dla siebie
Tak jak dwukrotnie pięknie w okienko przycelował Rafał Augustyniak w starciu z Szachtarem Donieck, tak dwie bramki w Gibraltarze stracił i kompromitująco przegrał Lech Poznań. To był słodko-gorzki czwartek naszych drużyn w europejskich pucharach.

Dla każdego coś dobrego: remis, który można nazwać zwycięskim i remis, po którym czuć lekki niedosyt - to wyniki Jagiellonii Białystok z silnym francuskim Strasbourgiem, a także Rakowa Częstochowa, grającego lepiej od Sigmy Ołomuniec. Do tego wielka euforia w Krakowie i wielka kompromitacja na Victoria Stadium, gdzie swoje mecze gra gibraltarski Lincols Red Imps.
Optymiści, pesymiści i realiści - wszyscy znajdą w tym pucharowym czwartku coś dla siebie.
Pierwszy zaskakującą bombę posłał Rafał Augustyniak. Jeśli ktoś przy pierwszej bramce zastanawiał się, czy aby na pewno pomocnik Legii Warszawa tak chciał uderzyć, czy może trochę mu zeszła - przy drugiej rozwiał wątpliwości co do swojego celownika.
To był dla Polaka mecz imienia Declana Rice'a, z pamiętnego starcia z Realem Madryt. Tylko zamiast okienek z dwóch wolnych - były dwa okienka, z wolnego i pozycji, gdzie wolnego pozostawili go piłkarze gospodarzy.
Dziwnie to brzmi, biorąc pod uwagę lokalizację rozgrywania tego spotkania, ale w Krakowie to polski klub był gościem. Głośnym, pamiętającym o historycznych wydarzeniach (flaga "Wołyń - pamiętamy", przez którą niemal nie weszli na stadion przy Reymonta kibice "Wojskowych"), a na koniec zwycięskim.
Myślę, że z jednego punktu piłkarze Edwarda Iordanescu też byliby zadowoleni. Szachtar długimi momentami absolutnie kontrolował grę. Może nie mecz, bo wielkich sytuacji sobie nie tworzył, ale posiadał piłkę znacznie częściej (70%-30%). Wymienił aż 377 podań celnych więcej od legionistów (to dwa razy więcej niż miał ich w sumie stołeczny klub).
Legia miała problemy, by wyjść z akcją z własnej połowy. Często podawała niecelnie, często traciła piłki. Miała Mariana Szweda, który grał jakby był warszawskim koniem trojańskim w zespole Ardy Turana, ale wreszcie turecki szkoleniowiec zdjął go z boiska. Wpuścił Lucasa, który wziął udział w akcji bramkowej.
Wydawało się, że ta roszada coś w Szachtarze odkorkowała. Świetne podania, w tempo, doskonałe dośrodkowanie, dobry strzał głową po uprzednio wygranej pozycji. A pozostało jeszcze pół godziny gry. Myślę, że niewielu stawiało wtedy na Legię.
Ale miał stołeczny klub jeszcze Augustyniaka. Bardzo dobre zawody grał Paweł Wszołek, nieźle Elitim, Piątkowski czy Reca, ale to właśnie Augustyniak został absolutnym bohaterem. Taki strzał, z takim rywalem, w takim meczu, w takiej minucie - to będzie się przy Łazienkowskiej pamiętać przez wiele, wiele lat.
Legia pokonując postrzeganych za faworytów Ukraińców zmazała pucharową plamę po Samsunsporze. W równolegle rozgrywanym meczu świetnie spisała się również Jagiellonia. Choć była to znacznie bardziej rozpaczliwa obrona niż legionistów, to wynikało głównie z dużej jakości gospodarzy.
Strasbourg nie jest żadnym kopciuszkiem. Francuzi latem wydali 111 milionów euro, Jagiellonia - pół. Wartość kadry Strasbourga na Transfermarkt to 278 milionów euro, czyli 7,5 razy większa od białostoczan.
Piłkarze Adriana Siemieńca zremisowali z zespołem, który sześć dni wcześniej zremisował ze zwycięzcą Ligi Mistrzów, Paris Saint-Germain. W tym sezonie Ligue 1 znajduje się na podium, na miejscu dającym prawo do gry w Lidze Mistrzów w następnych rozgrywkach. Do lidera tracą tylko dwa punkty, do drugiego PSG - tylko jeden.
