Pod względem sportowym, finansowym i organizacyjnym - Lech Poznań i Żalgiris Kowno to dwa różne światy. Gdyby jeszcze chodziło o koszykarską sekcję klubu z Litwy... Koszykówka to bowiem na Litwie sport numer jeden, w Kownie zaś szczególnie jest to widoczne. Żalgiris, w którym wychował się słynny Arvydas Sabonis, gra swoje mecze w 15-tysięcznej hali Žalgiris Arena - średnia frekwencja na meczach Euroligi w poprzednim sezonie, to ok. 14,8 tys. widzów. Dotarł do ćwierćfinału tych rozgrywek, jest europejskim potentatem, który ćwierć wieku temu dwukrotnie wygrywał najbardziej prestiżowe rozgrywki na kontynencie. Piłkarski Żalgiris śledzi zwykle na meczach... kilkaset osób. Dziś na stadionie im. S. Dariusa i S. Girėnasaicha było ich nieco więcej, choć ten obiekt też mieści 15 tys. widzów. Frekwencję "podbili" fani Lecha, których ponad 1,5 tys. zjawiło się w mieście nad Niemnem. I to ich doping było słychać w trakcie spotkania. Lech szybko zdobył bramkę. I sprawił, że kibice długimi minutami przysypiali Tydzień temu Litwini podróżowali z Kowna do Poznania autokarem przez blisko dziesięć godzin, po meczu też ruszyli w taką podróż. Lech poleciał wczoraj na Litwę czarterem - podróż zabrała mu godzinę. Wszystko po to, by sprawnie zakończyć rozdział "druga runda" i zacząć przygotowania do rozpoczęcia kolejnego. Najlepiej zaś najmniejszym nakładem sił, oszczędzając podstawowych zawodników na kolejne tygodnie. I tak John van den Brom zrobił - skład był mocno eksperymentalny, a tempo przez większość czasu mocno spacerowe. Szansę debiutu w europejskich pucharach dostał Bartosz Mrozek, na boisku od pierwszej minuty pojawił się młody skrzydłowy Filip Wilak, sprawdzany był wariant z grą dwóch ofensywnych środkowych pomocników: Filipem Marchwińskim i Afonso Sousą. Zdecydowanie lepiej prezentował się ten pierwszy, aktywny, mający mało strat. Lech już w drugiej minucie mógł objąć prowadzenie - po strzale Marchwińskiego świetną interwencją popisał się Deividas Mikelionis. Udała się ta sztuka w 14. minucie, gdy Lech krótko rozegrał rzut rożny i kompletnie wyprowadził rywali w pole. W końcu Jesper Karlström wrzucił piłkę na dalszy słupek, Miha Blažič zagrał ją wzdłuż linii końcowej na dalszy słupek, a Marchwiński wbił z bliska głową. Świetne wejście do zespołu Bartosza Mrozka. Kapitalna interwencja młodego bramkarza "Kolejorza" Ten gol wcale nie sprawił, że gospodarze nagle ruszyli do ataku. Dalej bronili się piątką przed lub w swoim polu karnym, drugą trzyosobową linię ustawiali tuż przed nią. Liczyli na kontrataki i dwie takie okazje w pierwszej połowie dostali. W 22. minucie Holender Anton Fase znalazł się sam na sam z Mrozkiem, ale rosły bramkarz Lecha świetnie obronił strzał lewą ręką. Później jeszcze groźny strzał z 20 metrów oddał Gratas Sirgėdas, ale nieznacznie spudłował. Lider polskiej Ekstraklasy grał słabo, ospale. Nie było w Lechu zawodnika, który potrafiłby przyspieszyć akcje, chaotycznie grał na jednym skrzydle Wilak, na drugim zaś jakby brakowało aktywności Filipa Szymczaka. Nawet tak anemiczny Lech miał okazje, by podwyższyć prowadzenie, głównie pod koniec pierwszej połowy. Po świetnym rozegraniu piłki przez Joela Pereirę i Marchwińskiego, sam przed bramkarzem znalazł się Sousa - mocno przestrzelił. Po chwili zaś Douglas wyłożył futbolówkę Szymczakowi, a ten nie trafił z 15 metrów z woleja. Kolejne zmiany w Lechu. Nie zmieniła się tylko gra poznaniaków Trener Lecha John van den Brom nie przejmował się słabą i powolną grą drużyny - dla niego liczyła się tylko wygrana i awans. Sprawdzał zawodników, którzy grają niewiele, bądź też wracają po kontuzjach. By mogli przetestować się w warunkach meczowych, nawet - jak tu w Kownie - mocno sparingowych. Drugą połowę zaczęli więc Nika Kwekweskiri i Maksymilian Pingot, po kwadransie na boisku pojawił się Adriel Ba Loua. Gra się jednak nie zmieniła, nadal Lech miał piłkę i nadal prowadził akcje w jednym tempie. Zaraz po przerwie gospodarze znów mogli wyrównać - Fase uderzał z podobnego miejsca, jak zrobił to tydzień temu w Poznaniu, gdy trafił na 1:3. Tym razem kopnął może kilka centymetrów niżej, ale też Mrozek ma dłuższe ręce od Bednarka, a może też i po prostu popisał się lepszą paradą niż starszy kolega. W każdym razie - groźny strzał ładnie obronił. A Lech męczył oczy kibiców, czekał, aż to spotkanie się zakończy. Bramkarz Żalgirisu miał w 59. minucie problemy z obroną strzału Marchwińskiego, ale przez większość czasu niewiele musiał robić... Artur Sobiech faulowany, rzut karny dla Lecha. I... drugiego gola nie było Nieco ciekawiej było w końcówce spotkania. Najpierw Lech dostał rzut karny, bo po świetnym zagraniu Pereiry obrońca Żalgirisu uznał, że Artur Sobiech do główki na pewno nie wyskoczy, więc przytrzymał go za szyję. Z 11 metrów uderzył właśnie Sobiech, ale trafił piłką w słupek. Po chwili szanse w jednej akcji mieli Litwini, znów refleksem błysnął Mrozek, zaś w odpowiedzi Kwekweskiri z dystansu też trafił w słupek. W doliczonym czasie wynik podwyższył na 2:0, po kontrze, Ba Loua, który trochę samolubnie wykończył akcję po swoim rajdzie. Litwini odpowiedzieli w 94. minucie, gdy po strzale Karolisa Uzėli z linii pola karnego piłka odbiła się rykoszetem od Alana Czerwińskiego i zmyliła Mrozka. I tak ten nudny mecz zakończył się wygraną Lecha 2:1, co oznacza kolejne punkty dla Polski do krajowego rankingu UEFA. Za tydzień Lech zagra już w trzeciej rundzie - zapewne w innym składzie i z innym nastawieniem. Rywalem będzie Spartak Trnawa.