Kiedy Filip Marchwiński wchodził za Filipa Szymczaka na ostatni kwadrans meczu Lecha Poznań z Djurgarden Sztokholm w 1/8 finału Ligi Konferencji, kibice znów łapali się za głowy. Zmiana była znamienna - oto Filip Szymczak, który jako junior Lecha nie miał takiej renomy jak Marchwiński i zaczął walczyć o skład Kolejorza później, wdarł się przebojem do pierwszego składu. Przy zablokowanym przez Mikaela Ishaka miejscu w ataku odnalazł się na skrzydle, gdzie stał się graczem pierwszoplanowym w zespole. W takiej też roli wyszedł na mecz ze Szwedami. Filip Marchwiński natomiast wciąż był wiecznym rezerwowym, krytykowanym po każdym pojawieniu się na boisku, że w zasadzie po co i bez sensu. Jego zmiany nazywano "kryminałem bez uzasadnienia", a wielu kibiców zastanawiało się "jakie papiery ma na trenera, że gra". Lech Poznań stawiał na Marchwińskiego. Opłaciło się John van den Brom najwyraźniej wiedział co robi, bo w lutym chłopak zdobył pierwszą od dwóch lat bramkę w Ekstraklasie. Trafiał też w pucharach, w meczu z Vikingurem Reykjavik. Nie był to może dorobek godny zawodnika, którego kilka lat temu "Guardian" wymieniał w gronie 50 największych talentów w Europie, ale jednak Filip Marchwiński zaufanie trenera zaczął wykorzystywać. Mecz z Djurgardens IF był przełomem, bowiem kwadrans na boisku Filip Marchwiński wykorzystał wyśmienicie i strzelił zapewne swego najważniejszego gola dla Lecha. Po akcji w polu karnym z Adrielem Ba Louą (kolejnym krytykowanym) zachował się dojrzale i ustalił wynik meczy z wicemistrzami Szwecji na 2-0. To kluczowa sprawa, bo 1-0 po ładnym golu Antonio Milicia po stałym fragmencie gry nie gwarantowało Lechowi niczego. Wynik 2-0 pozwala już realniej spojrzeć na awans do ćwierćfinału.