O tym, jak wielkiej klasy zespół pojawił się w czwartkowy wieczór przy Łazienkowskiej, nie wypadało dyskutować. Chelsea wygrała fazę ligową rozgrywek, pozostając jedyną drużyną w stawce z kompletem zwycięstw. I w zgodnej opinii bukmacherów - głównym faworytem do triumfu w obecnej edycji Ligi Konferencji. Legia rozgrywała 300. mecz w europejskich pucharach i zamierzała ten jubileusz godnie uczcić. Nie mogła jednak przystąpić do gry w optymalnym zestawieniu. Z powodu kłopotów zdrowotnych w meczowej kadrze zabrakło Marca Guala i Bartosza Kapustki. Sceny w Warszawie, o oprawie Legii znów będzie głośno. Zrobili to na oczach Chelsea Legia żyje złudzeniami przez 45 minut. Chelsea wykonała robotę po przerwie Po trzech minutach rywalizacji warszawianie mieli na koncie dwa kornery. Kto odczytał tę statystykę jako dobry zwiastun, czuł się wywiedziony w pole. Na przerwę gospodarze schodzili... z dwoma kornerami i bez celnego strzału na bramkę rywala. Londyńczycy już w pierwszej połowie osiągnęli optyczną przewagę, ale nie forsowali przesadnie tempa gry. W światło bramki po raz pierwszy trafili dopiero w 27. minucie. Uderzenie głową Tosina Adarabioyo padło jednak łupem Kacpra Tobiasza. Bramkarz Legii kunsztem wykazał się też po próbie Kiernana Dewsbury-Halla. Strzał zza pola karnego wyekspediował na rzut rożny z najwyższym trudem. I to był już przedsmak tego, co miało czekać ekipę Goncalo Feio po zmianie stron. Druga połowa stała się popisem już tylko jednego zespołu. Nie minął kwadrans, a Chelsea prowadziła różnicą dwóch bramek. Proste błędy gospodarzy nie mogły pozostać bez kary. W obu akcjach zakończonych stratą gola lepiej mógł zachować się Tobiasz. Najpierw po strzale Reece'a Jamesa niefortunnie odbił piłkę przed siebie, z czego skrzętnie skorzystał Tyriqoe George. Niedługo później golkiper Legii źle wprowadził futbolówkę do gry - zrodziło się z tego natarcie zakończone skutecznym uderzeniem Noniego Madueke. Z warszawian wyraźnie uszło powietrze. W 74. minucie arbiter podyktował dla gości rzut karny po faulu Patryka Kuna na Dewsbury-Hallu. Po długiej analizie VAR do piłki podszedł Christopher Nkunku i... przegrał pojedynek z Tobiaszem. Legioniści nie cieszyli się jednak tą sytuacją długo. Już minutę później zrobiło się 0:3. Podanie ze skrzydła z najbliższej odległości wykończył wprowadzony z ławki Madueke i w zasadzie było po meczu. Rezultat nie uległ już zmianie. Rewanż zostanie rozegrany za tydzień na Stamford Bridge. Tym razem wiara w cud może się okazać daremna.