Nic dziwnego, że grając u siebie, mieli dużą przewagę optyczną, a w przeciwieństwie do Szachtara - dołożyli konkrety pod bramką. Fantastycznie spisywał się jednak 19-letni Miłosz Piekutowski, zastępujący kontuzjowanego Sławka Abramowicza. Gospodarze oddali 25 strzałów, mieli osiem rzutów rożnych i cztery "setki", ale często na posterunku stał Piekutowski. Wpuścił tylko jedną bramkę, po przepięknym strzale z przewrotki.
18 mecz z rzędu bez porażki. To jest imponująca seria drużyny Siemieńca - zwłaszcza biorąc pod uwagę letnią rewolucję, przez którą przegrali 1:7 w sparingu z Widzewem, a Ekstraklasę zaczęli od 0:4 u siebie z Bruk-Bet Termaliką Nieciecza.
Wydarli jednak Widzewowi zwycięstwo w drugiej kolejce w samej końcówce, a od tamtej pory - nie przegrali ani razu. 12 zwycięstw, 6 remisów. Mało tego: w tych 18 meczach przegrywała tylko przez 88 minut. Najdłużej, bo nieco ponad pół godziny, z Cracovią, z którą i tak wygrali 5:2.
Jagiellonia Białystok - najlepsza obecnie drużyna piłkarska w Polsce. Niestety, wieczorem już tak kolorowo nie było.
Lech Poznań zawiódł? Rozczarował? Nie: totalnie się skompromitował.
I to zaczynając już od składu. Wiem, że w niedzielę "Kolejorza" czeka szlagier z Legią, ale liczba zmian w pierwszym składzie zapalała lampkę ostrzegawczą. Palma, Ismaheel i Pereira i tak musieli ratować wynik, wchodząc już w przerwie. Ishak niecały kwadrans później. Z odpoczynku nici, podobnie jak z punktów.
Lech znów stracił gola. Nic nowego, w końcu tak było w aż 17 na 20 meczów Bartosza Mrozka - bez czystego konta. To były fatalne zawody między innymi Gumnego, ale jeszcze słabszy był Yannick Agnero. Napastnik z Wybrzeża Kości Słoniowej nie wygląda jak piłkarz, który jest wyceniany na 2 miliony euro. Lech miał za niego zapłacić nieco więcej, a dwa razy większa była ponoć jego cena w pewnym momencie negocjacji.
Dwie zmarnowane stuprocentowe sytuacje, przy tylko czterech dokładnych podaniach przez całą połowę (na osiem prób, co daje żałosne 50% celności). Żadnego z trzech dośrodkowań nie miał celnego. Dostał natomiast żółtą kartkę. Występ (nie) do zapomnienia.
Karny Ishaka nieco oddalił widmo totalnej kompromitacji, ale w samej końcówce Toni Kolega podawał koledze z zespołu i skończyło się 2:1. Kompromitacja, odmieniana zasłużenie przez wszystkie przypadki. Jeszcze żaden klub w historii nie przegrał meczu europejskich pucharów w Gibraltarze. To nawet nie jest państwo, a jedynie brytyjskie terytorium. Zamieszkuje je 34 tysiące mieszkańców. Stadion Lecha ma większą pojemność!
Lech lubi takie europejskie wpadki: pamiętam litewski Żalgiris Kowno, estońskie Nomme Kalju, ormiański Gandzasar Kapan - ale w każdym z tych dwumeczów ostatecznie okazywał się drużyną lepszą. Przechodził dalej. Tu się nie da przejść ani dalej, ani obok takiego wyniku. Z jednym z najgorszych, o ile nie najgorszym piłkarsko rywali w historii występów polskich klubów w europejskich pucharach.
Wstyd.
Raków zdołał w tym czasie przywieźć punkt. Jeden z Czech. Marek Papszun nie był tym rozczarowany. Przyznał, że w obronie "Medaliki" spisywały się dobrze, nie pozwoliły na stworzenie okazji, jedyną bramkę stracili po stałym fragmencie. Sami natomiast strzelili bramkę po kapitalnej akcji, do końca walcząc o zwycięstwo.
Koniec końców, po dwóch kolejkach Ligi Konferencji każdy polski klub już zdążył wygrać i zdążył poczuć gorycz braku zgarnięcia trzech punktów. Każdy znajduje się póki co w tabeli na miejscu, pozwalającym na grę w fazie pucharowej. I to jest chyba najważniejsze, by w komplecie zameldować się w kolejnych rundach.













